Artykuły

Ktokolwiek drży w tej chwili, jest winny

Zwycięstwo? Ze spektaklu Klaty nie dowiemy się, co to takiego - o "Sprawie Dantona" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Malwina Tuchendler, zwyciężczyni Konkursu na recenzję organizowanego przez Teatr Polski we Wrocławiu i "Notatnik Teatralny" w ramach XLII Konkursu "Młodzież poznaje teatr".

Niespokojne dźwięki "Requiem for a Jerk" odbijają się o ściany kartonowych baraków, blaszanych garaży i wszędobylskich trocin, zgrzytających przy najmniejszym ruchu. Srebrnowłosi arystokraci krążą jak strażnicy wkoło wanny więżącej beznamiętnie nieruchomego przywódcę klubu jakobinów. W taki oto sposób Jan Klata rozpoczyna swój przewrotny dyskurs o zabarwieniu rewolucyjnym. Rewolucja francuska jest bowiem w "Sprawie Dantona" - najnowszym spektaklu niebanalnego reżysera - uniwersalnym punktem wyjścia, odsłaniającym odwieczne moralne bitwy, które przychodzi stoczyć tak lichej istocie, jaką jest człowiek. I to właśnie kruchość jednostki wobec idei, odpowiedzialności, wolności wyboru czy w końcu wobec drugiej osoby jest przez Klatę rozbierana na cząstki.

W tej zdegradowanej, przyodzianej w osiemnastowieczne stroje rzeczywistości toczy się wojna o władzę. Faceci w czerni, jak można nazwać stronnictwo rozczochranego Robespierre'a (Marcin Czarnik), pojedynkują się na deklaracje i idee z kolorową bandą Dantona (Wiesław Cichy). Buntujący się przeciw cudzemu buntowi dowódcy mas wciągają w głąb swoich doktrynalnych wywodów. Tylko czerwone odzienie Marianny - personifikacji Rewolucji - krzyczy niewybrednym, rrrrewolucyjnym tonem, kontrastując ze wzniosłymi hasełkami, mającymi ponieść złaknionych panowania wodzów po głowach znienawidzonego przez nich ludu na sam szczyt. Kinga Preis nadała Rewolucji zjawiskową twarz, szydzącą ze sporu delikatnego idealisty ze skorumpowanym gburem, za nic mającą sobie ciążące po obu stronach barykady puste słowa.

Robespierre i Danton są postaciami jakby z dwóch przeciwstawnych sobie światów. Światów, których walka toczy się przez cały spektakl. Różni ich niemal wszystko: od wspomnianych już strojów po stronnictwo i wyznawane wartości. Robespierre jest młody, co może być swoistym uzasadnieniem jego idealistycznego podejścia do życia, Danton zaś to podstarzały, zahartowany przez życie manipulant. Obaj otaczają się grupą doradców. W przypadku Dantona są to przekupni krętacze, przekrzykujący się swoją próżnością. Warto zwrócić uwagę na postać Desmoulinsa, genialnie wykreowaną przez Bartosza Porczyka. Młody "poeta", przekolorowany nadwrażliwiec, powiewa jak chorągiewka w rytmie "Marsylianki" w takt niezrozumiałych poleceń wydawanych przez "zwierzchnika". Mający problem z rzeczywistością, tkliwy gryzipiórek, wysławia na łamach swojej gazety opinie tego, kogo pochwała bardziej nasyci jego wiecznie głodne ego. Spotkanie młodego pisarzyny z Robespierre'em jest przykryte woalką erotyzmu, która otacza także Lucile Desmoulins (w tej roli przewija się dość bezbarwna Katarzyna Strączek). Trochę to przykre, ale nie można oprzeć się wrażeniu, że w "Sprawie Dantona" kobieta została sprowadzona do roli wabika i istoty śmiesznie nieporadnej. Od początku skazana na upadek Rewolucja również przybrała twarz kobiety - Marianny. Przypadek...?

Klata posiada zaskakującą umiejętność łączenia rozwiązań. Połączenie farsy, ironii, przeplatające się z ciągłymi aluzjami i wielowymiarowym uniwersalizmem, dostrzec można było w niemal każdej scenie. Sprowadzenie istoty Rewolucji na dach kartonowej budy z bazaru rodem (to tam odbyła się decydująca wojna hasłowa między dwoma obozami) to uwypuklenie tkwiącej w sercu spektaklu groteski.

Robespierre'owska masakra piłą mechaniczną, tak właśnie wyglądał koniec Dantona i jego głupawej ferajny od początku niewierzących w rewolucję. Panowie w obliczu śmierci przybierają postać kibicopodobną, mrucząc "Marsyliankę" przy akompaniamencie pił motorowych. Odprawiają przed Sądem (chciałoby się powiedzieć Sądem Ostatecznym) kiepski balet w rytm "Do You Really Want to Hurt Me?" Culture Club. "Chłopcy" są uosobieniem przerostu formy nad treścią, co Dantonowa banda wyraźnie pieczętuje tą końcową błazenadą. I tutaj konwencja epokowego chaosu i swego rodzaju odejścia od ścieżek wytyczonych przez Stanisławę Przybyszewską okazuje się strzałem w dziesiątkę.

Zwycięstwo? Ze spektaklu Klaty nie dowiemy się, co to takiego. Robespierre i jego kompania rozbijają się o blaszane dachy, błąkają po scenie, rozgniatając wszechobecne trociny, obijają się o papierowe domki, które wydają się zaraz runąć, jak ułożone z kart... Sprowadzeni na grań szaleństwa, obijają się o niewidoczne ściany rewolucji przy akompaniamencie psychodelicznych dźwięków "Revolution No 9" Johna Lennona... (Ta scena mogłaby trwać zdecydowanie krócej, dla komfortu psychicznego odbiorcy). Rrrrewolucja - to ostatnie słowa sączącej czerwoną ciecz Marianny, stojącej z gryzącą pewnością siebie między dwiema niekończącymi swoich wywodów głowami: Robespierre'a i jego kompana Saint-Justa (przekonujący Wojciech Ziemiański). Światło gaśnie, aura umyka, a Marianna... Co z Marianną?!

Przewijające się w tak wyraźnie zarysowanym tle pieśni ze słowem "rewolucja" w roli głównej dopełniają tylko wielowymiarową rzeczywistość (jeśli nie jest to za duże słowo) wykreowaną przez Klatę. Oświetlają osiemnastowieczne postacie popkulturowym światłem, nadając im uniwersalny wymiar, sprawiając, że są one bardziej strawne dla współczesnego, zatopionego w falach reklamy widza. Bazarowo-surowa scenografia Mirka Kaczmarka, wciśnięcie zawiniętego w osiemnastowieczny surdut Ropespierre'a w karton z logo Renault, wciśnięcie żonie Dantona czekoladek Merci na pożegnanie, czynią "Sprawę Dantona" spektaklem niemieszczącym się w ramach czasu.

Kreacje aktorskie, jakby wrysowane w obrazek rewolucji, są godne ukłonów. Marcin Czarnik nadaje Robespierre'owi cechy niemal werteryczne, nie pozbawiając widza złudzeń, że wierzy w celowość całego powstania, podczas gdy Wiesław Cichy, wyposażając Dantona w szereg grubiańskich tików, czyni go egoistycznym, pustym baronem, dla którego zdrada to całkiem smaczna strawa. Są oni dziećmi rewolucji, pożartymi przez własną matkę, pogrążającymi się w rytmie "Children of the Revolution" T. Rex. Ale ich osławiona już matka jest ciągłą tajemnicą, przewijająca się przez scenę Pani w czerwonym kubraczku, uderzająca w plastikowy bębenek, nie pozwoliła nam przecież siebie poznać. Chce się zakrzyknąć: "Ech, Marianno! Zrzuć no suknię... i pokaż swoje prawdziwe oblicze..." Bo spektakl Klaty to seria odwiecznych pytań retorycznych. "Sprawa Dantona" to przedstawienie o grzęznących w trocinach ideologiach, o zachłystujących się własnymi ideami karierowiczach, a wszystko okraszone tak plastycznym przecież, politycznym tłem. I mimo kilku proszących się o eksmisję scen, mimo mniej błyskotliwych dowcipów i dłużyzn... Uniwersalizm bierze górę.

Zwycięski tekst w Konkursie na recenzję, zorganizowanym przez Teatr Polski we Wrocławiu w ramach XLII Konkursu "Młodzież poznaje teatr" (2008)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji