Artykuły

W czym leży sekret "Burzy"

Pisanie recenzji po latach pewnie nie ma wielkiego sensu. Niemniej obejrzane na świeżo przedstawienie skłania mnie do paru uwag czynionych na prawach felietonu, tym chętniej że należę do tych, którzy na estetykę Warlikowskiego godzili się opornie i długo a dziś po ponownym obejrzeniu z dystansu pięciu lat przychodzi mi ją uznać za osiągnięcie zdecydowanie wybitne - pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Krzysztof Warlikowski wystawił "Burzę" przed pięcioma laty w ówczesnym Teatrze Rozmaitości. Przez dwa minione sezony nie grano jej bodaj ani razu. Teraz została w TR wznowiona na pięć pokazów, głównie ze względu na rejestrację telewizyjną dla kanału TVP Kultura.

Pisanie recenzji po latach pewnie nie ma wielkiego sensu, zwłaszcza, że "Burza" została, podobnie zresztą jak inne spektakle, wnikliwie i mądrze opisana w rewelacyjnej monografii poświęconej Warlikowskiemu, którą właśnie wydał prof. Grzegorz Niziołek. Niemniej obejrzane na świeżo przedstawienie skłania mnie do paru uwag czynionych na prawach felietonu, tym chętniej że należę do tych, którzy na estetykę Warlikowskiego godzili się opornie i długo zrażeni u początków nadmiarem szoku, ekscesu i transgresji. Ta estetyka z czasem ewoluowała, dojrzewając do indywidualnego stylu, który coraz powściągliwszy, coraz klarowniej podporządkowywał się głębokiej i precyzyjnej myśli reżysera. W tej mierze "Burzę" zaakceptowałem bez oporów, a dziś po ponownym obejrzeniu z dystansu pięciu lat przychodzi mi ją uznać za osiągnięcie zdecydowanie wybitne.

Klasę "Burzy" widać dziś nawet lepiej niż w dniu premiery także dlatego, że nie przesłania jej kontekst polityczny, w jaki wówczas niepotrzebnie i bez związku z przedstawieniem uwikłał ją swoimi komentarzami sam reżyser, to znaczy w sprawę Jedwabnego. Ani mi w głowie lekceważyć wagę samej sprawy, niemniej uważam, że nie należy mieszać tak różnych porządków jak sztuka i publicystyka (Warlikowski umiał się już przed tym niebezpieczeństwem ustrzec w jakże podatnych na publicystyczną doraźność "Aniołach w Ameryce").

W czym leży sekret "Burzy"? W bardzo odkrywczej lekcji tekstu, dla której Warlikowski znalazł idealnie przystający styl inscenizacji. Być może słowo "inscenizacja" jest tu niewłaściwe, jeśli zważyć na ascetyczność tego przedstawienia, zresztą zupełnie różną od tej, jaką pamiętamy z zachwycającej w swoim czasie realizacji Giorgia Strehlera. Tam teatr został ogołocony do nagich desek po to, żeby zapanowała w nim czysta magia scenicznej wyobraźni, feerycznej i lotnej jak Ariel fruwający na flugu. Tutaj nie ma mowy o jakiejkolwiek magii. Owszem, przestrzeń gry jest w zasadzie pusta albo może raczej spustoszona (przez analogię ze spustoszeniem emocjonalnym i psychicznym, jakie zdaje się cechować postaci tej "Burzy"), ale z pustki nie wyłania się żadna magia; ogołocenie sceny służy tu raczej obnażeniu psychicznemu i moralnemu, teatr jak w "Hamlecie" pełni funkcję wędki na sumienia.

Przestrzeń tworzą dwa plany. Plan bliski znajduje się na poziomie widowni, na płaszczyźnie wyłożonej lustrzanymi taflami, jego centrum stanowi duży solidny stół. Drugi plan, dalszy, usytuowany został na podwyższonej platformie zamkniętej horyzontalnie ścianą z wysoko umieszczonymi oknami (znak, jak sądzę, odsyła do skojarzeń sakralnych - z kościołem? Z synagogą?); w tej drugiej pustej przestrzeni Kaliban, Trinkulo i Stefano siedzą przy barze, który zdaje się "przedrzeźniać" czy też odwracać symbolikę tradycyjnego stołu z pierwszego planu.

Cała przestrzeń jest nieprzejrzysta, zamglona, w szarej tonacji dymu, popiołu i zimnego mlecznego światła, która wizualnie podkreśla wydobyty w interpretacji Warlikowskiego temat melancholii. Ale kryje się pod nim coś więcej niż psychiczny stan wszechogarniającej depresji, spowolnienia, emocjonalnego paraliżu; melancholia jest tu pewnym rodzajem filozofii albo przynajmniej poglądu na świat. W tym sensie melancholikiem jest aranżujący wszystkie zdarzenia Prospero (wyborna rola Adama Ferencego): rozumie wszystko i nie ma żadnych złudzeń. W ostatnim monologu Shakespeare każe mu powiedzieć frazę, która w oryginale brzmi tak, jakby napisał ją Eliot: "And my ending is despair", co w przekładzie Barańczaka brzmi: "I skończyć przyjdzie mi w rozpaczy". Myślę, że ta fraza ma dla interpretacji Warlikowskiego znaczenie kluczowe.

"Burza" mogłaby być ozdobą warszawskich sezonów teatralnych, gdyby utrzymywana była w repertuarze. Ale nie jest. Głupia sprawa: istnieje fenomen teatru Warlikowskiego; ma swoją oddana publiczność; są aktorzy Warlikowskiego, którzy mimo że grają "Burzę" po bardzo długiej przerwie, prezentują się jako bezbłędnie zestrojony zespół, bez wątpienia gotowy do regularnej, codziennej pracy. Ale ta kompania jest bezdomna; już, bo wyszła z TR Warszawa, i jeszcze, bo do otwarcia nowej siedziby daleko. Trochę jak trupa Kantora przed laty, która lepiej się miała na świecie niż w rodzonym mieście. No, ale z drugiej strony, jeśli się jest ambasadorem kultury polskiej, to chyba nie przebywa się w kraju, nie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji