Artykuły

Słowo podszyte jest tajemnicą

- Dawniej aktorstwo polegało na kreowaniu kogoś innego. To był powód, dla którego zostawało się aktorem. Dziś to zanika. Przekształcam więc siebie coraz rzadziej, aczkolwiek nadal uważam, że to jedna z ważniejszych przyczyn wykonywania tego zawodu - mówi ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ, aktor Teatru Powszechnego w Warszawie.

Rozmowa ze ZBIGNIEWEM ZAPASIEWICZEM, aktorem.

W rozmowie z Jadwigą Łużyńską powiedział Pan, że istotą aktorstwa są prostota i tajemnica. Dlaczego te dwie wartości uznaje Pan za najważniejsze?

- Przede wszystkim tajemnica. Nie ma żadnej działalności człowieka - a aktorstwo jest szczególną działalnością - w której można by się obyć bez prawdziwych pokładów doświadczenia. Trzeba coś przeżyć, a jeżeli to się nie udaje, bo przecież wszystkiego przeżyć się nie da, to trzeba to sobie wyobrazić. Aktor musi wtedy stawiać się w sytuacjach fikcyjnych, bowiem całe aktorstwo jest stawianiem się w sytuacji fikcyjnej. To pewnego rodzaju gra, umowa z widownią. Jeżeli potrafimy przekonać słuchacza, że to, co na scenie robimy i mówimy, jest oparte na naszym autentycznym, osobistym przeżyciu, to stajemy się wiarygodni. I na tym polega tajemnica tego zawodu. Np. jeśli wracając do Warszawy samochodem zabiję człowieka, to przeżyję coś potwornego i będę musiał jakoś zachować się wobec tego. Jeżeli tego nie przeżyję, to grając podobną sytuację, będę zmuszony sobie ją wyobrazić. Oczywiście, mam nadzieję, że dziś nic takiego się nie wydarzy.

Prostota jest natomiast rzeczą naturalną. Człowiek, który do sensów przekazywanych odbiorcy w słowie, w zachowaniu, w działaniach aktorskich, niepotrzebnie dobudowuje dodatkowe efekty, popełnia błąd. Te efekty służą tylko pokazaniu jego znakomitości, a on sam schodzi wtedy poza granice prostego, jasnego komunikatu i uprawia zawód służący popisowi. Aktorstwo to zawód nie do popisywania się, ale polegający na mówieniu do drugiego człowieka.

W wywiadzie dla "Teatru" za obowiązek aktora uznał Pan "obronę na scenie każdej postawy ludzkiej". Czy wśród setek zagranych przez Pana ról nie ma takiej, której nie udało się Panu obronić?

- Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć, bo to nie zależy ode mnie. Mnie może się wydawać, że udało się obronić wszystkie, a ktoś uzna, że nie. Przed chwilą odbyłem rozmowę, w której usłyszałem, że jestem artystą. A artystą się bywa. Jeśli istnieje coś takiego jak artyzm, to artystą się bywa dla pojedynczego człowieka, nie dla wszystkich. Dla tego, kto nie lubi Mozarta, Mozart nie jest artystą. Staram się bronić każdej swojej postaci, a to staranie musi docierać do pojedynczego widza, nie do wszystkich. Będzie dziś na widowni 300 osób. Jeśli dotrę do dwóch, to będzie sukces. 298 słuchaczy stwierdzi, że coś mówiłem, ale o czym, nie będą wiedzieli, bo uznają, że było nudno. Mam tego świadomość, gram już 53 lata. Nie mam wielkich złudzeń, ale wiem, że warto grać dla dwóch osób. Tak mówił też Zbigniew Herbert. W czasach "Solidarności" przychodziły na jego spotkania tłumy studentów. Stwierdziłem kiedyś, że pewnie pięćdziesięciu zna jego wiersze. Poeta roześmiał się i rzekł: "Czyś ty zwariował? Bez kokieterii - może trzech!"

Zbigniew Herbert powiedział również: "Nie lubię, jak Zapasiewicz czyta moje wiersze, ponieważ mam wtedy wrażenie, że to on je napisał". To chyba największy komplement dla aktora?

- Rzeczywiście tak powiedział. Ale wszystko, co aktor mówi, musi podawać jako swoje. Jeśli jest inaczej, to recytuje, a recytacja to nie aktorstwo. To popisywanie się.

Z wierszami Herberta występuje Pan od wielu lat. Ciągle Panu towarzyszą. Pierwsze interpretacje uznał Pan za zrobione bardziej płytko. Teraz głębiej dochodzi Pan do pewnych sensów.

- Oczywiście, że tak. To tajemnica, która jest pod tekstem i do tego jest nieskończona. Można budować własną, poza tym, co myślał sam Herbert. My, aktorzy, jesteśmy "dotwórcami", bo dotwarzamy wartości, które dane nam są przez własne doświadczenia i wyobraźnię. Początkowo moje mówienie Herberta za bardzo było oparte na tej warstwie zewnętrznej, nie wgryzałem się pod spód. Do końca nie rozumiałem, jakie tam są zamknięte tajemnice, jakie światy. Nie chodzi tu oczywiście o odpowiedź na pytanie: co autor miał na myśli? To mnie nie interesuje. Tylko to, co ja mogę dla siebie pod tymi słowami odnaleźć.

Buduje Pan role mocno przekształcając siebie, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Co jest najtrudniejsze w takim sposobie konstruowania roli?

- Dotykamy tu bardzo szerokiego tematu, a nie ma czasu na jego rozwinięcie. Na całym świecie, również w Polsce, aktorstwo idzie teraz w kierunku "aktorstwa osobowościowego". Aktor na scenie ma być taki sam jak w życiu, więc niech się nie męczy, grając kogoś innego. Będziemy potrzebowali innego, to znajdziemy. Dlaczego biały człowiek gra Otella, jeśli może go zagrać czarny? Dawniej aktorstwo polegało na kreowaniu kogoś innego. To był powód, dla którego zostawało się aktorem. Dziś to zanika. Przekształcam więc siebie coraz rzadziej, aczkolwiek nadal uważam, że to jedna z ważniejszych przyczyn wykonywania tego zawodu. Aktorstwo polega na pokazaniu widzowi, że w człowieku jest zespół uniwersalnych wartości i uniwersalnych możliwości. Każdy jest w stanie być każdym, zależnie od okoliczności.

Jak wynajduje Pan indywidualny sposób mówienia dla każdej granej przez siebie postaci?

- Za każdym razem zastanawiam się, jak by ten człowiek mógł mówić. Badając rolę, zaprzyjaźniam się z postacią, poznaję, z jakiego jest środowiska, jakie ma doświadczenia. Od tego zależy sposób formułowania myśli, artykulacja, brzmienie głosu. Inaczej mówią ludzie na wsi, inaczej w mieście. Na wsi mówią głośno, bo rozmawiają na odległość, wykrzykują do sąsiedniej zagrody. W mieście, na przykład w kawiarni, mówimy ciszej. Jeśli ktoś mieszka w lesie i jest drwalem, to mówi specyficznie, bo jego wargi nie są przyzwyczajone do mówienia, tak jak na przykład moje. Wargi człowieka, który żyje w lesie i przez długie godziny nie ma z kim rozmawiać, funkcjonują inaczej, jego głos też brzmi inaczej. Myśli tak samo, czuje tak samo, ale przekazuje to w inny sposób.

Krzysztof Zanussi twierdzi, że potrafi Pan "nadać sens każdemu słowu". W czym tkwi tajemnica tej Pana siły?

- Nie wszystko można wyjaśnić. Tajemnicę buduje się latami. Jeżeli o czymś mówię, to musiałem to co najmniej przejść, być świadkiem lub sobie wyobrazić. Słuchacz powinien uwierzyć, że ja naprawdę byłem tam, gdzie przed laty "stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany". Muszę wiedzieć, że dom tam był, ja tam byłem, widziałem (chociaż nie widziałem). Kamera opowiada, malarz maluje, a ja to widzę. I to jest ta tajemnica. To jest słowo. Jeśli coś jest pod nim, to moje mówienie jest wiarygodne. Jeżeli mówię, żeby powiedzieć, to tylko mówię i co z tego wynika? "Wlazł kotek na płotek ..." Jaki kotek, jaki płotek? Dlaczego wlazł, a nie wskoczył? Mogę zbudować wokół tego całą historię, która jest tajemnicą. Bo przecież kotek mruga, a dlaczego mruga? Z radości, że wlazł czy to erotyczne mruganie? Ile tam jest zdarzeń! Ja to widziałem i... wydaje mi się, że miał interes do jakiejś panienki.

Jest w Pana aktorstwie, zdaniem Macieja Prusa, "Herbertowska potęga smaku i zdziwiony smutek Pana Cogito". Czy zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

- Maciek Prus tak powiedział? Nie słyszałem, ale pięknie powiedziane.

Tekst literacki uznaje Pan za "zapis ciszy", bo "cisza jest podstawą mówienia". Czy może Pan tę myśl rozwinąć?

- Cisza to jest tajemnica. To jest to, co znajduje się pod słowem. Słowo to wierzchołek góry lodowej. Teraz rozmawiam z Panią, mówimy szybko, nerwowo, bo ja uczestniczę w tym dialogu tylko pobieżnie, ponieważ chcę już odejść. Wyjście na scenę jest dla mnie ważne. To jest ta góra lodowa. Ale może jest odwrotnie? Ta rozmowa jest dla mnie tak ważna, że będę budował między nami kontakt, a słowa staną się tylko komunikatami, skrótem tego, co myślę? (Zapada chwila milczenia). "Wie Pani co? Wczoraj miałem pewne przeżycie..." Co ja Pani powiedziałem? Pięć słów, ale zrozumiała Pani, że opowiadam o czymś bardzo ważnym, dla mnie dotkliwym. I tu jest ta cisza.

Teczka osobowa

Zbigniew Zapasiewicz (ur. 13 września 1934 w Warszawie) - aktor, reżyser, pedagog.

Studiował na wydziale chemii Politechniki Warszawskiej. W 1956 r. ukończył warszawską PWST.

Jest profesorem Akademii Teatralnej w Warszawie.

Debiutował rolą Ewarysta w "Ostatniej nocy" w Teatrze Młodej Warszawy w 1956 r. Debiut ekranowy w 1963 r.

Grał w teatrach: Młodej Warszawy i Klasycznym, Współczesnym, Dramatycznym, Powszechnym. W latach 1987-1990 dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Dramatycznego.

W dorobku ma kilkadziesiąt ról filmowych, w tym w filmach Krzysztofa Zanussiego (m.in. "Za ścianą", "Barwy ochronne", "Bez znieczulenia", "Życie jako śmiertelna choroba..."), a także w "Pannach z Wilka" Wajdy, "Matce królów" Zaorskiego, "Psach" Pasikowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji