Artykuły

Potrzebuję nowych impulsów

- Kiedy do Gdańska odchodzili moi koledzy, to pół żartem, pół serio mówiłem, że pewnie do nich dołączę. Ale nie zastanawiałem się, czy to będzie za rok, dwa czy więcej lat. Z drugiej strony patrzyłem też na swój rozwój artystyczny - mówi MAREK TYNDA, aktor Teatru Polskiego w Bydgoszczy, od nowego sezonu - aktor Teatru Wybrzeże.

Rozmowa z MARKIEM TYNDĄ (rocznik 1974) aktorem Teatru Polskiego w Bydgoszczy w latach 2001-2008, który w przyszłym sezonie będzie występował na deskach Teatru Wybrzeże w Gdańsku:

Siedem lat w Bydgoszczy i nagle podjął Pan decyzję o wyjeździe czy też dojrzewała ona w Panu od dłuższego czasu?

- Wprawdzie nie przychodziłem do Teatru Polskiego z myślą, że spędzę tu całą aktorską karierę, ale też na siłę nie zamierzałem wyjeżdżać. Po prostu pojawiła się interesująca oferta z Gdańska, więc z niej skorzystałem. Jestem jeszcze młody i potrzebuję trochę ruchu, świeżości, nowych impulsów.

Czemu akurat Gdańsk? Czy fakt, że wcześniej odeszło tam już dwoje innych aktorów Teatru Polskiego (Dorota Androsz i Krystian Wieczorek) oraz jego były dyrektor (Adam Orzechowski) miały jakiś wpływ na tę decyzję?

- Kiedy odchodzili moi koledzy, to pół żartem, pół serio mówiłem, że pewnie do nich dołączę. Ale nie zastanawiałem się, czy to będzie za rok, dwa czy więcej lat. Z drugiej strony patrzyłem też na swój rozwój artystyczny.

Czy gdańskie Wybrzeże to faktycznie taki krok do przodu?

- Trudno porównywać obie sceny. Teatr Polski systematycznie idzie do góry, Wybrzeże ma już uznaną renomę. W zasadzie chodzi tylko o zmianę środowiska. Zdecydowały też względy rodzinne. Moja narzeczona jest projektantką mody (projektowała m.in. kostiumy dla TPB - red.) i w Gdańsku będzie miała większe szanse zaistnieć w branży. Poza tym mamy córeczkę, dla której wychowania Gdańsk stwarza trochę większe możliwości.

Wracając do siedmiu lat spędzonych przez Pana w Teatrze Polskim. Czy jakieś role i spektakle odegrane na jego deskach utkwiły Panu szczególnie w pamięci?

- Jest mnóstwo takich ról. Z wielkim sentymentem wspominam moją pierwszą rolę w Teatrze Polskim, Howarda w "Księżycu nad Buffalo". Równie dobrze wspominam jeszcze do niedawna grany "Tramwaj zwany pożądaniem". Poza tym "Plastelina", "Z twarzą przy ścianie" i dwie ostatnie większe role: Danny'ego w "Motortown" i Hrabiego Henryka w "Nie-boskiej komedii".

A na przeciwległym biegunie? Jakieś role mniej satysfakcjonujące?

- Nigdy nie lubiłem "Rosyjskiej poczty ludowej" i "Balu w operze". Po prostu nie czułem się w tych spektaklach zbyt dobrze. To nie był mój klimat, jak to mówi młodzież.

Bydgoska publiczność, której był Pan jednym z idoli 2 żalem przyjęła Pańskie odejście. A jak Pan odbierał bydgoskich teatromanów?

- Bardzo dobrze. To jest wierna publiczność, która wie, na co stać aktorów, a my wiemy, na co możemy sobie z nią pozwolić. Gdy na przykład gramy "Przebudzenie wiosny" i zapraszamy widzów, aby pobiegali z nami po scenie na golasa, to w Bydgoszczy to robią. Dla porównania, publiczność na festiwalach, na których występowaliśmy siedziała sztywno i nie reagowała na nasze zaproszenie.

Informację o Pańskim odejściu z Bydgoszczy do Gdańska ("Gazeta Pomorska", 1 lipca 2008 r.) zatytułowaliśmy "Odchodzi, ale się nie żegna"...

- To prawda. Uzgodniłem z dyrektorami Wybrzeża i Teatru Polskiego, że będę dogrywał przedstawienia, w których jestem obsadzony. Więc będę jeszcze wracał do Bydgoszczy przynajmniej przez jeden sezon. Nie wykluczam także, że jeśli pojawi się propozycja zagrania gościnnie nowej roli w Teatrze Polskim, to chętnie ją przyjmę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji