Artykuły

Taka Warszawa była naprawdę

W tej postaci siedział demon. Wymyślenie niektórych jego powiedzeń wymagało niesłychanego talentu. Kiedyś w SPATiF-ie nieznany gość podchodzi do stolika Słonimskiego i pyta: "Czy pan Antoni pozwoli, że wymienimy kilka słów?". Na co Słonimski: "Naturalnie, tylko czy ja będę dużo stratny na tej wymianie?" - o swojej książce "Bedeker warszawski" mówi Olgierd Budrewicz w rozmowie z Tomaszem Urzykowskim w Gazecie Wyborczej Stołecznej.

Tomasz Urzykowski: Na początek cytat z pana "Bedekera": "Można sobie wyobrazić Warszawę bez "Cedetu", jednego lub drugiego pomnika lub (doskonale!) bez kandelabrów na placu Konstytucji - nie sposób wyobrazić sobie stolicy kraju bez przybytku zwanego subtelnie Kameralną". Tymczasem restauracja Kameralna przy Foksal dawno nie istnieje i .

Olgierd Budrewicz: i jakoś można sobie bez niej Warszawę wyobrazić.

Warszawa z "Bedekera" i ta dzisiejsza to dwa różne miasta. Pana książka sprzed pół wieku straciła aktualność - większości opisanych miejsc już nie ma. Po co wznawiać taki przewodnik po mieście?

- Na tym polega lekka prowokacja. Chodziło o to, aby czytelnika zaskoczyć, żeby sięgnął po książkę. Jeśli dziś dolar kosztuje 2 zł 10 gr, a w "Bedekerze" - 110 zł, to już samo porównanie zaskakuje. Wydawnictwo chciało, żebym zrobił dużo więcej uzupełnień i komentarzy. Sprzeciwiłem się. Niech to będzie prawie oryginalny tekst. O Kameralnej jako miejscu historycznym należy pisać, bo odegrała pewną rolę w życiu bardzo wielu ludzi tego miasta. To samo dotyczy Klubu Aktora, czyli SPATiF-u, dziś miejsca martwego. Chciałem, żeby starszy czytelnik zadumał się, co jest, a czego nie ma. Bo młodzież powie: to zwracanie głowy, nie ma takiego miasta i nigdy nie było. Otóż było.

W wielu relacjach Warszawa lat 50. jest szara, biedna, z widocznymi zniszczeniami wojennymi. A czytając "Bedeker", można odnieść wrażenie, że to wesołe, niekiedy wręcz kolorowe miasto.

- To trochę kłamstwo, jak z tytułem mojej książki: "Byłem wszędzie". Wynikało z marzenia, żeby tu było bardziej kolorowo, niż jest. Pamiętam moją pierwszą wizytę w świecie, w Sztokholmie. Zobaczyłem z daleka neony i oczy mi wyszły. W Warszawie neony można było policzyć na palcach. Ale nieraz te porównania wypadały jednak na korzyść Warszawy. Warszawskie występy murzyńskiej grupy Everyman Opera, która przyleciała z Nowego Jorku, były dla mnie największym przeżyciem artystycznym i politycznym. Ten zespół przeniesiony do innego kraju wyglądał normalnie. Tak samo było ze Zjazdem Młodzieży w 1955 r., który dokonał tutaj kolosalnych zmian w umysłach.

Jakim więc miastem była tamta Warszawa?

- Była miastem na ogół szarym, ale miała pewne "wyspy". Taki SPATiF niczym szczególnym się nie wyróżniał. Stoliki z normalnymi szklanymi blatami. I nagle wpadał Marek Hłasko. Po pijanemu wszystko zrzucał, bo bardzo lubił ciągnąć za serwety. Nazajutrz przychodził i strasznie przepraszał. Podchodził do niego kierownik sali, zaczynała się rozmowa i kolejna awantura. Marek znów chwytał serwetę. Mówiło się: "Gdyby Hłasko nie chciał przepraszać, nie byłoby takich zniszczeń".

Jak dużo było takich "wysp" jak SPATiF?

- Nie więcej niż pięć. Była kawiarnia Czytelnika. Był Ściek przy Trębackiej. Czasami modny stawał się Bristol. Bywał w nim Henryk Tomaszewski, już wtedy sławny grafik - plakacista, i paru innych, którzy robili sobie żarty polityczne, zupełnie się nie krępując. Do dziś pamiętam, jak improwizowali sztukę o Leninie i Stalinie. Henio Tomaszewski, bo łysy, grał Lenina, Stasio Zamecznik, również znakomity artysta, z powodu gęstej czupryny - Stalina. Warszawa wtedy była miastem bardzo odważnych ludzi. Byli tacy, np. w Związku Literatów, gdzie ludzie zbierali się w porze obiadowej i mówili zupełnie otwarcie. Jeżeli kogoś zamknięto, to w tych miejscach dyskutowało się o tym publicznie. Poetę i satyryka Janusza Minkiewicza można było zabić, ale nie można było zabronić mu powiedzieć dowcipu. Albo Słonimski. W tej postaci siedział demon. Wymyślenie niektórych jego powiedzeń wymagało niesłychanego talentu. Kiedyś w SPATiF-ie nieznany gość podchodzi do stolika Słonimskiego i pyta: "Czy pan Antoni pozwoli, że wymienimy kilka słów?". Na co Słonimski: "Naturalnie, tylko czy ja będę dużo stratny na tej wymianie?".

Większość tekstów w "Bedekerze" poświęcił pan kawiarniom, restauracjom i klubom. Czy tylko tam działo się coś ciekawego?

- To oczywiście pewne skrzywienie. Warto wiedzieć, że wejście do tych lokali nie było łatwe. Trzeba było znać portierów, czasem ich przekupić. Jednak jak się weszło wieczorem do Kameralnej, to była tam śmietanka miasta, jeżeli nie Polski. Wszyscy najwybitniejsi poeci. Już rano się zbierali w Lajkoniku czy u Marca, a potem w Kameralnej spędzali wieczór i noc. Wszyscy pili wódkę. Te czasy szybko minęły. Potem było już coraz bardziej jeśli nie smutno, to prozaicznie.

Kiedy?

- Przełomem była "odwilż" 1956 r. Zaczęli wydawać paszporty. Warszawa stała się bardziej "normalna", i to okazało się zabójcze dla tej naszej "nienormalności". Wielkie miasto wchłaniało ludzi. Powstały rozmaite nowe układy, ludzie z Komitetu Centralnego bywali w SPATiF-ie. Przychodzili też wysocy oficerowie bezpieczeństwa. Dawali do zrozumienia, że są tacy jak my. Powoli podkopywali pod nami tunele.

Co dla pana było wyjątkowego w Warszawie lat 50.?

- Dla mnie te lata naznaczone były "odwilżą". Jeśli ona nawet trwała krótko, to ta brama do wolności znacznie się rozszerzyła. Poza tym Warszawa uważana była za miasto, w którym kobiety ładnie się ubierają. Jak już jedna pani wyjechała do Paryża, to potem 15 kolejnych dostawało sygnał, jak należy się ubrać. Miasto chłonęło światową modę kobiecą. To samo dotyczyło sztuki.

W "Bedekerze" znalazłem opis miejsc, które w latach 50. miały ponurą sławę. Na przykład więzienia mokotowskiego, gdzie mordowano żołnierzy AK. W Pańskiej książce jest ono jednak przedstawione z przymrużeniem oka.

- Inaczej by nie przeszło przez cenzurę.

O czym pan jeszcze nie napisał z powodu cenzury?

- Pominąłem wiele anegdot. Poza tym bardzo mało pisałem o Powstaniu Warszawskim, bo jako żołnierz AK zaraz po wojnie zawadziłem o "Tygodnik Warszawski", pismo Kurii Metropolitalnej Warszawskiej. Organizował je ksiądz Kaczyński, który przyjechał z Londynu. Tę redakcję władza rozpędziła, aresztowała ludzi, niektórzy pomarli w więzieniu. Kilku z nas nie aresztowano, nie wiadomo dlaczego. Musieliśmy bardzo uważać.

Bohaterami "Bedekera" są nie tylko bywalcy kawiarń. Jest też niezwykła postać najstarszego warszawskiego taksówkarza Michała Tyla, który prawo jazdy dostał jeszcze od carskiego oberpolicmajstra. Albo Gracjan Lepianko, który naprawiał zniszczone dzieła sztuki, lepił potłuczone wazy.

- Krążyła legenda, że Lepianko był przedwojennym katem Polski. Nikt, łącznie z nim, tego nie potwierdził, ale i nie zdementował. Była to postać niesamowita. Miał malutki warsztacik, gdzie nie było schodów. Potrafił po linie wchodzić na górę do łóżka. W pewnym momencie zniknął. Nie wiem, co się z nim stało. Należał do resztki warszawskich rzemieślników, ale już lekko wykrzywionych przez nowy reżim. Niektórzy z nich mieli osobowość, która mnie pociągała.

Tak jak Kazimierz Balary - krawiec szyjący koszule, albo pan Lucjan - znakomity fryzjer?

- Wtedy kupić dobrą koszulę było bardzo trudno. Balary miał pracownię niedaleko placu Zbawiciela. Był niesłychanie eleganckim, zawsze pachnącym panem. Osobiście brał miarę z każdego. Snobował się na władzę, mówił, komu szyje, wymieniał Cyrankiewicza. Mówił, kto schudł, a kto przytył, i łączył to z wydarzeniami politycznymi. Kogoś zamknęli, więc numer kołnierzyka mu się zmienił.

W książce zwraca uwagę opis dwóch budynków. Pałac Kultury potraktował pan całkiem dobrze. Z kolei Centralny Dom Towarowy, czyli obecny Smyk, w "Bedekerze" jest miejscem potwornym - pełnym pijaków, złodziei i nieuczciwych sprzedawców.

- Muszę skorygować. Nigdzie nie napisałem pozytywnie o Pałacu Kultury, ale negatywnie też było trudno. Tu cenzura była dosyć wrażliwa. Mój stosunek do Pałacu był i jest zdecydowanie negatywny. Ten "tort" w sercu stolicy to nieporozumienie. By o nim napisać, szukałem anegdot, np. o pewnym grafiku, który przemycił do Pałacu składane łóżko i po kryjomu nocował. Co się tyczy Centralnego Domu Towarowego, może trochę za bardzo go zdemonizowałem, ale rzeczywiście trzeba było w nim uważać, bo strasznie kradli.

Zastanawiam się, jak młody czytelnik zareaguje na fragmenty opisujące absurdy rzeczywistości sprzed pół wieku? Na przykład scenę kupowania samochodu, po który stało się w kolejce, a potem nabywało pojazd bez części elementów. Równie nierzeczywisty jest obrazek Warszawy z ustawianymi na każdym kroku budkami milicyjnymi. Albo tekst o pięknych kobietach: "Jest ich w Warszawie 4821. (....) Absolutnych piękności jest 621. Cyfry sprawdzone przez urząd statystyczny".

- Jeśli chodzi o kobiety, powiem od razu, że ilość telefonów, listów i osobistych interwencji po tym tekście była niesamowicie duża. Różne panie miały pretensje, że pewnie się tam nie zmieściły, a to był przecież żart. Ja mam słabość do anegdoty. Żart jest po to, aby czytelnik zechciał przeczytać również rzeczy napisane na serio.

Czego brakuje panu dzisiaj z tamtej Warszawy?

- Nie chcę powtarzać, że żal mi Kameralnej. Byłaby to zresztą nieprawda. W końcu Kameralna miała koloryt, ale była to gigantyczna speluna. Jeśli czegoś mi dziś w Warszawie brakuje, to przedwojennego Traktu Królewskiego. Jako mały chłopak jeździłem na rowerze z Żoliborza na Nowy Świat do pasażu Studio. Tam ciastko kosztowało 15 gr, a normalnie w mieście 20 gr. My, chłopcy z Żoliborza, jeździliśmy na Nowy Świat, żeby kupować te tańsze ciastka. I patrzyliśmy na życie wielkiego miasta. Kina, kawiarnie, sklepy po wojnie nigdy takich nie było. W porównaniu z tamtymi czasami teraz na Nowym Świecie jest pustka.

"Bedeker" miał jeszcze dwa tomy: drugi poświęcony ludziom, trzeci - Pradze. Czy one też zostaną wznowione?

- Drugi tom powinien wyjść, bo są tam portrety osób kapitalnych. Również prostych ludzi, jak bibliofila i zbieracza butelek Konstantego Sokołowa. To była tajemnicza postać, podawał się za syna carskiego generała. Moją wątpliwość budzi zaś ewentualne wydanie trzeciego tomu o Pradze. Praga za bardzo się zmieniła, a ja ją dzisiaj za słabo znam.

Na lewym brzegu Wisły też się prawie wszystko zmieniło.

- Z najwyższym trudem odnajduję miejsca z "Bedekera". Kawiarnia Czytelnika przy Wiejskiej zmieniła się najmniej - podobny wystrój, atmosfera, podobni ludzie. Literaci przy Krakowskim Przedmieściu - kompletnie inna. SPATiF - zupełna zmiana. Bristol - oblegany przez cudzoziemców. A kawiarnia Lajkonik przy pl. Trzech Krzyży - po barbarzyńsku zniszczona. Zniknęły ze ścian rysunki Lipińskiego, Zaruby i innych znanych bywalców.

Jednak z Warszawy lat 50. przetrwało coś jeszcze. Śpiewane pół wieku temu biesiadne przeboje: "Sto lat", "Cicha woda" i "Wszystkie rybki śpią w jeziorze" wciąż są na topie.

- No to wiele nie zostało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji