Artykuły

Pilch bez pomysłu

Zamiast ponad godzinnego siedzenia w teatrze, proponuję zostać w domu, usiąść wygodnie w fotelu i przeczytać fragment Pilcha - o "Mieście utrapienia" w reż. Tomasza Mana w Teatrze Miejskim w Gdyni pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

Jerzy Pilch - jeden z najbardziej znanych współczesnych pisarzy, ale też jeden z najbardziej obliczalnych polskich pisarzy. Jego powieści są anegdotyczne, przesycone erotyzmem, wspomnieniem o kobietach nigdy nie posiadanych i młodości jakoś wyjątkowo bliskiej czytelnikowi. Niezwykłość tych historii tkwi w języku i sposobie narracji. Pilch nie szczędzi ostrych słów, bezpośrednich przytyczek, szafuje nadto dowcipami i ironią. Wszystko to okraszone sporą dawką dystansu do rzeczywistości i samego siebie. Pilcha więc świetnie się czyta, zdecydowanie gorzej ogląda. Dowód to "Miasto utrapienia" w reżyserii Tomasza Mana, najnowsza premiera Teatru Miejskiego w Gdyni, nie wiedzieć czemu wpleciona w repertuar R@portu.

Żeby robić spektakl, trzeba mieć na niego pomysł. Tomasz Man pomysłu nie miał. Chyba nawet wybór, który padł na Pilcha, był przypadkowy. Adaptując prozę, trzeba mieć przecież świadomość scenicznej materii, zmiany tworzywa literackiego na teatralne i konsekwencji, jakie z tego wynikają. "Miasto utrapienia" to dzieło niełatwe do wyreżyserowania. Fabuła ciągnie się tu wolno i leniwie, a luźne wątki, często ze sobą niepowiązane, wprowadzają chaos i zamęt. Z tego wybrał Man postać Konstancji Wybryk, której nadał trzy wcielenia uwikłanej w toksyczne związki z mężczyznami kobiety. Jest profesor, muzyk rockowy, zagubiony obcokrajowiec i Patryk Wojewoda, młody student prawa, który to wszystko komentuje z egzemplarzem scenariusza w ręku. One są ubrane na biało, on ma na sobie ciemny garnitur. One są zamknięte w trzech szklanych klatkach podobnych do ogromnych akwariów, on znajduje się poza nimi. One go nie dostrzegają za warstwą szklanej osłony, on zerka na nie, jakby chciał sterować nimi jak marionetkami. Jeśli tak rzeczywiście miało być, to cała te sceniczna obudowa wygląda wyjątkowo nieudolnie. Oprócz trzech w zasadzie banalnych historyjek, nic tutaj nie ma. Żadnych uczuć, emocji, więzi. Nic.

Trudno w zasadzie winić za to same kobiety. Trzy Konstancje - Katarzyna Bieniek, Ewa Andruszkiewicz-Guzińska i Beata Buczek-Żarnecka deklamują z lepszym lub gorszym skutkiem, co im zostało w scenariuszu zapisane. Gdyby nie musiały nauczyć się tekstu na pamięć, gotowa byłabym pomyśleć, że to dopiero próba czytana, a nie spektakl. Mają swoje hermetyczne klatki wyposażone w krzesła i mówią. Czasem dla urozmaicenia obrazu wstaną, to znów usiądą na krześle, położą się przy nim, oprą się o ścianę. Szczytem ruchu scenicznego jest tu zamiana miejsc metodą karuzeli. Pani z krzesełka numer jeden przesiada się na krzesło numer dwa, pani z krzesła numer dwa przesiada się na krzesło z numerem trzy, zaś pani z krzesła numer trzy przemieszcza się na krzesło z numerem jeden. Próżny zabieg, bo bynajmniej nie ożywia publiczności, a jedynie zatrzymuje na chwilę długi i monotonny ciąg kobiecych deklamacji. W takim wydaniu te historie ani nie wzruszają, ani nie poruszają, ani nawet nie bawią. Nie bawi i nie wzrusza też postać Patryka Wojewody (Bogdan Smagacki), bo gdyby jej nie było, w zasadzie niczego by nie zabrakło. Mężczyzna i tak w większości powtarza zwierzenia kobiet. Humor i ironia Pilcha, czyli to, co w jego prozie najbardziej absorbuje, zupełnie się zaciera.

Sam reżyser upiera się, że stworzył spektakl. Mam nadzieję, że nie był to jakiś rodzaj nowego teatru, bo byłby to teatr obrabowany ze środków wizualnych. Można co prawda próbować zamknąć oczy, lecz to działa usypiająco. Pozostaje wciąż pytanie, dlaczego Teatr Miejski pokazuje taki spektakl w takim czasie. Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych (abstrahując od poziomu zaproszonych w tym roku spektakli) to przecież święto teatru i święto Gdyni. Zjeżdżają tu goście z całej Polski związani ze światem teatralnym i pokazuje im się niedopracowane "coś", bo doprawdy trudno nazwać "Miasto utrapienia" spektaklem. Zamiast ponad godzinnego siedzenia w teatrze, proponuję zostać w domu, usiąść wygodnie w fotelu i przeczytać fragment Pilcha. Będzie to bardziej krzepiące dla ciała i dla ducha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji