Artykuły

Garbus Starego Teatru z Krakowa

Sławomir Mrożek sam określił kształt sceniczny "Garbusa". Umieścił sztukę w zarysowanej przestrzeni, nadał kształt postaciom, obmyślił i scharakteryzował sytuacje.

Mogłoby się wydawać, że inscenizator ma więc zadania stosunkowo proste. Tylko sia­dać do tego wehikułu i - uruchomić motor!

Otóż to właśnie okazało się znakomitą okazją do wykaza­nia mistrzostwa Jerzego Jaroc­kiego. Ma on w dorobku spek­takle zbudowane z materiałów luźnych. Ma jedyny w swoim rodzaju majstersztyk, którego by się chyba nie dało powtó­rzyć, i który był ryzykiem a stał się sukcesem: "Akty" w warszawskiej Szkole Teatral­nej, zbudowane z fragmentów wybitnych dzieł, którym reży­ser potrafił nadać zachwycają­cą jednolitość.

W "Garbusie" przyjmuje Jarocki przesłanki podsunięte przez autora. "Gra jego karta­mi", by się, posłużyć meta­forą Camusa. Na tym polega właśnie artyzm inscenizatora i jego twórcza siła. Jakaż pewność posługiwania się dialogiem, który jest star­ciem argumentów czy okazją zaprezentowania przewagi jed­nej postaci nad drugą. Jak dokładne rozmieszczenie akcen­tów. Jak wyborne współdziała­nie z dążeniami scenografa oraz większości aktorów!

Ewa Starowieyska dała prze­de wszystkim - architekturę drugiego planu, scenicznego tła. Secesyjny dworek, z chorągiew­ką trochę figlarną, pozwala cofnąć akcję w pozornie daleką epokę; ale i wyjaśnić sekrety - naszego obyczaju. To samo dotyczy kostiumów niby daw­niejszych, ale wcale nas nie dziwiących, nie obcych.

Trzy osiągnięcia aktorskie sprawiły największą radość. Wiktor Sadecki, w epizodycz­nej i niełatwej rólce Nieznajo­mego (którego by można naz­wać "ekscelencją ex machina"), był wyborny. Gdy się czyta tekst, można odnieść wrażenie, iż autor wprowadza tę postać dla paradoksalnego skomplikowania wydarzeń i nadania im niespodziewanego obrotu. Dzię­ki Sadeckiemu, oraz insceni­zacji, ów Nieznajomy sam prowadzący śledztwo, może przy­gotowujący sobie zmianę fron­tu, udający skłonność pederastyczną, nabierze nowych znaczeń. Jest jedną z tych pos­taci, których inteligencja poz­wala na osiąganie chwilowych sukcesów, przewagi dającej sa­tysfakcję, ale i gotujących so­bie - własną zgubę. Technicz­nie - jest to rola prowadzona z błyskotliwą zręcznością.

Drugi niespodziewany sukces: Jerzy Święch jako Onek. Aktor nie odmawia mu wdzię

ku, nie czyni odrażającym "ziemniakiem" (jak sugeruje tekst); daje rozpaczliwą próbę samousprawiedliwienia (np. w scenie "chwalenia" garbatych) - i tym mocniej zaplątuje tego młodego adwokata w sieć zgubnych komunałów, impulsów, zazdrości, fizycznych lę­ków...

Na pierwszy plan wyprowa­dza rolę Baronowej, w tekście nieco odsuniętą w cień, Ewa Lassek finezyjnie, drobnymi a mocno działającymi rysami dowcipu i słownej szermierki, stwarza postać, zmierzającą do końcowego efektu. Pozornie słabsza od męża, bo obezwład­niona kompleksem swej miłoś­ci, po uwolnieniu się z tego stanu - Baronowa staje się okrutna, odnosi zwycięstwo - zapewne Pyrrusowe. Dyskret­nie, niemal bezszelestnie, prze­wija się przez scenę zamknię­ty w hotelarskiej fachowości Garbus, grany przez Włodzi­mierza Mancewicza. Można na chwilę przypuścić, że go zabo­lała niedźwiedzia a pechowa "taktyka" Onka. Nic go jed­nak nie wytrąci z równowagi. Może poza niezgrabnym spraw­cą odgaduje okrutną inspirację Barona, któremu się mocno "odwdzięczy" w scenie ostatniej? Może i epizod nocy peł­neł efektów miłosnych przej­dzie po nim bez śladu? Czy też właśnie - tym mocniej go upokorzy?

Można by natomiast dyskuto­wać, czy słuszna była kon­cepcja gry Jerzego Bińczyckiego (jako Barona). Należy on do artystów, o których Lechoń mówił, że chwalimy ich, nawet się nie zastanawiając, czy nam się naprawdę podobają. Więc spróbujmy rozważyć. Zarówno zewnętrzną aparycją jak i spo­sobem działania, ten Baron przypomina raczej szlagona z dawnej komedii, niż postać pracującą dla wyrafinowanej i "eleganckiej" uciechy. Ale mo­że takie było założenie inscenizatorskie? Złośliwości mówiono jakby mimochodem, intryga "grubiej szyta", obnaża stabość człowieka, pozornie sprytnego, naiwnie wyrafinowanego.

Co do Renaty Kretównej (Onka) przychodzi na myśl za­bawne powiedzenie Boya: "wdzięk młodości zdobywa się na scenie - po latach."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji