Artykuły

Justyna, czyli pytania

"Justyna" w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pisze Mirosława Kruczkiewicz w Nowościach.

Nowy spektakl toruńskiego teatru - ważne treści w dobrej formie

Teatr chce mówić o Kościele, religijności i wierze. Niedawno - znany w Toruniu - Wierszalin wystawił odczytaną na nowo "Klątwę" Wyspiańskiego.

Tuż po nim na toruńskiej scenie młody reżyser Marcin Wierzchowski interpretuje związane z religijnością i wiarą wątki "Justyny" markiza de Sade, książki obrazoburcy, ale i niebanalnego myśliciela, ateisty i libertyna, który za nieobyczajne postępowanie wiele lat spędził w więzieniu.

Przed premierą Marcin Wierzchowski przyznał, że zafrapowała go aktualność myśli francuskiego skandalisty. Ale młodemu reżyserowi nie chodziło o doraźność i publicystykę. Bo choć w "spowiedzi Kościoła", wygłoszonej przez Braschiego, padają słowa o molestowaniu ministrantów, pijaństwie i chciwości, choć postacie przysięgają na Boga a potem mordują, to przecież powstało przedstawienie nie o skandalach. Powstało przedstawienie sięgające głębiej.

Ona i oni

Oto ona i oni. Ona - Justyna, już w dzieciństwie zmuszana do upokarzających zabaw, potem bezlitośnie wykorzystana przez tego, któremu pomogła z dobrego serca, traktowana jako obiekt seksualnych wynaturzeń, stawiana przed próbami, które trudno wytrzymać. Oni to ludzie dookoła - a wśród nich siostra, ksiądz, sędziowie, mężczyzna, którego pokochała. Oni w życiu po prostu chcą się bawić, mnożą wyuzdane przyjemności, nie zważając na to, że krzywdzą kogoś przy okazji. Ona, mimowolna uczestniczka ich orgii i zbrodni, trwa w wierze - w Boga i w człowieka. Ona w jasnej sukni, oni w czarnych uniformach (kapłan pod białą sutanną też ma czarny strój). Ale sytuacja wcale nie jest czarno-biała.

W kolejnych odsłonach Justyna poddawana jest próbom przez poszczególnych oprawców, a jednocześnie adwersarzy. I wcale nie znajduje kontrargumentów, gdy padają zarzuty, że nie skorzystała z okazji, by zabić zwyrodnialca, który dla seksualnego zaspokojenia maltretował kobiety. Nie umie też bronić swojej religii, gdy słyszy o obojętności Stwórcy wobec niezasłużonych cierpień ludzi. Powtarza jedynie swoje wyznania albo "odpływa" w głąb siebie, w modlitwę. Aż do sceny, gdy otrzymuje możliwość decydowania o życiu i śmierci. Może oto ułaskawić bądź skazać na śmierć notorycznych morderców - dewiantów seksualnych. Co robi Justyna? Postępuje znów zgodnie ze swoimi zasadami. Ale czy słusznie?

To kolejne po "Medei" przedstawienie Marcina Wierzchowskiego na toruńskiej scenie, znacznie bardziej zdyscyplinowane i klarowne, choć za podstawę ma nie dramat, ale opowieść z długimi fragmentami rozważań filozoficznych.

Aktorski koncert

Sceny zbiorowe przeplatają się z solowymi popisami postaci po kolei dręczących Justynę i "polemizujących" z nią. Sześcioro aktorów (Mirosława Sobik w tytułowej roli, Karina Krzywicka, Aleksandra Lis, Paweł Tchórzelski, Paweł Kowalski i Grzegorz Woś) daje koncert gry. Świetnie opracowany jest ruch sceniczny, świetnie skomponowana warstwa dźwiękowa,w której precyzyjnie dozuje się ciszę i krzyk. Rytm tego przedstawienia to jego niezaprzeczalny atut.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji