Artykuły

Odpowiedzialność i "dobro dzieła

- Muszę przyznać, że zazdroszczę trochę tym artystom, którzy potrafią się nie liczyć z odpowiedzialnością. A w teatrze jest na dodatek takie przekonanie, że ten artysta, który nie dotrzymuje żadnego terminu, to prawdziwy artysta. Bo on to robi "w imię dzieła". A my, którzy dotrzymujemy terminów, jesteśmy "gorsi artyści". Bo przejmujemy się tym, że jakąś umowę podpisaliśmy, zamiast popracować jeszcze nad dziełem. Ja bym tak nie mógł - mówi Jerzy Stuhr w Polsce Gazecie Krakowskiej.

Pocztowcy na szczęście zrezygnowali ze strajku w czasie wysyłania przez cały naród PIT-ów. Jeszcze nie wiadomo, czy podobnie zareagują nauczyciele, którzy chcieli strajkować w czasie matur. Ale ponieważ my nie zajmujemy się polityką, więc nie będziemy o tym mówić. Chciałam tylko Pana zapytać o takie pojęcie, jak "odpowiedzialność". Czy coś takiego istnieje?

- Oczywiście, że istnieje. Z poczuciem odpowiedzialności się rodzisz. Nie możesz go zwalczyć. Ono w tobie jest niezmienne. Jak sumienie. Jak temperament. Ale teraz... Może doszło do głosu pokolenie o stępionej odpowiedzialności? To możliwe! Odpowiedzialność doprowadziła mnie do zawału - powiem najkrócej. A może nie tyle sama odpowiedzialność, ile niemożność realizowania zachowań odpowiedzialnych. Tak miałem w życiu, że nie mogłem wszystkiego ze sobą pogodzić: zachować się odpowiedzialnie w stosunku do mojej kariery i do teatru, któremu trzeba było służyć. Nawet nie mogłem się zachować odpowiedzialnie w stosunku do mojej uczelni, w związku z wyjazdami zagranicznymi teatru. A odpowiedzialność wobec rodziny? Ona najwięcej na tym cierpiała!

Ale co to w ogóle jest "odpowiedzialny artysta"? Taki, który w określonym terminie realizuje zamówienie mecenasa? Muszę przyznać, że zazdroszczę trochę tym artystom, którzy potrafią się nie liczyć z odpowiedzialnością. Nawet mam coś w rodzaju poczucia zazdrości wobec reżyserów, którzy tak łatwo i bezproblemowo potrafią nie dotrzymywać terminów, tłumaczyć to "dobrem dzieła" i jeszcze czynić winnymi wszystkich dookoła. A w teatrze jest na dodatek takie przekonanie, że ten artysta, który nie dotrzymuje żadnego terminu, to prawdziwy artysta. Bo on to robi "w imię dzieła". A my, którzy dotrzymujemy terminów, jesteśmy "gorsi artyści". Bo przejmujemy się tym, że jakąś umowę podpisaliśmy, zamiast popracować jeszcze nad dziełem. Ja bym tak nie mógł. Mnie by było żal, że zawiodłem ludzi... Miałem w życiu sytuacje, że musiałem odmawiać ludziom, bo szykowała się premiera. Tymczasem premiera została po raz kolejny przesunięta, bo reżyser np. "walczył ze sobą". Ale potem, jak patrzyłeś na gotowe dzieło, widziałeś, że ktoś nie umie się zorganizować, samo-zdyscyplinować... To się wtedy nazywa "niemoc twórcza" - tak się go potem usprawiedliwia. Choć niemoc twórcza istnieje i zupełnie inaczej wygląda. Widziałem taką. Ba, nawet u Andrzeja Wajdy, przy "Bez znieczulenia", gdy nie umiał zrobić sceny. Siedzieliśmy trzy dni, ćwiczyliśmy scenę, jak w teatrze. Tymczasem niemocą twórczą potocznie nazywa się brak przygotowania. Chaos w głowie, zwany jest niepewnością artystyczną... Ileż ja takiej hochsztaplerki widziałem! Dlatego tak zazdroszczę np. pisarzowi. Zależy tylko od siebie! On swój marazm przy własnym biurku odstawia sam sobie. To jest prawdziwa wolność. A ci, którzy odstawiają swój marazm przy pomocy innych, są po prostu nieodpowiedzialni. I, dziwna rzecz, że to dotyczy tylko teatru. Wszyscy się dziwili, że Krystyna Janda, zaraz po śmierci swojego męża, Edwarda Kłosińskiego, poszła na scenę. A ona mówiła: popatrz, jak on mnie kochał! Umarł o 3 po południu, żebym zdążyła do teatru! Tak mówiła, a dla mnie to była kwintesencja odpowiedzialności!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji