Artykuły

Hamlet w panterce

Reżyser przedobrzył, chciał za dużo wrzucić do jednego wora, co nikomu nie wyszło na zdrowie. Zamiast ostrego, krwistego i dobrze skrojonego gulaszu wyszła jajecznica - o "Roberto Zucco" w reż. Giovanniego Castellanosa w olsztyńskim teatrze Jaracza pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.

Giovanny Castellanos bawi się w Jana Klatę. Momentami w "Roberto Zucco" daje się wyczuć to Klatowskie widzenie scenicznej rzeczywistości, to podejście do postaci, w końcu epatowanie współczesną muzyką. Giovanny Castellanos bawi się też w Pedro Almodovara. Bo na scenie pojawią sie transwestyci w różowych światłach i to oni najbardziej dają się zapamiętać. Mają szokować? Bawić? Giovanny Castellanos w końcu bawi się teatrem. Ale czy ta zabawa wychodzi publiczności na dobre?

"Roberto Zucco" zapowiadał się ciekawie. Oto w olsztyńskim teatrze pojawia się morderca, który zabija ojca, matkę, policjanta i chłopca. Rzeź? Na scenie jednak nie pojawia się ani kropla krwi. Ale sztuka nie jest o zabijaniu. Ma ukazać outsidera, który się pogubił, ma pogrzebać w egzystencji jednostki. I oto w głównej roli przed oczami widza staje Sebastian Badurek. Ucieka z więzienia i - można powiedzieć - błądzi po świecie. A widz błądzi razem z nim. Ba, gubi się razem z nim. Bo dlaczego bohater zabija? Właściwie antybohater? Nie można postawić żadnej tezy. Brakuje bohaterowi scenicznej konsekwencji. Dowiadujemy się od matki, że Roberto wypycha ojca przez okno. Potem, ni stąd ni zowąd, zabija matkę, później chłopca. Morduje, ale bez złości. Bez powodu. To raczej niekontrolowany kaprys ruchomego palca, który naciska spust. Nie ma też wyrzutów sumienia. Nie ma potępiania jako takiego ze strony społeczeństwa. W jednej z ostatnich scen jest raczej oglądanie morderstwa jak przedstawienia teatralnego, a każdy gap - bo nie widz - nie próbuje powstrzymać Roberto. Padają tylko głośne komentarze. Scena ta zamiast szokować, bawi. Nawet nie można się w niej przejrzeć - bo publiczność w niczym nie przypomina tej na scenie.

Roberto ucieka ubrany w panterkę. Chce być niewidoczny, wtopiony w tłum. I jak wygląda jego podróż przez życie? Na pewno nie przypomina hollywoodzkiego scenariusza. Bohater nie ukrywa się, nie mdleje ze strachu, że zostanie schwytany. Ale nie o schemat tu chodzi. Kłopot w tym, że Badurek nie intryguje - ani obojętnością, ani impulsywnością. Jest przezroczysty. To człowiek wycięty z jakiejś historii, postawiony na scenie bez zaplecza emocjonalnego. To bohater wydrążony z tekstu Bernarda-Marie Koltsa i przetrawiony przez Castellanosa. I dlatego kolejne morderstwa nie są jak przewracające się domino. Ot, spektakl to kilka poszarpanych obrazków kolejno odgrywanych na scenie, często przecinanych występami drag-queens. Tu kłania się w pas Almodovar. I dobrze, że się kłania. Spektakl dzięki temu nabiera barw, staje się momentami krwisty. Sceny bawią, a przebrani aktorzy zachwycają. Marcin Tyrlik w roli gruber divy, z wielkimi sztucznymi piersiami i "damskim trójkącikiem" między nogami wygląda przezabawnie. Niczego sobie panienką jest też Dariusz Poleszak - ma blond włosy, zgrabne nóżki i srebrny but na wysokim obcasie, a do tego świetnie tańczy.

Energiczna muzyka. Dużo jej w spektaklu. Castellanos czerpie ją ze swoich korzeni, bo z pochodzenia jest Kolumbijczykiem, więc spektakl aż kipi od latynoskich rytmów. Nam, Polakom, dźwięki tej kultury kojarzą się z zabawą, karnawałem, kołysaniem bioder. Jak więc muzyka ma się do egzystencjalnych rozterek Roberto? Bo Badurek od czasu do czasu wygłasza jakieś mądre słowa, ale zabijają je zaraz potem łomoczące gitary. Zacierają nawet ślady zbrodni, jaką może poczynić tekst na świadomości widza. Muzyka więc w tym spektaklu zamiast spajać kolejne epizody, jeszcze bardziej je od siebie odrzuca. Spłyca, unieważnia, na pewno nie podkreśla znaczeń. Chyba że teksty piosenek mają tu coś do powiedzenia. Ale jeśli tak jest, trzeba znać hiszpański.

Puenta? Sytuacja się odwraca i to Zucco zostaje zamordowany. Ponosi karę? Przed śmiercią wymierzoną przez postaci w czarnych pelerynach (przez nas samych, przez społeczeństwo), zostaje naznaczony smugą światła. Antybohater w tym momencie staje się bohaterem. Ziszcza się jego sen o potędze. Opada kurtyna - żelazna - ale zamiast uwięzić publiczność, puszcza ją wolno do domu.

Giovanny Castellanos przyznał, że w sztuce pokazuje "zło w najczystszej postaci". Niestety spektakl nieco się przybrudził. Reżyser przedobrzył, chciał za dużo wrzucić do jednego wora, co nikomu nie wyszło na zdrowie. A na pewno nie Roberto Zucco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji