Artykuły

Work in progress

Dramaty nadesłane na gdyński konkurs tworzą kolekcję niespójną, oporną na klasyfikacje i podsumowania. Trudność wskazania najbardziej wyrazistych tendencji, stylistyk czy układu problemów jest jednak znacząca i dobrze pokazuje to, co najważniejsze dziś w polskim pisarstwie scenicznym: przesilenie się kilku mód, które jeszcze niedawno znaleźć można było w niemal wszystkich antologiach młodego dramatu - o wybranych dramatach, nadesłanych na konkursu o Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną pisze Monika Żółkoś w gazecie festiwalowej Fora.

To nie znaczy, że zniknęło społeczne zaangażowanie autorów, zainteresowanie obrazami przemocy czy postaciami sytuującymi się poza tak zwanym mainstreamem. Rzecz w tym, że te problemy nie pojawiają się już zbiorowo, ale zazwyczaj są dodatkowo umotywowane, celowe i - co ma niebagatelne znaczenie - zindywidualizowane. Kryzys dotychczasowych tendencji jest twórczy, bo skłania do poszukiwań własnego języka i odbiera łatwość pewnych rozwiązań, choć jednocześnie komplikuje obraz całości. Najmłodszy dramat to już nie splątana tkanina, lecz patchwork, którym rządzi niewspółmierność.

Śmieci historii

Dla wielu autorów źródłem inspiracji stała się historia. Dramaturgiczny kryzys autonomicznej fikcji i potrzeba zakorzenienia w historycznym konkrecie widoczne są w niejednym tekście, choć trudno uznać je za zasadę naczelną, bo sposób przywoływania przeszłości jest mocno zindywidualizowany. W "Trash Story" Magdy Fertacz zdarzenia z okresu drugiej wojny światowej i wojny w Iraku nie są pokazane bezpośrednio, lecz poprzez sprywatyzowaną, wybrakowaną, naznaczoną traumą pamięć. Fertacz zagląda pod poszewkę wielkiej historii, wydobywa jej "śmieciowate" pokłady, naznaczone wstydem i spowite milczeniem. Fundamentalną sytuacją dramatu jest zderzenie żywych i umarłych; ich lęki, wspomnienia i doświadczenie historii przeglądają się w sobie wzajemnie.

Fertacz wprowadza postać Ursulki, dziesięcioletniej niemieckiej dziewczynki, która razem z innymi dziećmi została powieszona przez własną matkę, gdy do ich wioski wjeżdżali sowieccy żołnierze. Wbrew pozorom, Trash Story to jednak nie jest dramat o ofiarach historii, ale o ofiarach oficjalnego dyskursu, o tych, którzy nie mieszczą się w bogoojczyźnianej opowieści, wyłamują się z czarno-białego wartościowania. Na przeciwległym biegunie znalazły się dramaty, które osadzają zdarzenia historyczne w konwencji realistycznej, wprowadzają epizody z przeszłości w przestrzeń interakcyjną, rozpisują je na głosy i postawy. Taki jest utwór "First Lady" Remigiusza Grzeli o żonie Pawła Jasienicy, pierwszej agentce PRL-u, czy dramat "1967" Jarosława Kamińskiego opisujący początki nagonki antyżydowskiej w środowisku dziennikarskim.

Warto podkreślić, że niejeden utwór w konkursie koncentrował się wokół relacji polsko-żydowskich. Trudno to nazwać tendencją, może lepiej - duchem czasu, stworzonym w jakimś stopniu przez prace Grossa czy wciąż żywą falę twórczości Ocaleńców, jak Imre Kertesz lub Jean Ámery. Próba przeczytania relacji polsko-żydowskich na nowo, wyrastająca z przekonania, że są to zdarzenia nieprzepracowane w świadomości zbiorowej, lecz zaledwie przyklepane i oswojone stereotypami, zaowocowała dramatem "Mykwa" Piotra Rowickiego, utworem "(Nie)ludzkie dzienniki" Szymona Bogacza, będącym eksperymentalnym zapisem sytuacji teatralnych, oraz "Naszą klasą" Tadeusza Słobodzianka, która znalazła się w finałowej piątce.

To, co wyróżnia "Naszą klasę", to połączenie szerokiej perspektywy historycznej z sytuacją małego miasteczka, lokalną, a przez to konkretną i zanurzoną w żywym ludzkim doświadczeniu. W dramat wpisany jest projekt teatralny oparty na oryginalnym kontrapunkcie: ukazanie zdarzeń w opowieści prowadzonej przez umarłych oddala realizm i dosłowność, ale fakt, że to oni byli uczestnikami, a nierzadko ofiarami tych wydarzeń, upodmiotawia je, nasyca drastycznością.

Realne/ wirtualne

Autorzy młodego dramatu niewątpliwie mają swoje porachunki z historią, zwłaszcza tą wielką, społecznie akceptowaną, będącą źródłem dobrego samopoczucia. Jakie jednak lustro podsuwają współczesności, jakie stawiają jej diagnozy? Pasja piętnowania rzeczywistości społecznej w jej najgorszych przejawach ewidentnie słabnie, ustępuje miejsca obrazowi o wiele bardziej złożonemu, który nie poddaje się jednoznacznemu wartościowaniu.

Dobrze to widać w dramatach opisujących najnowsze media. Jeszcze kilka lat temu ich wpływ na życie współczesnego człowieka ukazywany był przez dramaturgów negatywnie, czarnym bohaterem wielu dramatów stawał się bezwzględny "łowca newsów". Dziś autorzy scenicznych tekstów nie wchodzą tak szybko w krytykę elektronicznych gadżetów i wirtualnej rzeczywistości.

Wśród trzydziestu tekstów wytypowanych do drugiego etapu gdyńskiego konkursu temat ten znalazł odbicie w dramacie "Life Version 3.0" Pauliny Neukampf, którego akcja rozgrywa się w świecie gry komputerowej, sztuce "In vivo" Marty Grzechowiak, pokazującej śmiertelnie chorego artystę, który postanowił ze swojej śmierci uczynić medialny spektakl, a także w utworze "Rytuały czasów rozwiniętego barbarzyństwa" Pawła Sali. Z tych trzech on najwnikliwiej problematyzuje charakter medialnej rzeczywistości, ukazuje jej wpływ na sposób myślenia współczesnego człowieka, a nawet kształtowanie przez nią naszych wyobrażeń o śmierci. Punktem wyjścia dramatu jest tragiczny w skutkach wypadek autokaru wiozącego młodzież na pielgrzymkę. Forma utworu zderza ze sobą rzeczywistą żałobę rodziców z wirtualnymi obrazami śmierci, wspomnienia chłopca, który uratował się z wypadku - z kraksą doświadczaną przez awatary, postacie funkcjonujące w grze komputerowej. Przekonanie o kłamliwości oraz nieautentyczności świata wyprodukowanego medialnie jest dla tych autorów konstatacją zbyt banalną (ich celem nie jest krytyka, lecz badanie mechanizmów) a jednocześnie - chyba nie do końca prawdziwą, bo zakładającą odrębność życia w realu i świecie wirtualnym. Tymczasem Rytuały czasów rozwiniętego barbarzyństwa można czytać jako dramat o kruszeniu się tej granicy, o oddziaływaniu medialnych obrazów na ludzką percepcję i wyobrażenia o rzeczywistości.

Kościół nasz powszedni

Unikanie jednoznacznego wartościowania, motywowane pasją napiętnowania negatywnych zjawisk społecznych, można dostrzec w obrazach polskiego kościoła. Punktem wyjścia dramatu "Siostry przytulanki" Marka Modzelewskiego wydaje się oskarżenie o hipokryzję braci zakonnych, którzy decydują się sprowadzić do klasztoru prostytutki pod pięknie brzmiącym hasłem "ekumenicznego spotkania z siostrami w Chrystusie". Jednak kolejne sceny komplikują ten obraz i osłabiają mocną początkowo krytykę. Autor nakłada na postacie kulturowe scenariusze, każe im funkcjonować jednocześnie w kilku rolach, przez co zdarzenia w klasztorze nabierają głębszego brzmienia, oddalają się od publicystycznych znaczeń.

Tytułowe "siostry przytulanki", Sabina i Sylwia, budzą skojarzenia z postacią Marii Magdaleny, a jednocześnie postrzegane są jako czarownice, kobiety funkcjonujące poza porządkiem społecznym, co znajduje potwierdzenie w makabrycznym zakończeniu, gdy zostają spalone na stosie przez rozwścieczonych mieszkańców okolicznych wiosek.

Podobnie ma się sprawa z dramatem "Nasz cud" Adama Biernackiego, który można czytać jako utwór o interesownym poszukiwaniu relikwii, obnażający mechanizmy funkcjonowania kościoła i jego biznesowe uwikłania. Ale jest to jednocześnie rzecz o pragnieniu świętości, nawet jeśli miałaby ona być zdegradowana i w gruncie rzeczy stworzona przez ludzi.

Fakt, że pasja demaskatorska przestała być podstawowym impulsem twórczym, widać na przykładzie dramatu "Jarmark Europa" Michała Walczaka, który wbrew temu, co zdaje się zapowiadać tytuł, jest rozliczeniem z polskością tropioną w literackich mitach i kulturowych kliszach wyprowadzonych z romantyzmu i twórczości Wyspiańskiego. "Jarmark Europa" żongluje tematami i konwencjami, jest prześmiewczy, parodystyczny, ale pozbawiony ostrości. Swoją drogą rozbuchanie inscenizacyjne "Jarmarku", będące zapewne parodystycznym odbiciem teatru ogromnego, prowokuje do pytania o sceniczne projekty młodego dramatu. Niektóre z nich, jak "Ot, Ella" Aleksandra Bukowieckiego, "Pod ścianą" Grzegorza Bartosa czy "Ciąża pozamaciczna" Jarosława Zaręby są rozwichrzone i eksperymentalne, inne - "First Lady", "Mykwa" czy "Casting" Marka Ciecierskiego - dobrze skrojone, gotowe, zamknięte.

Nieodmiennie jednak można dostrzec dążenie do zawężania przestrzeni międzyludzkiej, kameralizowania zdarzeń, rozgrywania napięć w tym, co intymne. W wielu tekstach rysuje się projekt teatru skromnego inscenizacyjnie, w którym kolejne sceny rodzą się w gęstej przestrzeni interakcyjnej. Przykładem takiego myślenia jest "Moja wina" Marka Pruchniewskiego, zbudowana na powściągliwych, pełnych przemilczeń, a jednocześnie wiele mówiących dialogach, rozgrywanych zazwyczaj w kameralnych spotkaniach międzyludzkich.

Czy wyjście od napięć tworzących się pomiędzy ludźmi, nie zaś diagnozy społecznej, jest zwiastunem tendencji dramaturgicznej i zarysem trwałego projektu teatralnego? Za wcześnie o tym mówić. Obecnie jesteśmy na etapie work in progress. I oby tak jeszcze zostało przez jakiś czas.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji