Artykuły

To mądry spektakl

"Trzy siostry" w reż. Julii Wernio w Teatrze Muzycznym w Lublinie. Pisze Tadeusz Piersiak w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie.

Czy trzeba dla dramatu lepszej rekomendacji niż rozlegające się w ciemności teatru pochlipywanie wzruszonych widzów? Tak było w sobotę na "Trzech siostrach" zrealizowanych w Częstochowie przez Julię Wernio.

Czechow zajmuje wszystkich - bo to samo życie. Wystarczy rozejrzeć się wokół: ile dostrzec można tragedii małżeńskich czy rozpaczy samotności i niespełnienia. Obrazoburczo rzec by można, że "Trzy siostry" to doskonały materiał dla czytelników tabloidów, więc powinien być oglądany tłumnie. Bo przecież lubimy zaglądać ludziom w garnki i alkowy.

Czechow oczywiście nie epatuje nieszczęściem, nie kusi pikanterią. Pokazuje inteligencką rzeczywistość, jaka była w Rosji za jego czasów. Otwiera przez nami wnętrza swoich bohaterów, przekazując całą prawdę o nich. A Julia Wernio, która spektakl wyreżyserowała, chce nam powiedzieć, że to także rzeczywistość Częstochowy XXI wieku czy jakiegokolwiek innego miejsca na ziemi.

"Trzy siostry" [zdjęcie z próby] to córki nieżyjącego już oficera, dowódcy brygady stacjonującej w stutysięcznym mieście. Urodzone i wychowane w Moskwie, żyją wspomnieniami, z nich budując antidotum na szarzyznę prowincjonalnego życia. Jedyną ich nadzieją jest powrót do mitycznej Moskwy. Tymczasem bytują nie tam, gdzie by chciały, otoczone nie tymi ludźmi, wykonują nie te prace, które im i ich utalentowanemu bratu powinny być pisane, kochają się w tych, w których nie powinny, i są kochane nie przez pożądanych. Czas płynie... Zmienia ich losy zupełnie nie tak, jak pragnęły. W tej rzeczywistości nie ma wielkich tragedii: jest pustka, niespełnienie, zwyczajne zmaganie się z losem. Nawet jeśli przychodzi miłość, to z tych zakazanych. Samo życie - Twoje, Jej, Jego, Nas, Ich.

O uniwersalności dramatu realizatorzy przypominają nam bardzo konsekwentnie. Scenografia to anonimowe meble, do tego pomalowane na biało. Kostiumy to - jak u Andrzeja - wyciągnięty sweter na wypuszczonej białej koszuli lub mundury oficerów (wojskowe w charakterze, ale mogące przynależeć do każdej armii świata). Kolorystyka - nawet w przypadku sukien - stonowana. Kolor pojawia się jedynie u postaci nie z towarzystwa: służących oraz - wyjątkowo agresywny - w strojach Nataszy. Bratowa trzech sióstr obrazuje ten rodzaj witalności, który przebija się w każdej rzeczywistości: wulgarnej, twardej, egoistycznie depczącej normy.

Przepięknym pomysłem scenograficznym jest wielofunkcyjna altana, w której i wokół której toczy się akcja. Raz jest oazą rodzinnej harmonii i spokoju, to znów romantycznym zakątkiem lub miastem rozświetlonym łunami pożaru. W finale okazuje się karuzelą wprawianą w ruch przez siostry ze słowami: "trzeba żyć". Karuzela życia pozbawiona kolorów, nawet koniki na niej wyglądają jak białe widma.

Wreszcie aktorstwo - wyczyszczone niemal zupełnie z teatralności, patosu. Zwyczajni ludzie w normalnym życiu. Spokojni i gwałtowni, wrażliwi lub twardzi czy cyniczni... A każda z postaci naprawdę pięknie wykreowana. Pięknie debiutowała Katarzyna Mazurek, gościnnie grająca Irinę - najmłodszą z sióstr. Bardzo prawdziwie zaistniał niedawny debiutant Maciej Pułtorak - jako jej brat Andrzej. Jak zawsze niezawodni byli nasi sprawdzeni częstochowscy aktorzy. Wśród nich jednak wart wyróżnienia jest Antoni Rot, który stworzył naprawdę wzruszającą, złożoną postać Kułygina. Z przyjemnością oglądało się Piotra Machalicę w trudnej roli Czebutykina. Jak prawdziwe i głębokie były emocje, które prezentowali na scenie, niech świadczy fakt, że panie popłakiwały, kiedy pułkownik Wierszynin żegnał się z siostrami.

Jedynym zgrzytem jest muzyka wykorzystana w scenie imienin Iriny. Opracowane jazzowo-latynoskie rytmy i aktorzy z marakasami wydają się być z innej bajki. Reszta kompozycji wpisuje się bardzo pięknie w to mądre i spójne przedstawienie, które Wernio dedykowała tym, co zostali, nie wyjechali do Moskwy, czyli Londynu, Madrytu, Paryża... Którzy nauczyli się czerpać radość z tego, co mają, nie marząc o lepszym świecie. Szkoda, że tekst Czechowa tak mało dał szans na powiedzenie tego ze sceny. Tylko Wierszynin kwituje tęsknoty sióstr do Moskwy opowieścią o francuskim ministrze, który znalazł się w więzieniu, gdzie za całą dziedzinę wolności miał przylatujące ptaki. Kiedy wyszedł z celi, był zachwycony, widząc te ptaki szybujące po niebie, ale szybko przestał je dostrzegać...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji