Artykuły

Teatr. Wydarzenie

Niektórym to się nie mieści w głowie. Jak krytyk odrzucający głośne przedstawienia Krzysztofa Warlikowskiego, w tym "Oczyszczonych", "Bachantki" i "Burzę", może nagle przyjąć jego teatr za własny. Spojrzeć - jak pisał Andrzej Wanat - na świat i na teatr z tego samego, co reżyser okna. Takie olśnienie zdarzyło mi się przed trzema laty podczas premiery "Kruma" w TR Warszawa.

Jedni pisali o tej inscenizacji, że rozwichrzony, chętnie wzniecający ferment artysta zgrzeczniał, nadto się uspokoił, poszedł w rejony klasyczne, nawet akademickie. Inni, w tym niżej podpisany, dostrzegli w "Krumie" nowe otwarcie teatru Warlikowskiego. Zdecydowane wzbogacenie palety emocjonalnych barw, urozmaicenie języka scenicznej opowieści bez wyrzekania się tego, co dotychczas stanowiło esencję przekazu reżysera. Wydany teraz przez Polskie Wydawnictwo Audiowizualne "Krum" tylko utwierdza w tym myśleniu. Otrzymaliśmy na własność nie tylko jedno z najważniejszych osiągnięć polskiego teatru ostatniej dekady, ale i zapis punktu zwrotnego w drodze niepokornego artysty. Warlikowski opowiada, że realizując sztukę Hanocha Levina na deskach TR Warszawa, dotkliwie odczuwał nadchodzącą smugę cienia. Wydanie DVD przeczy jednej z najbardziej morderczych i nieodwołalnych zasad teatru - jego ulotności. To prawda, "Krum" zapisany nie jest tym samym co przeżywany na żywo, dziejący się na naszych oczach, spełniający się w dialogu z publicznością. Ale jest. Dotyka rzadko poruszanych strun. Boli. Staje się własnym, całkiem intymnym tym razem przeżyciem.

Pisał ktoś po premierze pogardliwie, że dramat Levina to niemal telenowela, wszystko w nim w mikroskali, jakby pozbawione głębszego oddechu. Widzę "Kruma" zupełnie inaczej. W kategoriach, jakimi zwykło się opisywać dramaty Antoniego Czechowa. Jak u wielkiego pisarza mamy na scenie nieustanny constans. Bohater tytułowy postawiony wobec ostatecznego - śmierci matki - nie ma nawet siły na żal, rozpacz, prawdziwy bunt. Jest w stanie tylko zatracać się, jak Platonów albo Iwanow, w mniejszych i większych gierkach. Rozkochiwać w sobie kobiety, a potem igrać z ich uczuciami, obrażać konkurentów, prowokować otoczenie. Bez uśmiechu, bez cienia satysfakcji. A potem, równie niepostrzeżenie, przychodzi przełamanie. Choroba i rychła oczekiwana śmierć przyjaciela otwiera oczy. Przedłużane w czasie staje się pozbawioną patosu ceremonią. Warlikowski, w największym dotychczas stopniu, daje dojść do głosu czystemu wzruszeniu. Przymiotniki tracą jakiekolwiek znaczenie.

Edycja DVD pozwala na wielokrotne spotkania ze wspaniałym przedstawieniem. Daje poznawać, gdzie przebiegają cienkie linie łączące tragizm z humorem, podszyty czystą metafizyką ból z brudem codzienności. I doceniać, jak jeden spektakl potrafi rozszerzać emploi aktorów, czynić ich gotowymi na niespotykane dotąd wyzwania. Takich ról Jacka Poniedziałka, Mai Ostaszewskiej, Danuty Stenki, Marka Kality albo Redbada Klijnstry wcześniej nie widzieliśmy. Myślę, że to "Krum" stworzył podwaliny autorskiego teatru Warlikowskiego, z jego aktorów natomiast uczynił prawdziwą wspólnotę.

I drugi zapis - znakomita i przenikliwa książka Grzegorza Niziołka. Krakowski badacz i krytyk nie popełnia błędów bezkrytycznie zapatrzonych na artystę wyznawców i nie boi się rzeczowego dyskursu. Nie unika przy tym niewygodnych pytań, jakie wypada wręcz stawiać ważnemu dla siebie i szanowanemu twórcy. Pisze wprost - teatr Warlikowskiego zaczął się od "Poskromienia złośnicy", pomijając niemal wcześniejsze inscenizacje. Jednak tym, co stawia "Extra ecclesiam" ponad podobnymi monografiami jest język i sposób opisu.

Najpierw język - można rzec właściwy dla Niziołka. Dający wrażenie współuczestnictwa w przedstawieniu, lecz nie rozwiązujący wszystkich jego tajemnic. Unikający sztywnej naukowości, ale dotykający sedna, pełen nienachalnej erudycji. Mam pewność, że po tej książce autor zasłuży sobie na miano mistrza teatralnego opisu i chyba długo nikt mu nie zagrozi. Na dodatek nietypowa konstrukcja. Rzecz podzielona na krótkie akapity robi wrażenie mozaiki wrażeń i przemyśleń. Nawet na moment nie budzi wrażenia przesytu. Raczej odwrotnie - jest bogata w niedopowiedzenia, bowiem Niziołek wie, że o rzeczach ważkich warto pisać, niektóre z pytań zostawiając otwartymi. Odwołująca się do psychoanalizy książka udowadnia - na inny sposób niż filmowy zapis "Kruma" - że teatr da się zapisać. Nie walcząc o oddanie pełni, bo to są sprawy zbyt subiektywne, dać wrażenie wyczerpania tematu.

Zobaczyłem "Kruma", na to i owo otworzył mi oczy Grzegorz Niziołek. Czekam na nowy teatr Warlikowskiego, z ducha "Kruma" i, Aniołów...". Gdzieś po swojemu jestem go nawet pewny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji