Artykuły

Polski za Łysaka

- Dziś teatr w Polsce musi walczyć z konkurencją jaką są filmy w wypożyczalniach z najwybitniejszymi światowymi aktorami, czy choćby koncerty gwiazd. Staramy się zachowywać europejską jakość produkcji dysponując dziesięciokrotnie niższym budżetem na spektakl niż choćby teatr w byłym NRD - mówi Paweł Łysak, dyrektor Teatr Polskiego w Bydgoszczy, w rozmowie z Markiem K. Jankowiakiem z Gazety Pomorskiej.

Marek K. Jankowiak: Dwa sezony teatralne w Bydgoszczy za panem. Warto było podnieść rękawicę, którą rzucił panu prezydent Dombrowicz?

Paweł Łysak [na zdjęciu]: Warto było. Pierwszy sezon potraktowałem jako czas na poznanie się z tutejszą widownią, rozpoznanie możliwości zespołu, także swoich. Zaproponowałem wtedy ideę projektów i chciałem do niej przekonać jak najwięcej osób. W drugim - poświęciłem się budowaniu zespołu i repertuaru, licząc że projekty muszą przynieść efekt. Ciężko i uczciwie pracowaliśmy. Zagraliśmy 9 premier. To chyba rekord w kraju. Teatry średnio - robią cztery, te bardziej aktywne - pięć, sześć. O tym, co zrobiliśmy na scenie w tym sezonie, napisali wszyscy najważniejsi krytycy teatralni. Powiem szczerze - na początku może trochę liczyłem, że pochwalą kilka razy, ale potem ... bałem się, że dobre opinie po którejś z premier się skończą. Ale tak się nie stało. O Teatrze Polskim w Bydgoszczy specjalne programy emitowała TVP Kultura, niemiecki 3SAT. Spektaklem "Nordost" wygraliśmy Gran Prix Festiwalu Kontrapunkt, w Szczecinie, byliśmy gościem Festiwalu Klasyki w Opolu, Festiwalu w Cieszynie, Instytutu Polskiego w Rzymie. Wreszcie - trzy nasze spektakle pokazaliśmy w Warszawie, w tym jeden - w Teatrze Narodowym, a drugi na prestiżowych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. To najlepszy dowód, że jest odzew na nasze propozycje. A ja się z tego cieszę, bo to oznacza, że to co robimy - jest potrzebne. Poza tym - traktuję to także jako osobisty wkład w promocję Bydgoszczy. Miasta, w którym teraz pracuję i z którym się utożsamiam.

Mówi pan: uczciwe i ciężko pracowaliśmy. Inni przecież tak samo mogliby podsumować swój sezon. A jednak to wam, panu - się udało. Dlaczego?

- Staraliśmy się znaleźć pomysł na teatr dla każdego. Mówiliśmy o czymś ważnym, na kilku różnych poziomach. Tak, żeby dotrzeć do każdego widza. Do tego - mówiliśmy zawsze szczerze i z wielkim oddaniem. Źródło tego sukcesu, to jednak przede wszystkim wielka pozytywna energia, która tkwi w zespole. Udało nam się ją wyzwolić. Ten zespół chce podejmować wyzwania.

Przyświecało panu myślenie typu: zrobimy jak najwięcej premier! Widz spragniony jest nowych przedstawień. Będzie nas chwalił za to, że aż tyle ich przygotowaliśmy...

- To nie takie proste! Dzisiejszy widz jest coraz bardziej wymagający, podnosi nam mocno poprzeczkę. Przyzwyczaja się do rosnącej wciąż jakości, jaką serwuje mu kino czy często nawet telewizja. I teatr traktuje jako miejsce realizacji tego najlepszego pomysłu. Dziś teatr w Polsce musi walczyć z konkurencją jaką są filmy w wypożyczalniach - z najwybitniejszymi światowymi aktorami - czy choćby koncerty gwiazd. Staramy się zachowywać europejską jakość produkcji dysponując dziesięciokrotnie niższym budżetem na spektakl niż choćby teatr w byłym NRD. A widz nabrać się nie da. Jak wyczuje lipę, to się do teatru zrazi. I potem już szybko do niego nie wróci. No, a teatr bez widza - umrze. Tymczasem ja chcę, by teatr był miejscem żywym. Mało - miejscem pośrodku życia. Chcę, żeby był dla człowieka kulturalnego miejscem powszednim. I chcę, żeby nie bał się on do teatru przychodzić. Nawet kilka razy w miesiącu. Niekoniecznie zawsze na nowy spektakl.

Także na czytanie dramatu, na spotkanie z twórcami, na kawę. Nie chcę, żeby teatr był świątynią. O dwunastu lat walczę z tym, żeby nie był tak traktowany.

Zrobiliście trochę zamieszania na scenie. O to chodziło?

- Teatr powinien mieszać. To przecież najbardziej współczesna ze sztuk, a wystarczy spojrzeć na to co się wokół nas każdego dnia dzieje. Teatr powinien też burzyć mity, stawiać pytania. Także te najbardziej niewygodne. Teatr powinien prowokować. I w tej prowokacji pytać o wartości, czy nawet o nie walczyć jeśli są zawłaszczane przez określone poglądy religijne czy polityczne. Myślę, że trochę z tego przesłania w minionym sezonie udało nam się w Bydgoszczy zrealizować.

Nie było żadnych wątpliwości? Że może lepiej będzie robić teatr stateczny, układny, z tytułami które wzbudzają szacunek i poklask? Nie bał się pan takiego ostrego zwrotu na bydgoskiej scenie?

- Jasne, że się bałem. Ale z drugiej strony ...właściwie wiedziałem, że nie mam wyjścia. Zostawiłem swoją rodzinę w Warszawie dla tej pracy, więc postanowiłem pokazać tu to wszystko, co jako artysta, reżyser, chciałem pokazać. Nawet gdyby przyszło mi pójść "pod prąd".

Ktoś powie - niech pan nie robi z siebie bohatera. Skoro pan podjął się tej pracy w Bydgoszczy, to już musiało się to panu opłacać...

- Teatr to raczej miejsce dość niewdzięczne, jeśli chodzi o zarobki

W takim razie - dlaczego pan to zrobił?

- Bo zawsze uważałem, że w życiu trzeba robić rzeczy najważniejsze. Mój nauczyciel, Tadeusz Łomnicki do znudzenia powtarzał: teatr to takie niepoważne zajęcie, więc trzeba go uprawiać naprawdę na poważnie. No więc postanowiłem go uprawiać bardzo poważnie, mając wciąż w pamięci, że ten teatr, to przede wszystkim narzędzie, które służy do zmieniania świata. No, a cóż może być ważniejszego od tego zmieniania?

- To co za sprawą bydgoskiego teatru udało się zmienić w ostatnim sezonie?

Podejście do remontu w budynku teatru. Teraz już wierzę, że naprawdę będzie. No, paru ludziom ten teatr także zmienił życie. A poważnie - poddaliśmy pod osąd co najmniej kilka kontrowersyjnych opinii. Zasialiśmy ferment, może niektórzy zmienili myślenie w jakiejś ważnej sprawie. Oczywiście, ja cały czas pamiętam, że to jest teatr miejski. Jedyny zresztą w Bydgoszczy. A więc musi mieć ofertę dla wszystkich. Dlatego było w nim miejsce także na wzruszenie, zabawę, powrót do klasyki.

Co jest ważniejsze dla pana - dobre recenzje wybitnych krytyków, czy poklask lokalnej publiczności?

- Obie rzeczy mogą być dla teatru zdradliwe. I dlatego najważniejsze jest robienie sensownego teatru.

I w ogóle nie szuka pan poklasku, może jeszcze większego zainteresowania bydgoską sceną, kupując do zespołu znane telewizyjne, serialowe twarze? Najpierw Anity Sokołowskiej, a teraz Marty Nieradkiewicz...

- Po tym, jak "kupiłem", dowiedziałem się, że w serialach grają jeszcze Radel i Ścisłowicz. I powiem tak - gdybym mógł zaoferować lepsze warunki finansowe, to bym "kupił" jeszcze kilka innych znanych twarzy, bo chętnie związałyby się teraz z bydgoska sceną. Głównie dlatego, żeby tu się nauczyć czegoś nowego, rozwinąć się. Naszemu teatrowi potrzeba aktorów dobrych, zdolnych, a dopiero potem okaże się czy będą popularni. Oczywiście te nowe twarze mogą sprawić, że publiczność jeszcze chętniej zacznie w teatrze bywać. Ale ... ten kij ma dwa końce. Takie "kupowanie" znanych twarzy może budować fałszywą hierarchię w zespole. Aktor swój prestiż powinien budować na umiejętnościach i talencie, na tym co potrafi na scenie pokazać. Może być niebezpiecznie, gdy przychodzi ktoś nowy i od razu jest popularny. A ja? - zapyta jeden czy drugi z aktorów? Przecież haruję tu uczciwie od dawna, zrobiłem wiele świetnych ról i teraz okazuje się, że to niewiele znaczy? Że to za mało, by być dobrym? A to wystarczy, żeby popsuć atmosferę pracy w grupie. I o rozsypkę wtedy nietrudno.

Kto był dla pana największym odkryciem minionego sezonu?

- Na pewno Mateusz Łasowski i Michał Czachor...

... a dziewczyny?

- Tych dobrych jest tyle, że aż boje się wymieniać, żeby o którejś z nich nie zapomnieć. Ale za to chciałbym podkreślić, że dużym zaskoczeniem dla mnie był też bardzo przychylny klimat elit kulturalnych w mieście.

A ile razy pomyślał pan sobie tak: oj, trzeba było "przytrzymać" jeszcze tę premierę, bo nie była gotowa na czas?

- Aż tak źle nie było nigdy. Ale przyznaję, że kilka spektakli "dojrzało" dopiero po premierze, podczas grania. Myślę jednak, że nie ma się czego wstydzić. Młody zespół często poszukuje, słucha uwag, "wgrywa się" i dopiero po kilku przedstawieniach wizja spektaklu krzepnie.

Gdyby miał pan jako widz wskazać to najlepsze przedstawienie sezonu, to ...

- To byłoby dość niebezpieczne. Bo niektóre rzeczywiście oglądałem jako widz, a niektóre reżyserowałem. Raz nawet jako widz reagowałem zupełnie inaczej niż reżyser, a w sumie prawie zapomniałem, że sam ten spektakl reżyserowałem. Ale powiem tak - kilka rzeczy w tym sezonie mnie poruszyło. "Nordost", na pewno też "Nieboska komedia" w reżyserii Pawła Wodzińskiego, była ciekawym i nowatorskim spojrzeniem na klasykę teatralną i jej rolę w naszej rzeczywistości. Zaskoczył mnie Łukasz Chotkowski swoją wersją spektaklu "O zwierzętach". Z przyjemnością przychodziłem popatrzyć, jak młodzież znakomicie sobie radzi w "Pchle szachrajce". Tu, przy okazji, chcę powiedzieć, że zarówno Łukasz Chotkowski, jak i Łukasz Gajdzis, mimo bardzo młodego wieku to naprawdę już dwie mocne osobowości tego teatru. Podnoszą poprzeczkę i wyzwalają emocje, a to zadatek na sensowny teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji