Artykuły

Bajon: Moje filmy się nie starzeją

- To będzie Fredro mówiony wierszem. Z tym, że Fredrowski tekst znajdzie zastosowanie w różnych sytuacjach. Jeden monolog pojawia się w trzech sytuacjach i za każdym razem znaczy coś innego. Poza tym ożywiłem okolicę. Akcja dzieje się nie w jednym, lecz w trzech dworkach - o swojej ekranizacji "Ślubów panieńskich" mówi reżyser FILIP BAJON.

Filip Bajon [na zdjęciu] powraca. We wrześniu czeka nas długo odkładana premiera "Fundacji" - jego ostatniego filmu. Reżyser kończy też przygotowania do ekranizacji "Ślubów panieńskich" i zapowiada, że odświeży klasyczną komedię, pozostając w zgodzie z oryginałem - czytamy w DZIENNIKU.

Cezary Polak: Jaki ma pan pomysł na "Śluby panieńskie". Czy tak, jak Grzegorz Jarzyna, który w spektaklu "Magnetyzm serca" przeniósł akcję w czasy współczesne i zakazał aktorom mówić wierszem, zamierza pan zdekonstruować Fredrę?

Filip Bajon: Taka dekonstrukcja działałaby przeciwko materii filmu. Właściwa wydała mi się weryfikacja Fredrowskiej sztuki przez wprowadzenie wątku współczesnego, w którym uczestniczą aktorzy grający postaci ze "Ślubów panieńskich". Wyprowadzam akcję z dworku. Do pewnego stopnia zmieniłem też chronologię wydarzeń, wzmocniłem intrygę, żeby była filmowa a nie teatralna.

W inscenizacji Jarzyny pojawił się dyskurs feministyczny i krytyka patriarchatu. Zamierza pan poruszyć tę problematykę?

- Nie myślę w tych kategoriach. Główną postacią mojego filmu będzie Radost, który wymyśla całą intrygę i pilnuje wypełnienia kontraktów, bo przecież "Śluby" to sztuka o kontraktach małżeńskich, o czym jakoś się nie mówi. W tym kontekście należy rozpatrywać bunt młodych bohaterek.

Jak bardzo przekształcił pan literacki pierwowzór?

- On pozostał - to będzie Fredro mówiony wierszem. Z tym, że Fredrowski tekst znajdzie zastosowanie w różnych sytuacjach. Jeden monolog pojawia się w trzech sytuacjach i za każdym razem znaczy coś innego. Poza tym ożywiłem okolicę. Akcja dzieje się nie w jednym, lecz w trzech dworkach. Jest karczma, miasto, duży bal, są sąsiedzi, chasydzi, powozy, połów ryb, pojedynek.

"Śluby..." będą więc próbą pokazania polskiej obyczajowości Polski z pierwszej połowy XIX w.?

- Chciałbym pokazać rok 1825, czas mało znany i bardzo rzadko filmowany, a niesłychanie ciekawy. Przygotowując film, czytałem pamiętniki urzędników galicyjskich i ze zdumieniem odkryłem, że ani razu nie padają tam słowa: Polska, niepodległość, wolność. Pięć lat przed wybuchem powstania listopadowego nikt nie miał w głowie polityki. Życie toczyło się jakby nigdy nic.

Wszystkie dotychczasowe pańskie filmy miały podtekst polityczny. Wygląda na to, że "Ślubach..." go zabraknie.

- Jeżeli w "Przedwiośniu" oddzielić sceny w Nawłoci od reszty filmu, to tam też nie znajdziemy polityki, lecz niebezpieczne związki damsko-męskie. W czasie, o którym opowiadają "Śluby...", nie było polityki, ale pewne akcenty się pojawią. Rodzi się pytanie, dlaczego w 1825 r. życie toczyło się normalnie? Może dlatego, że nie było jeszcze państw narodowych?

"Śluby panieńskie" to żelazna pozycja kanonu lektur szkolnych. Ich ekranizacja może liczyć na milionową widownię. Nie obawia się pan zarzutów o koniunkturalizm?

- Nie wiem, czy książki Jane Austen są w Anglii lekturą szkolną, ale widziałem pięć filmów zrobionych według "Rozważnej i romantycznej" rozgrywającej się w tym samym okresie co "Śluby" i nie miałem wrażenia, że oglądam ramoty.

Kto znajdzie się w obsadzie filmu?

- Radosta zagra Robert Więckiewicz. Kandydatów do ról młodych bohaterów - Klary, Anieli, Gustawa i Albina - wyłoni casting. Chciałbym, żeby sługę Jana zagrał Wojciech Siemion.

Pojawi się Jan Nowicki, który deklaruje, że u pana zagra zawsze i wszędzie?

- Na razie nie ma go w obsadzie, ale na pewno coś dla niego znajdę. Będzie w filmie chór szlachciurów komentujących wydarzenia cytatami z innych sztuk Fredry. Wśród nich mógłby być Janek.

Kiedy wreszcie do kin trafi pana ostatni film "Fundacja"? Dlaczego na premierę czekamy już dwa lata?

- Premiera ma być we wrześniu. Problem polegał na tym, że nagle wycofał się kontrahent włoski, polski producent został z niezapłaconymi rachunkami, i wypełnienie finansowych zobowiązań zajęło trochę czasu. Dopiero wtedy strona polska stała się właścicielem praw do filmu, co pozwala skierować film do dystrybucji.

Te dwa lata przymusowego leżakowania nie zaszkodziły "Fundacji"?

- Uważam nieskromnie, że moje filmy się nie starzeją, nie są publicystyczne, nie wchodzą w doraźne sprawy. "Fundacja" będzie filmem zawsze aktualnym, bo dotyka uniwersalnych problemów, tak jak "Martwe dusze" Gogola, które były dla mnie źródłem inspiracji.

Mówi się, że przygotowuje pan jeszcze dwa tytuły: "Skorpiony w Breslau" według powieści kryminalnej Marka Krajewskiego oraz "Cień kopuły" o słynnym renesansowym architekcie i rzeźbiarzu Filippo Brunelleschim.

- Oba są filmami kosztownymi. "Skorpiony" są na etapie budowania wielce skomplikowanego budżetu. Nie zajmuję się tym i nie mam pojęcia, ile to jeszcze potrwa. Natomiast "Cień" to mój autorski projekt. Toczą się w tej sprawie rozmowy we Włoszech, ale problemów nastręcza coś innego. Otóż polscy producenci nie są zainteresowani tego typu filmami, kino autorskie nikogo nie interesuje. Nie ma w Polsce producenta z wizją, który robiłby filmy ambitne, a zarazem takie, które zarabiałyby na siebie, co, jak wiadomo, jest do pogodzenia.

A jakie kino chce pan dziś robić?

- Swoje kino, które różniąc się problematyką, miałoby pewien wymiar artystyczny. Interesuje mnie kino, które jest nie tylko opowiedzeniem historyjki, ale opowieścią o świecie, w którym ta historyjka się dzieje. Kino powinno stwarzać świat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji