Artykuły

Na czworakach

Tadeusz Różewicz zajmuje się twórczością dramaturgiczną nie­wiele więcej ponad dziesięć lat, a już dorobił się własnego inscenizatora (rzecz to chyba bez pre­cedensu!) oraz legiona komenta­torów, nieulękle wdzierających się w gąszcz poetyckich metafor, skojarzeń hieroglifów i paraboli, aby mniej rozgarniętym odbior­com ujawnić co nieco z ukrytych w mroku treści. Ba, powstało już nawet i rozprzestrzenia się zja­wisko nazwane "teatrem Różewicza". Takie są fakty i skądkolwiek by ich genezę wywodzić - z ciekawości? z mody? z inności? - nie podobna nie dostrzegać ich istnienia, ani się z nimi wadzić.

Nie ulega wątpliwości, że zja­wisko jest oryginalne i intrygu­jące, ale zarazem bardzo kontro­wersyjne i mocno jeszcze mgła­wicowe. Wcale też niełatwe do przyjęcia. Różewicz szuka włas­nej formuły teatru - "teatru wewnętrznego", który byłby zdol­ny iść tropem jego poezji lirycz­nej, towarzyszyć nierozłącznie wyobraźni twórcy, nadążać za swobodnymi skokami jego myś­li i krętym lotem metafor. Czy jest to w ogóle osiągalne? Tysiąc i jedna obiekcji zdają się wołać, że nie - pozostawmy jednak lepiej samemu poecie ten mozolny trud godzenia wody z ogniem. A nuż mu się uda?

Na razie burzy wszystkie za­stane konwencje, przeciwstawia się i buntuje. Najpierw unices­twia bohatera, później powołuje go do życia w jakiejś mniej lub bardziej irracjonalnej postaci. Angażuje sobie sojuszników w świecie groteski i absurdu, aby z kolei pogardzić ich bezsensem. Szuka form scenicznych dla una­ocznienia pojęć tak abstrakcyj­nych, jak zmienność i płynność. Buduje enigmatyczne struktury i wciąż przebudowuje je od no­wa. Eksperymentuje i dyskutuje - z sobą, z teatrem, z publicz­nością. Proces twórczy znajduje się ciągle jeszcze in statu nascendi i to właśnie: podpatrywanie aktu rodzenia się nowej sztuki - fascynuje smakoszy i znaw­ców. Cóż z tego jednak pozostaje dla szerszej publiczności, dale­kiej od podobnie wyrafinowa­nych zainteresowań, lecz cieka­wej nowin artystycznych?

W Teatrze Dramatycznym idzie obecnie najnowsza sztuka Tadeu­sza Różewicza "Na czworakach", mianowana przez autora "tragi­komedią". Ponieważ reżysero­wał ją i opracował dramaturgicznie Jerzy Jarocki, własny Róże­wicza inscenizator i bezkonku­rencyjny, zdaniem ogólnym, przekładowca jego poetyckich zna­ków na język teatralnych obra­zów - mamy tedy, rzec można, inscenizację idealną. Nie tylko wierną intencjom poety, ale i wzbogaconą jeszcze talentem oraz pomysłowością realizatora. Oglą­damy więc dzieło w całej jego okazałości.

Na scenie dzieją się rzeczy zgo­ła ekstraordynaryjne: zmumifiko­wany za życia znakomity pono poeta Laurenty (Zbigniew Zapasiewicz) czołga się na czwora­kach, łasi jak pies i liże ponęt­ną Dziennikarkę (Mirosława Krajewska), zaś jego Pudel (Jó­zef Nowak), pies jakoby auten­tyczny, przybiera pozy Mefistofelesa i przemawia po niemiec­ku; gospodyni Pelasia (Ryszarda Hanin) jest na przemian mazu­rzącą z chłopska kucharką i kus­toszem obskurnego muzeum (sce­nografia Kazimierza Wiśniaka), a wtedy posługuje się sentencja­mi z prasy literackiej; zwario­wany doktor Racapan (Andrzej Szczepkowski) i narodzony nie­omal w naszych oczach cudaczny Hermafrodyt (Tadeusz Bartosik) stają na głowie i fikają koziołki; cyrkowymi ewolucjami popisuje się także demoniczny demaskator Sitko (Zbigniew Koczanowicz); pląsają nagie dziewczęta, pętają się dzieci, spędzone dla oddania hołdu czczonemu poecie, grzmi potężna muzyka kompozycji Sta­nisława Radwana, tekst wygła­szany jest przeważnie w kolora­turowym rytmie i gęsto w nim od słów "grubych i sprośnych". W sumie - trochę kabaretu, spo­ro cyrku, dużo parodii, lecz najwięcej (proszę wybaczyć szcze­rość) kokieterii, szokowania wi­dza zaskakującymi efektami.

Oszołomiona publiczność na próżno czeka na jakiś znak od poety. Chciałaby rozgryźć sens intrygującego tytułu sztuki - bo dlaczego "na czworakach"? Czy to metafora? Czy chodzi tu mo­że o kondycję człowieka we współczesnym świecie? Nadzieje okazują się płonne: na scenie rzecz tłumaczy się dosłownie i nie jest to wcale wesoła zabawa.

Wydaje się, że ostatni utwór dramatyczny Różewicza jest owo­cem, jakiejś sytuacji kryzysowej w procesie poszukiwania nowych form teatralnych. Wygląda to trochę tak, jakby poetę przesta­ły satysfakcjonować dotychcza­sowe eksperymenty i zrealizowa­ne już pomysły, jakby znudziło mu się po prostu patrzenie na sztukę z pozycji stworzenia dwu­nożnego, noszącego głowę wyso­ko nad ziemią. Więc próbuje pa­trzeć inaczej: przeobraża się w czworonoga, staje na głowie, fi­ka koziołki. Niestety, na razie nie wynikły z tego żadne ciekawsze konsekwencje artystyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji