Artykuły

Spółka z przekory

- Gdyby dzisiejsze przepisy dotyczące mobbingu obowiązywały na początku lat 90., Janusz Józefowicz trafiłby pewnie na ławę oskarżonych. Nie interesuje go kodeks pracy, bo - jak mówi - jest artystą, a w teatrze liczy się przede wszystkim sztuka, a nie godzina na zegarku - pisze Krzysztof Szwałek.

Startowali, gdy o prywatnym teatrze nikt w Polsce nie myślał. Spotkali w warszawskim teatrze Rampa w połowie lat 80. Józefowicz był piekielnie zdolnym reżyserem i choreografem, Stokłosa rozchwytywanym kompozytorem. Szybko okazało się, że fascynuje ich to samo. Chcieli robić teatr muzyczny z prawdziwego zdarzenia - taki zapierający dech w piersiach, z rozmachem i wyobraźnią. Gdy spotkali biznesmena Wiktora Kubiaka, wiedzieli już, że to się uda.

Sto lat dla Metra

Gdy Kubiak zapewnił finansowanie, Józefowicz i Stokłosa mogli się skupić na sztuce. Ale na przełomie lat 80. i 90. do teatrów muzycznych szli pracować tylko ci, którym zabrakło talentu, by grać role dramatyczne. Środowisko mówiło o nich z pogardą. Józefowicz postanowił to zmienić. Ogłosił casting. Chciał znaleźć młodych zdolnych - nieskażonych scenicznymi manierami. Na przesłuchania przychodzili jednak wszyscy - panie w średnim wieku i soliści wiejskich kapel. Śpiewali Sto lat, kolędy, hymn narodowy. Józefowicz przesłuchał siedem tysięcy osób, zanim znalazł tych, z którymi mógł podbić Polskę. Zaprosił ich do Metra [na zdjęciu].

Premiera spektaklu w 1991 roku okazała się wielkim sukcesem. Przedstawienie - przygotowane na podstawie sztuki Agaty i Martyny Miklaszewskich - wystawiano w wynajętym Teatrze Dramatycznym. Szturmowały go tłumy, Józefowicz stał się idolem nastolatek, a socjologowie zastanawiali się, jaki wpływ na nastoletnie dusze może mieć oglądanie jednego spektaklu sto razy - bo i takich śmiałków nie brakowało. Stało się więc to, co się stać musiało - twórcy Metra postanowili, że skoro podbili już Polskę, teraz czas podbić świat. Kubiak dał pieniądze i Metro wylądowało na Broadwayu. Nie odniosło sukcesu. Wystarczyła opinia jednego krytyka, by w Polsce obwieścić spektakularną klapę. Józefowicz długo nie potrafił się potem pozbierać.

Paradoksalnie to porażka Metra na Broadwayu dała początek Studiu Buffo. W1996 roku Teatr Dramatyczny nie zgodził się na dalsze wynajmowanie sceny. Józefowicz ze Stokłosą musieli ustąpić. W małej sali centrali ZHP stworzyli swój prywatny teatr. By zmieścić Metro na scenie, okroili scenariusz. Ale grają dalej - do dziś ponad 1100 razy.

Kodeks pracy nie obowiązuje

Gdyby dzisiejsze przepisy dotyczące mobbingu obowiązywały na początku lat 90., Janusz Józefowicz trafiłby pewnie na ławę oskarżonych. Nie interesuje go kodeks pracy, bo - jak mówi - jest artystą, a w teatrze liczy się przede wszystkim sztuka, a nie godzina na zegarku. Przez lata o Józefowiczu krążyły po Warszawie legendy. - Jego sposób nauczania odbiegał od humanitarnych zasad - mówiła w wywiadach jedna z gwiazd Buffo, Katarzyna Groniec. Józefowicz nie rozumiał swoich artystów, gdy mówili mu, że chcą już wyjść do domu, by wyprowadzić psa. Wychodzili, ale niektórzy nie mieli już po co wracać. Sukces Metra sprawił, że Studio Buffo stało się jedną z pierwszych marek w polskiej kulturze. Dla Stokłosy i Józefowicza był to również sukces finansowy. Ten drugi chętnie opowiadał w mediach o swoich nowych samochodach i nie przeczył, gdy sugerowano mu, że ma dużo pieniędzy. Ale na rozwijanie działalności teatru było to za mało. W dodatku w 2001 roku zaczął się kryzys - część widzów zaczęła oszczędzać na kulturze, inni woleli pójść do konkurencji - dotowanego przez miasto teatru Roma. Wtedy szefowie Buffo postanowili wyruszyć do Moskwy. Tam zachowali się jak wytrawni menedżerowie - przystosowali swój produkt do potrzeb klienta. Gdy usłyszeli, że w Moskwie wielkim problemem wśród młodych jest narkomania - wprowadzili do spektaklu nową postać. Sukces przeszedł najśmielsze oczekiwania. Mer Moskwy Jurij Łużkow w zachwycie obiecał nawet Buffo ziemię pod teatr.

Na razie na obietnicach się skończyło, ale w Polsce nawet o obietnicach szefowie Buffo mogą tylko pomarzyć. Najlepszy polski teatr muzyczny wciąż gra na małej sali dla małej widowni. Wydaje się jednak, że tkwi w nim potencjał. Po pierwsze - to know-how. Trudno w Polsce o lepszą parę twórców musicalowych. Po drugie - wspomniana już marka, która powoduje, że wciąż nie brakuje chętnych do pracy w Buffo, mimo że publiczne teatry płacą dużo więcej. Czy to wystarczające atuty dla potencjalnego inwestora?

Studio Buffo Sp. z o.o.: przychody w 2003 7,7 mln zł, zysk 50 tys. zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji