Artykuły

Kaliskie Spotkania teatralne. Dzień piąty

"Martwa królewna" w reż. Pawła Szkotaka z Teatru Polskiego w Poznaniu i "Wallstrasse 13" w reż. Bente Kahan prezentowane podczas Kaliskich Spotkań Teatralnych - pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Obok spektakli prezentowanych w ramach konkursowego przeglądu, w repertuarze festiwalu znalazło się miejsce również na przedstawienia prezentowane poza nim, niejako dodatkowo, na okrasę. Jeden z nich - "Ucho gardło nóż" z Teatru Polonia w Warszawie - już za nami. Kolejny - "Wallstrasse 13" pokazano w kolejny, piąty dzień festiwalu.

Spektakl w reżyserii Bente Kahan ma prostą oprawę scenograficzną, wyraźnie dzielącą scenę - po prawej stronie siedzi narratorka, Barbara (Marzena Oberkorn), po lewej jest miejsce dla Doroty Abbe i akompaniującego jej zespołu muzycznego. Podział ról jest równie wyraźny. Wspomnieniowa warstwa spektaklu, zrekonstruowana z materiałów archiwalnych, relacjonowana jest przez Barbarę. W nią wplecione są śpiewane przez Abbe w kilku językach pieśni i piosenki związane z treścią opowieści narratorki. I tak to płynie: fragment mówiony - fragment śpiewany, na zmianę. Pojawia się element taneczny, kilka razy odgrywane są krótkie sceny. W tle wyświetlana jest ogromna projekcja archiwalnych fotografii prywatnych, dokumentów, afiszy teatralnych wrocławskiego Teatru Żydowskiego, widoków z Wrocławia. Wszystko bardzo proste. Zbyt proste.

Prostota przedstawienia przywodzi na myśl wieczornice poetyckie. Choć ambicją twórców było raczej zaaranżowanie czegoś na kształt "seansu o umarłych", tautologia i nadmierne uproszczenia nie przysłużyły się przedsięwzięciu. Dopóki traktować widowisko jako udramatyzowanie zebranych źródeł, rodzaj spotkania z historią - wszystko w porządku. W momencie spojrzenia na spektakl jako na widowisko artystyczne, dostrzegać zaczynamy niedostatki kompozycji, monotonną narrację i niepokojąco niewielki dystans dzielący spektakl od nijakości. Gdyby jeszcze reżyserka zdecydowała się użyć szlagierów żydowskich (czego na szczęście nie zrobiła; wiele z wykonywanych pieśni brzmi świeżo, nie są to rozpoznawalne evergreeny), spektakl stałby się znośny tylko dla fanów śpiewanek scenicznych. To na szczęście uchroniło spektakl od banału. Mimo bowiem ogromnego ciężaru i niezwykłej wagi tematu poruszanego w widowisku, zawiodło twórców wyczucie formy.

Drugim przedstawieniem wieczoru była "Martwa królewna" w reżyserii Pawła Szkotaka z Teatru Polskiego w Poznaniu. To spektakl z brodą - wkrótce będzie obchodził siódme urodziny, co dla przedstawienia jest całkiem sporym osiągnięciem. Niestety, na scenie widać, że przedstawienie ma swoje lata. Nie zestarzały się środki wyrazu, ale ze spektaklu uciekła werwa i energia, a w ich miejsce wkradły się stagnacja i rutyna.

Sceniczna opowieść, której główną bohaterka jest lekarka weterynarii, Rimma (Beata Bandurska), skupia się na dwóch dniach z jej życia. Poznajemy ją jesienią, gdy przyjeżdża do niej tajemnicza Nina (Magdalena Płaneta), egzaltowana, młoda dziewczyna, usiłująca na głębokiej prowincji rozbłysnąć swoją tandetną atrakcyjnością. Tego samego wieczoru lecznicę odwiedzają również miejscowi: prostak Witalij (Piotr Kaźmierczak) i lokalny człowiek sukcesu, Maksym (Mirosław Guzowski). Maksym chce kupić psa, Witalij doprowadza go do lecznicy. W konfiguracji bohaterów następują przetasowania - Nina i Witalij prędko oddalą się na stronę, by dać upust chuci. Pozostała dwójka również zauważa u siebie napięcie, jednak nie potrafi rozładować go w żaden osiągalny sposób. Ich rozmowa kończy się kłótnią i obopólnym rozstaniem. Maksym i Rimma spotykają się ponownie po raz drugi w Nowy Rok. Tym razem napięcie między nimi jest innego typu. Rimma jest bardziej dojrzała, Maksym - wyciszony. To już inni ludzie. Rimma chce odejść, a Maksym, choć też składa jakieś deklaracje, jakby sam nie wiedział, czego chce. I to ona dopina swego. To jej ostatnia, już w pełni dojrzała i świadoma decyzja. Temat dojrzałości i dojrzewania, konsekwentnie prowadzony w spektaklu, znajduje puentę w ostatnim geście.

Historia Rimmy (Beata Bandurska) to inscenizacja bardzo prosta. Scenę otaczają z trzech stron surowe ściany. Wyposażenie tak wykrojonego z przestrzeni scenicznej pomieszczenia stanowi stół operacyjny lub prosektoryjny (w tym spektaklu obie czynności niewiele od siebie odróżnia), lampa szpitalna, szafka, choinka, wiadro z mlekiem, dwoje drzwi. Skoro scenografia nie mami widza swą szczególną atrakcyjnością, a wręcz przeciwnie, jest szaro-bura i odpychająca, oczekiwać można, że spektakl zdominuje praca aktorów.

Tak się rzeczywiście dzieje. To bohaterowie tej opowieści przykuwają uwagę. Przede wszystkim Rimma, która w interpretacji Bandurskiej przez pierwszą połowę spektaklu zachowuje i eksponuje dziecięce odruchy w intonacji słów, hałaśliwości, ruchliwości i intensywności bycia scenicznego. Nie mamy wątpliwości od samego początku, że to ona jest najistotniejszą osobą na tej scenie. Wokół niej skupiona jest cała opowieść i dla niej tak naprawdę dzieje się akcja sceniczna. W drugiej części spektaklu Rimma jest wyciszona, aktorka prowadzi rolę w ciemniejszej tonacji, groźnej i w nieoczywisty sposób agresywnej.

Jej partner, Maksym, obdarzony został przez Guzowskiego wyrazistym gestem i mimiką twarzy. To rola prowadzona z większym dystansem i nie tak osobiście, jak to ma miejsce w przypadku Bandurskiej. To przekłada się również na efekt teatralny - u Guzowskiego konwencja grania jest bardziej namacalnie obecna, u Bandurskiej jakby przezroczysta, nieoczywista.

Dwie drugoplanowe role to zwarte, celnie wymyślone i klarownie przeprowadzone konstrukcje. Płaneta obdarza swoją bohaterkę nonszalancją i ostentacją, jest antypatyczna i ustawiona zdecydowanie naprzeciw Rimmy. Jej Nina w tandetnej, połyskliwej sukience to ożywiony małomiasteczkowy ostatni krzyk mody, który z jakichś tajemniczych powodów wylądował właśnie w takim miejscu. Z kolei Wasilij to antyprzykład mężczyzny marzeń Niny. Spod swetra wystaje mu koszula, twarz pokrywa kilkudniowy zarost, ślini się na widok kobiety, nieustannie pije albo o piciu myśli. Tym bardziej zaskakująca jest decyzja Niny, która z Wasilijem idzie "oglądać krowę", które to oglądanie kończy się w łatwy do przewidzenia sposób.

Spektakl jest stary. To odbija się przede wszystkim w grze scenicznej aktorów. Postaci, choć grane z poświęceniem, na ostro, są przygaszone, w interpretacje ról wkradła się rutyna. Spektakl osiadł, stał się bezpieczną, powtarzalną strukturą. Szkoda i żal, że tak się stało. Wieloletnia eksploatacja przedstawienia zwykle doprowadza do takiego stanu; niestety, reguła nie ominęła również "Martwej królewny". Nie jest ona może scenicznie rzeczywiście "martwa", ale brakuje w niej ognia i rozpędu, który pewnie towarzyszył spektaklowi na początku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji