Artykuły

Internetowy teatr Passiniego

"Śpiewając w pustce" w reż. Pawła Passiniego na neTTheatre. Oglądał Teatrze Centralnym w Lublinie Grzegorz Kondrasiuk z Gazety Wyborczej - Lublin.

Teatr z głowy. Kilka lat po trzęsieniu ziemi lat dziewięćdziesiątych w polskim współczesnym teatrze wytrwale pracuje Paweł Passini - reżyser outsider, niepasujący ani do tzw. młodych i nowoczesnych, ani do tradycjonalistów.

Passini jak dotąd nigdzie na dłużej nie zagrzał miejsca, a jego kariera póki co podąża odwrotną niż zwyczajowa drogą. Po kilku nagradzanych spektaklach wyreżyserowanych na szacownych scenach dramaturgicznych (Teatr im. J. Kochanowskiego w Opolu, poznański Teatr Nowy, Stary Teatr w Krakowie, warszawski Polski) dokonał swoistego teatralnego seppuku. Zrezygnował z repertuarowego bezpieczeństwa na rzecz pracy z nieustabilizowanymi pod każdym względem grupami niezależnymi, takimi jak Studium Teatralne, Łaźnia Nowa czy Scena Prapremier InVitro. Najnowszą idée fixe Passiniego jest neTTheatre, internetowy teatr, w którym widzi następcę Teatru Telewizji. Ten nowatorski projekt realizuje wraz ze Stowarzyszeniem Chorea w nieczynnym ewangelickim kościele w Srebrnej Górze pod Wrocławiem. Swoją najnowszą premierę neTTheatre pokazał w Lublinie, w ramach repertuaru Teatru Centralnego niedawno powołanego w lubelskim Centrum Kultury.

"Śpiewając w pustce" to najwymowniejszy przykład teatru autorskiego, z własnym scenariuszem, muzyką, częściowo wykonywaną na żywo przez reżysera, przede wszystkim zaś - z obsadzeniem siebie w głównej roli. To prawdziwy "teatr z głowy", widowisko o strukturze dziwacznej hipnotycznej gawędy, ilustrowanej scenkami, fragmentami lektur, filmami i fotografiami. Pośród autoironicznych dygresji i cytatów wielokrotnie powraca tu pytanie o Teatr Okrucieństwa Antonina Artauda, o jego myśl łączącą manifesty nowej estetyki z radykalną krytyką europejskiej kultury. Passini odczytuje kilka fragmentów prozy Artauda, jakby chciał sprawdzić brzmienie tych słów, na nowo zbudować ich znaczenie tu i teraz, w Polsce 2008 roku. Co więcej - umieszcza go w swoim oryginalnym kanonie, razem z Norwidem i z Księgą Psalmów. Ten wariacki projekt uzupełniony jest o bardzo specyficzne poczucie humoru. Passini wskrzesza mit Artauda, ale i zarazem jawnie z niego kpi. Święta dla antropologów kultury historia o jego wyprawie do Indian Tarahumara w pokazanej podczas spektaklu filmowej wersji neTTheatre jest wejściem wysmarowanych gliną, rozebranych dziewcząt w pole rzepaku opodal Srebrnej Góry (według komentarza reżysera, z obserwacją właściciela pola zza firanki). Są i słynne wielogodzinne biegi, w których Europejczycy widzą niekiedy środek do odświeżenia swojej racjonalnej perspektywy - pokazane w złośliwej scenicznej karykaturze. Nie ma dziś mitów czytanych wprost i na serio - zdaje się mówić Passini. Zamiast nich mamy mity ponowoczesne, skopiowane w zwielokrotnionych, niekiedy karykaturalnych odbiciach. W spektaklu występuje teatralny sobowtór francuskiego myśliciela, grany przez aktorkę ucharakteryzowaną według jednej z jego fotografii. Nie ma zbyt wiele do powiedzenia, jest za to przedmiotem reżyserskiej gimnastyki i tresury, bezwolnie wykonującym jego polecenia. Równie bezbronne jest samo dzieło Artauda, przekształcane dowolnie i na własną modłę.

Gdyby Bóg przy rozdzielaniu talentów kierował się logiką, to z Passiniego zrobiłby pisarza, szalonego eseistę erudytę, może współczesnego poetę, łączącego postmodernistyczną żonglerkę stylami z tęsknotą za symbolizmem. Jego domeną jest bowiem subiektywna, intelektualna narracja, według własnego tajemniczego klucza mnożąca sensy, zderzająca porządki i idee. Ale stało się inaczej i siła wyższa zesłała Passiniego nie do intelektualnej samotni, a do najbardziej ze społecznych sztuk - do teatru, w którym efekt końcowy jest wypadkową dużej ilości czynników.

Potrzeba zawłaszczenia całej scenicznej rzeczywistości stanowi zarazem o sile, jak i o słabości Passiniego. Natłok pomysłów i przeładowanie ideami rozsadzają widowisko, niweczą jego teatralność. Bardzo dobrze wymyślone, pojemne treściowo sceny wloką się niemiłosiernie, jeszcze bardziej nuży odczytywanie długich wywodów, w dodatku w kiepskim wykonaniu. Ta niezwykle osobista, ciekawa wizja bardzo wiele traci w zderzeniu z bezwładem tzw. aparatu wykonawczego. Zatrudniony w spektaklu zespół ma przed sobą jeszcze wiele pracy nad warsztatem aktora, co bynajmniej nie ułatwia zapoznania się z zamyślonymi ideami. Jeszcze bardziej przeszkadza zastosowanie niemiłosiernie dziś już wyświechtanego zabiegu wprowadzenia do widowiska własnej, reżyserskiej osoby-postaci. Trudno po Kantorze, Lupie, Staniewskim bawić się na scenie w demiurga, kolejne powielenie świetnego niegdyś pomysłu jest po prostu nieefektowne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji