Artykuły

Choinka w stylu Oberiu

Reżyserka próbowała zrekonstruować teatr oberiutów, wczytując się nie tylko w tekst, ale i w manifest grupy - o "Choince u Iwanowów" w reż. Marii Spiss w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach pisze Agnieszka Kozłowska-Piasta z Nowej Siły Krytycznej.

Czy Aleksander Wwiedienski, jeden z członków petersburskiej awangardowej grupy Oberiu z lat 1927-29, napisał "Choinkę u Iwanowów" na scenę - tego nie wiemy. Po spektaklu Marii Spiss wiemy, że tekst na scenę się nadaje. Historia morderstwa niańki popełnionego na 32-letniej sprośnej dziewczynce początkowo wciąga jak dobry kryminał. Potem to, co mogło przypominać Agatę Christie, staje się absurdalnym ciągiem zdarzeń, w którym po zimowym lesie wędrują żyrafy, drwale mówią pojedyncze słowa, za to świetnie radzą sobie ze śpiewem kanonicznym. W losy rodziny Iwanowów wtajemnicza nas roczny chłopczyk, który nie powinien mówić, a jednak mówi, a na koniec wszyscy bohaterowie sztuki umierają.

Moda na oberiutów w polskim teatrze zapanowała jakieś 10 lat temu. Wtedy Łukasz Czuj zrealizował "Tango Oberiu" i "Sen pogodnego karalucha", a poznańskie Biuro Podróży zachwyciło spektaklem "Pijcie ocet, panowie". Skąd to nagłe zainteresowanie twórczością petersburskiej grupy awangardowej z okresu XX-lecia międzywojennego? Teksty Daniły Charmsa, Wwiedienskiego, Mikołaja Olejnikowa i Konstantego Waginowa uderzały swoją absurdalnością i groteską w sowiecką Rosję. A w tamtych czasach nie można było atakować Rosji bez konsekwencji. Wszyscy Oberiuci lądowali w więzieniach, ginęli bez wieści, umierali w łagrach, a ich twórczość była surowo zakazana. Dopiero Pierestrojka przywróciła ich twórczość światu i dała szansę twórcom teatralnym, aby zmierzyć się z tym dziwnym, niejednoznacznym tworzywem literackim. Z tekstów Oberiutów wyczytywano przede wszystkim bezsensowność rzeczywistości, lęk przed nieuchronnością śmierci, zabawy słowne, próbę stworzenia nowej jakości teatralnej, dalekiej od fabuły, łamiącej przyzwyczajenia widzów, pełnej groteski i absurdów. Dostrzegano w nich coś więcej: zapowiedź tragicznej śmierci oberiutów. W "Pijcie ocet panowie", na olbrzymią księgę: przytłaczające aktorów jarzmo, spadała bomba.

Maria Spiss nie odczytała oberiuckiego tekstu inaczej. "Choinka u Iwanowów" przede wszystkim "straszy" nieuchronnością śmierci, śmieszy absurdalnością dialogów i sytuacji, rozbawia śmiesznymi rekwizytami (mechaniczna siekiera w oknie domku, olbrzymia żyrafa z megafonem, tekturowe kostiumy jak z bajki dla dzieci). Reżyserka postawiła sobie jednak inny cel. Próbowała zrekonstruować teatr oberiutów, wczytując się nie tylko w tekst, ale i w manifest grupy. To poważne zadanie chyba zaszkodziło spektaklowi. Aktorzy grają swoje absurdalne role charakterystycznie, ale bez dystansu, ze śmiertelną powagą, a całość absurdalnie "dobija" manekin z odciętą głową (trup zamordowanej w pierwszej scenie 32-letniej dziewczynki) - stale obecny na scenie. Scenografia i kostiumy autorstwa Łukasza Błażejewskiego są mieszaniną stylów i konwencji - od teatru jarmarcznego po plastycznie wysmakowane obrazy. Niewielkie mieszkanko, jak domek dla lalek, jest otwieraną walizką, która po zamknięciu zamienia się w białe wzgórze w lesie lub katafalk. Obok mamy wystrojonej w XIX-wieczną suknię staje niańka w "geometrycznym", ukrywającym kształty kostiumie, a tuż obok tekstylny pies jak z bajki dla dzieci. Do tego rekwizyty, śmieszne same w sobie, ale nie przystające do reszty. Spektakl to dzieje się w szybkim tempie (świetne sceny: sądu - głównie dzięki opowieści o Kozłowie i Osłowie w wykonaniu Dawida Żłobińskiego, czy dom wariatów z szalonym lekarzem (Mirosław Bieliński), to zwalnia niebezpiecznie ocierając się o nudę (scena wizyty drwala u jego kochanki). Im bliżej końca, tym scena staje się bardziej pusta i smutna. Aby podkreślić wagę nieuchronności śmierci, w ostatnim obrazie (w którym wszyscy bohaterowie sztuki umierają) na scenie nie ma nic poza czarnym fortepianem. Prawda oczywista - przecież i tak wszyscy umrzemy, choć niewielu z nas zdaje sobie z tego sprawę.

Nie jest to wyjątkowe przedstawienie, ale warto je zobaczyć jako udaną próbę ożywienia przeszłego, zapomnianego świata na krótką chwilę, przez którą trwa spektakl. Co prawda "Choinka u Iwanowów" dzieje się w bliżej nieokreślonym czasie i miejscu, ale odniesień do współczesności trudno się dopatrzyć - pewnie dlatego tak szybko wszystko to, co dzieje się na scenie, ulatuje z pamięci. A przecież żyjemy w nonsensownym, absurdalnym świecie. Przypomnijmy chociażby karny w 93. minucie meczu Polska - Austria na Euro 2008. To z pewnością będziemy długo pamiętać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji