Artykuły

Biedroneczki ciężkie jak słonie

Najnowszy spektakl Piotra Kruszczyńskiego stawia wiele pytań. Najistotniejsze z nich brzmi: po co wystawiać tekst Sigariewa? - o spektaklu "Biedronki powracają na ziemię" w reż. Piotra Kruszczyńskiego we Wrocławskim Teatrze Współczesnym pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

Sigariew specjalizuje się w maksymalizacji życia na rosyjskiej prowincji. Wyciąga z niej najbardziej pokracznych nieszczęśników, szukających ostatniej deski ratunku w wydostaniu się ze świata okrucieństwa, przemocy, alkoholu i narkotyków. Dramat "Biedronki powracają na ziemię" jednak nie wychodzi poza opisowość - postaci są stereotypowe, a dialogi zamiast wprowadzać różne perspektywy myślenia postaci o świecie, pełne są przekleństw i krążą wokół jednego, dwóch tematów.

Oglądając spektakl można odnieść wrażenie, że twórcy nie odnaleźli w tekście Sigariewa niczego godnego uwagi. To mnie nie dziwi, ale powstaje pytanie, dlaczego odnaleźć miałby widz. Historia jest prosta - Dima (Paweł Parczewski), sprzedający metalowe nagrobki na złom, został powołany do wojska. Sławlik (Jakub Świderski) zjada mrówki, by ulżyć permanentnemu głodowi narkotykowemu, Lera (Dorota Abbe) szuka sponsora, żeby wpłacić zaliczkę firmie i otrzymać od niej dwanaście tysięcy dolarów nagrody, Arkasza (Vigo Ferens), lokalny biznesmen, skupuje złom, ojciec Dimy - Łosiu (Krzysztof Kuliński) nigdy nie trzeźwieje, Starucha (Ewelina Paszke-Lowitzsch) umiera w samotności, a od czasu do czasu krzyknie imię swojego syna alkoholika. Postacią spoza upadłego świata jest studentka, kuzynka Lery - Julka (Katarzyna Bednarz). Szybko jednak okazuje się, że w bezwzględności i wyrachowaniu przewyższa pozostałych, manipulując uczuciami Dimy i nakłaniając go do skoku z okna. Sigariew chce udowodnić, że ludzie z tzw. społecznego marginesu mają lepiej funkcjonujące sumienia niż inni. Jednak spektaklowi "Biedronki" daleko do cech społeczno-politycznych. Widz może przez chwilę posłuchać skarżących się na świat rosyjskich nastolatków, oburzać się na niesprawiedliwość, wyjść z teatru i pójść do domu.

Nie można odmówić Kruszczyńskiemu heroizmu w walce z płytkimi diagnozami Sigariewa, choć zdecydowanie zabrakło odwagi, by zdystansować się do tekstu i poprowadzić aktorów w większą groteskę. Symboliczna scenografia Jana Kozikowskiego zamienia przestrzeń w ziejący głęboką pustką plac, na którym cmentarz wygląda tak samo jak blok. Trudno o bardziej przygnębiające podsumowanie rozmów bohaterów, którzy uparcie wierzą, że "los się musi odmienić". Aktorzy nie stworzyli postaci, nawet nie próbowali wyjść poza stereotypy. Jedynie Kuliński w pięciominutowej scenie potrafił nawet z pijackiego bełkotu wydobyć upokorzenie i bezsilność swojego bohatera, zrobić z niego ofiarę własnych słabości. Resztki tajemnicy zachowała również Katarzyna Bednarz. Nie od razu odkrywa sadystyczne skłonności swojej postaci. Przeciwnie - Bednarz długo utrzymuje widza w przekonaniu, że jako jedyna osoba "z lepszego świata" zwiąże się z Dimą, pomoże kuzynce, wesprze narkomana. Pozostali wpadają w groteskę, zachowując przy tym pełną powagę - nadwrażliwy Dima ma nieustannie rozbiegany wzrok, niepewny krok, naćpany Sławlik przewala się po ziemi, mrucząc coś pod nosem, energiczna Lera obowiązkowo w kolorowym kreszu z przerysowanym rosyjskim zaśpiewem, a prowincjonalny biznesmen nosi złoty łańcuch, obcisłą koszulkę bez rękawów, leginsy i z subtelnością niewiele ma wspólnego.

W ostatniej scenie Dima i Lera przyczepiają do ściany monidła, wykręcone z kradzionych nagrobków. Na rozświetlonej scenie przybywają kolejne twarze, niczym dowody na powtarzalność beznadziejnego losu. Choć wypada nieco sentymentalnie, dowodzi, że Kruszczyński do końca szukał w dramacie Sigariewa śladów treści uniwersalnych czy metafizyki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji