Artykuły

Król Lear

"Król Lear" w Teatrze Dramaty­cznym będzie zapewne ukorono­waniem dobiegającego z wolna końca warszawskiego sezonu tea­tralnego. To wielkie przedstawie­nie. Genialna tragedia Szekspira, przez niektórych krytyków stawiana wyżej niż "Hamlet" czy "Makbet", porównywana bywa z "Dziewiątą symfonią" Beethovena, "Mszą h-moll" Bacha, "Boską komedią" Dantego albo "Sądem Ostatecz­nym" Michała Anioła. We wspania­łej inscenizacji Jerzego Jarockiego, z olśniewającą kreacją Gustawa Holoubka w tytułowej roli - przej­dzie do historii polskiego teatru.

Kilka miesięcy temu telewizja po­kazała filmową wersję "Króla Leara" w reżyserii słynnego angielskie­go twórcy, dyrektora Royal Shakespeare Theatre, Petera Brooka. Przedstawienie Jarockiego wydaje się co najmniej dziełem równorzęd­nym, choć oczywiście nieco inaczej interpretuje tekst Szekspira. U Bro­oka przeważała tendencja do uka­zania absurdu historii Leara, odczy­tanej poprzez teatr Becketta. Jarocki, choć nieobcy jest mu scepty­cyzm charakterystyczny dla dwu­dziestowiecznych poszukiwań lite­rackich i teatralnych, przypadek Le­ara traktuje jako potwierdzenie sen­su i prawidłowości decydujących o egzystencji człowieka. Inscenizacja Jerzego Jarockiego doskonale wpisuje się w ciąg jego ostatnich dokonań teatralnych, ta­kich jak "Proces" czy "Wiśniowy sad". Mówią one o sytuacjach uni­wersalnych, które można łatwo wypreparować z realistycznych i kon­kretnych kontekstów, uogólnić i potraktować jako przypowieści o ludzkim życiu. "Król Lear" jest swoistym podsumowaniem po­przednich doświadczeń Jarockie­go; jest równocześnie jego dziełem najwybitniejszym. Metoda reżysera opierająca się na wnikliwej i precy­zyjnej lekturze tekstu tutaj właśnie, w połączeniu z bogactwem "filozo­fii" Szekspira, zawartych w utworze konstatacji o życiu - ukazuje wszys­tkie swe walory. Intelektualizm, racjonalistyczne, swoiście "zimne" podejście Jarockiego świetnie uzu­pełnia "gorący" dramat. Szekspir zresztą jakby zwycięża reżysera: narzuca mu coś ze swej brawury, wewnętrznego ognia, żywioło­wości.

Rzecz rozgrywa się na wielkiej scenie, uzupełnionej o dobudowa­ne proscenium, w otaczającej wszy­stko czerni. Architektura zabudowy scenicznej odznacza się funkcjo­nalną prostotą. Po podniesieniu za­stępującej kurtynę czarnej zasłony ukazuje się głęboka przestrzeń z dwoma skręconymi i zachodzący­mi na siebie, wznoszącymi się po­destami. W tle gwiazdy, które towa­rzyszyć będą bohaterom przez pra­wie cały czas akcji.

W takiej więc przestrzeni, pod gwiazdami symbolizującymi może kosmiczną, ogólnoludzką scenerię albo przypominającymi sentencję Kanta ("Gwiazdy nade mną, a pra­wo moralne we mnie") rozegra się dramat króla Leara, przypowieść o ludzkim losie i ludzkiej moral­ności.

Tragedię rozbito na trzy części. Każda z nich ma swój odrębny ton i każda zawiera jakby osobną treść. W pierwszej Lear jest jeszcze potężnym władcą; jego wejście obwiesz­czają głośno brzmiące, majestaty­czne dźwięki trąb. W zachowaniu bohaterów, podporządkowanemu ceremoniałowi, decydującą rolę odgrywa forma, sztuczne relacje między królem a poddanymi. Fał­szywa sytuacja powoduje błędną decyzję króla. A może wypływa ona z jakiegoś ukrytego fatalizmu, który każe Learowi postąpić tak właśnie jak postępuje, aby w ten sposób mógł się on zbliżyć do prawdziwej wiedzy o ludziach i świecie. Akcja rozgrywa się w tej części przede wszystkim na proscenium. Na razie niepotrzebna jest przecież cała, symbolizująca kosmos, przestrzeń sceny. Złoty, wspaniały płaszcz Le­ara, wyniosłe krzesło, w którym za­styga władca obwieszczający swoją wolę, wykwintne stroje córek króla i zgromadzonych dworzan i gości nadają odpowiednią formę uro­czystości. Po jej skończeniu córki królewskie odrzucą - wraz z fałszy­wymi gestami i słowami dworskie szaty jak niepotrzebne łachmany. To symbol.

Następne wypadki składają się na powolny proces wyzbywania się złudzeń przez Leara, a równocześ­nie - można powiedzieć - uwalnia­nia się z królewskiej kondycji. Prze­staje być on królem, aby po prostu stać się człowiekiem.

Druga część rozpoczyna się od grzmotu piorunów. Lear wygnany przez córki, pozbawiony schronie­nia, wystawia swą twarz i ciało na pastwę szalejących żywiołów, prze­mawia do burzy i bogów, popada w szaleństwo. Świetnie tę ewolucję bohatera, od wyniosłości przez zdziwienie ku gorączce majaczeń, w których przebłyskują prawdziwe perły mądrości, ukazuje Gustaw Holoubek. Ten aktor, wspaniale grający zawsze władców, umiał uczłowieczyć Leara, stworzyć pełną postać, głęboki charakter ludzki.

Nagła odmiana losu stała się przyczyną szaleństwa Leara. Po­dobnie swoje nieszczęście ukrywa pod maską obłędu Edgar, syn Gloucestera ( Marek Walczewski). Zna­mienny jest paralelizm doświad­czeń tych bohaterów. Obydwaj na skutek nieszczęść i cierpień popa­dają w stan, który jest nie tyle szale­ństwem, co specyficzną mądrością. Obydwaj można rzec, zaczynają "widzieć". Symbolizują to okulary Walczewskiego, tak samo jak wy­mowna jest scena prowadzenia śle­pego starego Gloucestera przez Edgara.

Takich opozycji jest w dramacie sporo: wzrok, utożsamiany z wie­dzą i rozumieniem, i ślepota; sta­rość i młodość; forma czy kondycja i naturalność, ludzka cielesność. Lear od "króla" przechodzi do "człowieka", najpierw określa go funkcja, potem w obliczu przyrody staje się człowiekiem. Ułomnym, chorym, oszalałym, ale człowie­kiem. Wtedy dopiero zaczyna rozu­mieć otaczający świat, a także współczuć innym ludziom. Zrozu­mieć bowiem innych czy współodczuwać z innymi można tylko ze zwykłej, ludzkiej perspektywy - nie królewskiej.

Końcowa część ukazuje króla Le­ara, który zrozumiał i uspokoił się, na nowo odzyskał ufność. Gdyby kontynuować porównanie z "Dzie­wiątą symfonią", jest tu coś z na­stroju Finału.

Obok roli Holoubka jest w tym spektaklu wiele doskonałych krea­cji aktorskich. Nie sposób wymienić wszystkich. Zadziwił Józef Nowak (Hrabia Gloucester), niezwykle dra­matyczny, ukazujący niespodzie­wane możliwości. Bez wątpienia jest to jedna z najlepszych ról tego aktora. Mądrego błazna zagrał pięknie Piotr Fronczewski, świetni byli jak zwykle Walczewski i Zapasiewicz (Hrabia Kentu), ciekawą po­stać stworzył Jan Tomaszewski (Ed­mund). Dobra gra aktorów to jeden z elementów składających się na świetny spektakl, który koniecznie trzeba zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji