Artykuły

Teatr to nie fabryka gwoździ

- Mój związek należy do Międzynarodowej Federacji Aktorskich Związków Zawodowych. Wiemy więc, jak jest na Zachodzie i przekonujemy kolegów, żeby szli w ślady kolegów europejskich, czy amerykańskich. Mimo wszystko wszystko to jest w powijakach i wielu kolegów jeszcze tego nie rozumie. Jednak to budowanie ich świadomości społecznej musi jeszcze potrwać - mówi MAREK BARGIEŁOWSKI, aktor, prezes Związku Zawodowego Aktorów Polskich.

Marzył Pan o aktorstwie?

- A skądże. Interesowały mnie tylko piłka nożna i dziewczyny. Pierwsze mi przeszło, bo już nie dałbym rady, ale dziewczyny, a dziś raczej kobiety z wiekiem mi, dzięki Bogu, nie przeszły. Mimo że mam starszego o 10 lat brata Daniela Bargiełowskiego, aktora, reżysera i pisarza, to najpierw próbowałem dostać się na historię sztuki, ale mi się nie udało. Pracowałem więc jako korektor, ale koledzy drukarze robili mi takie psikusy przy nekrologach, że odechciało mi się. Skończyłem więc dwuletnie polonistyczne studium nauczycielskie. Gdzieś jednak ten bakcyl teatru chyba krążył, bo mój ojciec kochał teatr i jeździł z moich rodzinnych Starachowic na spektakle do Warszawy. W końcu zdecydowałem się na zdawanie do warszawskiej szkoły teatralnej, w której działali wtedy takie tuzy jak Jan Kreczmar, Aleksander Bardini, Jan Świderski, Zofia Małynicz, Stanisława Perzanowska, Kazimierz Rudzki. Wśród przyjętych ze mną wtedy na rok byli tacy koledzy jak Jerzy Zelnik, Witold Dębicki, Ewa Skarżanka, czy Daniel Olbrychski, który przeraził mnie swoją sprawnością fizyczną. W pierwszym momencie pomyślałem sobie: "Rany boskie, ja tak nie potrafię".

W takim towarzystwie pewnie było w szkole wesoło?

- Wesoło było, ale jeśli pan myśli, że studenci szkoły teatralnej przodowali w tej dziedzinie, to prostuję to przekonanie. My byliśmy znacznie bardziej zajęci niż studenci innych kierunków. Właściwie od rana do wieczora, więc tworzyliśmy prawie zakon.

Ale opłaciło się Panu, bo zdobył Pan renomę zawodową...

- Fakt, że już w dwa lata po ukończeniu studiów, w 1969 roku zdobyłem na XI FTPP w Toruniu wyróżnienie za epizod Dozorcy w "Kordianie" Słowackiego i w 1970 roku nagrodę na XII FTPP w Toruniu za rolę Hamleta. Zagrałem też Don Juana w sztuce Moliera. Miałem też trochę szczęścia do ról szekspirowskich, które bardzo lubię. Ale za wielkiego aktora się nie uważam. Takich wielkich w Polsce było w ostatnich dziesięcioleciach dwóch: Gustaw Holoubek i Tadeusz Łomnicki. Poza tym jest wielu aktorów dobrych, sprawnych i do takich się zaliczam. To mi wystarczy. Pracowałem zresztą wyłącznie w dobrych teatrach, bo w toruńskim im. Wilama Horzycy, łódzkim Jaracza, warszawskich - Dramatycznym, Powszechnym, a ostatnie 18 lat w warszawskim Współczesnym. Miałem też propozycję od Starego w Krakowie, ale musiałem odmówić z powodu innej propozycji.

A który najlepiej Pan wspomina?

- Dramatyczny. Tam był fenomenalny zespół aktorski. Zapasiewicz, Fronczewski, Kondrat, Gołas, Walczewski, Szczepkowski i wielu innych świetnych, a na czele tego ansamblu Gustaw Holoubek.

Jak się Pan tam dostał?

- Poszedłem do Holoubka i przyjął mnie. Przedtem jednak zrobił dokładny wywiad środowiskowy o mnie. Np. pytał, czy lubię wódkę i dziewczyny.

To miał być, według Gustawa Holoubka, atut czy wada?

- Dla Gucia zdecydowanie atut.

Po 12 latach Dramatycznego nadszedł czas Powszechnego...

- Tak, po śmierci Edmunda Fettinga Zygmuntowi Huebnerowi był potrzebny aktor w moim typie. No i teraz od 1S89 roku gram we Współczesnym.

Po takich doświadczeniach zawodowych można wpaść w zasłużoną dumę i myśleć

o tym zawodzie jako o posłannictwie w sferze sztuki...

- Nie myślę tak. To dla mnie przede wszystkim rzemiosło.

Zagrał Pan bardzo dużo ról filmowych...

- Niedawno ze zdumieniem dowiedziałem się, że ponad sto. Pierwszą większą rolę zagrałem w "Gnieździe" Rybkowskiego - Czcibora, brata Mieszka. Zdjęcia kręciliśmy na jeziorze Jeziorak w Iławie. Była też jednak sekwencja egzotyczną którą kręciłem na Krymie z Czesławem Wołłejką. Po powrocie okazało się, że nic się na taśmę z tego nie nagrało i trzeba było te ujęcia powtórzyć w Polsce przy sztucznej palmie. Widać to na filmie, bo światło jest inne niż w ciepłym klimacie.

Co to jest znakomite aktorstwo?

- Podam panu przykład. Grałem kiedyś we Francji w "Lecie w Nohant" Iwaszkiewicza przed publicznością francuską po francusku. Grał ze mną też Bronisław Pawlik służącego. Otóż w pewnej scenie zapalał świece w salonie. Robił to milcząco przez kilka minut, a wykonał to z takim mistrzostwem wnosząc na scenę nie tylko swój profesjonalizm, ale także swoją bogatą osobowość, że dostał brawa od widowni. Nie musiał mówić po francusku, choć władał tym językiem. To jedna z odpowiedzi na pana pytanie. Ale żeby pokazać dobre aktorstwo trzeba dostawać dobre role. Aktor, który dostaje do grania tylko kwestie serialowe typu: "smakowała ci zupka?", "ciocia wyszła, czy przyszła?", nigdy nie będzie miał takiej okazji.

Zatrzymajmy się na chwilę przy innej Pana roli. Jest Pan prezesem Związku Zawodowego Aktorów Polskich. Ma Pan żyłkę społeczną?

- Trochę tak, ale po prostu w pewnym momencie, po śmierci kolegi Janusza Bukowskiego zwrócono się do mnie, bym objął tę funkcję i zgodziłem się na to, społecznie.

Czy Pana koledzy aktorzy interesują się kodeksem pracy i czy często muszą się nim posługiwać przy sporach z pracodawcami?

- Muszą się interesować, ponieważ kodeks pracy obowiązuje wszystkich pracujących w Polsce, a aktorzy pracują i to na ogół ciężko i nie za wysokie wynagrodzenie.

Jakie formy zatrudnienia dominują w waszym zawodzie?

- Są umowy etatowe, umowy na zlecenie i umowy o dzieło, np. w telewizji. W każdej dziedzinie, w filmie, telewizji i teatrze sprawy mają się zupełnie inaczej. Otóż na etacie jesteśmy zobowiązani wykonywać pracę jak dla normalnego przedsiębiorstwa typu fabryka gwoździ, czy proszku do prania.

Dlaczego?

- Dlatego, że nie ma ani ustawy o teatrze, ani ustawy o zawodzie aktora takiej, jaką mają niektóre zawody, np. nauczyciele, czy górnicy, którzy mają swoje karty. Nie ma osobnej ustawy o artystach. Trochę inne są umowy w filmie, czy w telewizji. Teatr jako stalą instytucja na starym miejscu rządzi się takimi samymi prawami jak każdy zakład pracy. Natomiast w przypadku filmu, czy telewizji rozmaici producenci stosują różne kruczki. Podsuwają artystom, w tym aktorom, różne kobylaste umowy po 7 - 8 stron każda. Bywa, że nie wszyscy umowy te czytają dokładnie i bywa że wpadają w różne pułapki.

Proszę podać przykład takiej sytuacji...

- Np. aktor zgadza się na użycie jego wizerunku dla współproducenta jakiegoś programu. Może chodzić o wykorzystanie fragmentu jakiegoś filmu z jego udziałem. Tymczasem firmą współfinansującą dane przedsięwzięcie jest np. firma produkująca kubki, koszulki, czy papier toaletowy i wizerunek aktora może znaleźć się na tychże przedmiotach dlatego, że nie doczytał on wszystkiego. Takich kruczków bywa w jednej umowie wiele, a do tego pisane są często małymi literami.

A jak kształtuje się wysokość stawek za pracę aktorską?

- Są one inne w teatrze, inne w telewizji, czy w filmie, a ponadto są różne w zależności od tego, czy przedsięwzięcie jest komercyjne, czy półkomercyjne. W teatrze są pensje etatowe, a na każdą konkretną rolę aktor podpisuje z dyrektorem osobną umowę. Zarobek aktora zależy więc od tego, jaka jest umówiona stawka za zagranie roli i od liczby spektakli w miesiącu. Dyrektorzy dysponujący pewną sumą pieniędzy dzielą je tak, aby jak najmniej zapłacić jak największej grupie osób. Jeśli ktoś gra dużo, to ma szansę zarobić. Jeśli zaś nie gra dużo, to zarabia grosze, a do tego otrzymuje pensję poniżej średniej krajowej. Możliwość dorobienia spektaklami jest tylko szansą, ale nie zawsze i nie każdemu się trafia.

Ile zarabia młody aktor po szkole teatralnej?

- Tysiąc kilkaset złotych. Dlatego trzeba sobie uświadamiać, że obraz naszego zawodu w kolorówkach jest całkowicie fałszywy. One piszą w kółko o kilkunastu osobach, w tym młodych panienkach i kilku panach, które w tym zawodzie dużo zarabiają. Na blisko cztery tysiące osób grających w teatrze to jest garstka, najwyżej kilkudziesięcioosobowa. Tych naprawdę dużo, najlepiej zarabiających jest jeszcze mniej, można by policzyć na palcach obu rąk. Reszta zarabia na ogół poniżej średniej krajowej i od czasu do czasu coś tam dorobi, ale rzadko i nie za wiele.

O co najbardziej walczy Pana związek zawodowy?

- Dążymy usilnie, ale na razie bezskutecznie do tego, żeby tak, jak jest na całym świecie, w telewizji i filmie ustalone były stawki minimalne. Chodzi o to, żeby nam nie płacono za cały dzień zdjęciowy czterdzieści, czy sto pięćdziesiąt złotych, jak często bywa. Tymczasem producenci nie chcą się zgodzić na ustalenie stawek minimalnych nawet dla aktorów zawodowych, o wysokich kwalifikacjach, nie mówiąc już o naturszczykach, czy statystach. Walczymy o to, żeby ta stawka wynosiła powiedzmy tysiąc pięćset złotych za dzień zdjęciowy aktora. Przy czym zwracam uwagę, że takie tysiąc pięćset złotych to nie są pieniądze, które aktor by otrzymywał często, tylko od przypadku do przypadku, bywa że i raz w roku, a czasem rzadziej. Nie może aktor zawodowy otrzymywać za cały dzień często ciężkiej pracy na planie i wyłączenie ze wszystkiego otrzymywać sto złotych. Bywają producenci, którzy płacą powiedzmy, trzysta - czterysta złotych, ale to tym aktorom z prowincji, którzy biorą mniej po tym, jak renomowany aktor odmówił przyjęcia takiej stawki. Tak czy owak mają miejsce okropny wyzysk, wolna amerykanka i dziki kapitalizm.

Uważa Pan swój związek za silny?

- Nie tak silny jak na Zachodzie. Jesteśmy jedynym związkiem w branży, bo nie ma związku zawodowego reżyserów, scenografów, czy scenarzystów jak w Hollywood, gdzie akurat strajkują W związku z tym my, aktorzy, nie jesteśmy wystarczająco dużą silą nacisku.

A ZASP?

- ZASP nie ma praw związkowych, jest stowarzyszeniem, którym rządzą emeryci, a im jest wszystko jedno.

A jaka jest sytuacja emerytów w zawodzie aktorskim?

- Generalnie niedobra. Straciliśmy przywileje wynikające z tzw. emerytury twórczej, która była jeszcze na początku lat 90. Teraz jesteśmy traktowani tak samo jak pracownicy wszystkich innych zawodów w ramach przepisów emerytalnych.

Czy aktorzy walczą o swoje prawa pracownicze, czy biernie znoszą wyzysk?

- Walczą. Mój związek należy do Międzynarodowej Federacji Aktorskich Związków Zawodowych. Wiemy więc, jak jest na Zachodzie i przekonujemy kolegów, żeby szli w ślady kolegów europejskich, czy amerykańskich. Mimo wszystko wszystko to jest w powijakach i wielu kolegów jeszcze tego nie rozumie. Jednak to budowanie ich świadomości społecznej musi jeszcze potrwać. Na razie głównie reagujemy na indywidualne kłopoty kolegów, ajest tych kłopotów dużo. Pomagamy wszystkim tym, których ktoś chce oszukać i wyzyskać.

Zatem obraz środowiska pokazywany w kolorowych pisemkach jest fałszywy...

- Fałszywy w tym sensie, że nie odnosi się do całego środowiska, lecz do jego małego procenta.

A jak to jest z wynagrodzeniami aktorów za powtórki ról filmowych i telewizyjnych w kinie i w telewizji? Jest w telewizjach wiele powtórek starych filmów. Dość często powtarza się np. "Dzieje grzechu", w których grał Pan Horsta. Część widzów uważa, że za te powtórki aktorzy zgarniają krocie. Czy tak jest w istocie?

- W tym względzie obowiązuje prawo autorskie z 1994 roku, które przyznało nam tantiemy z powtórki, ale to są groszowe kwoty, choć jak ktoś dużo grał, to mu się tych groszy trochę uzbiera. Takich jednak, którzy grali dużo głównych ról, jest niewielu. Tylko tym "stuka" trochę kasy. Tymczasem jedna z koleżanek pokazała mi, ile otrzymała za powtórkę jakiegoś starego filmu - 50 groszy. Czasem bywa kilkadziesiąt złotych za powtórkę, ale rzadko.

Co teraz ma Pana związek "na tapecie"?

- Jesteśmy w sporze z producentami głównie w kwestii stawek minimalnych, naciskamy na pewną firmę dubbingową która skorzystała z naszej pracy, nie zapłaciła i zwinęła się. Chcemy też generalnej umowy z telewizją publiczną, której brak jest bardzo dokuczliwy. Mamy swoją specyficzną specyfikę zawodową i będziemy do skutku walczyć o jej respektowanie.

Reasumując w zawodzie aktorskim jest generalnie bryndza?

- Poza sytuacją, w której znajduje się niewielka, górna pólka zawodu, jest bryndza.

Dziękuję za rozmowę.

MAREK Bargiełowski - ur. 11 września 1942 w Starachowicach. Aktor Teatru im. Horzycy w Toruniu (1967 -72), Teatru im. Jaracza w Łodzi (1972 - 74) oraz teatrów warszawskich: Dramatycznego (1974-84), Powszechnego (1984 - 89), Współczesnego (1989 do dziś). Wśród jego ról teatralnych warto wymienić min. Hamleta, Don Juana, Osobę Dramatu w "Kubusiu Fataliście i jego Panu". Zagrał min. w filmach: "Dzieje grzechu" (1975) w. Borowczyka, "Pokój z widokiem na morze" (1977), "Dolina tssy" (1982) T. Konwickiego, "Rok spokojnego słońca" (1984) K. Zanussiego. "CK Dezerterzy" (1985) J. Majewskiego, "Piłkarski poker" (1988) J. Zaorskiego, "Lawa" (1989) T. Konwickiego, "Korczak" (1990) A. Wajdy, a także min. w serialach "Królewskie sny" (1988), "Modrzejewska" (1989), "Panny i wdowy" (1991) oraz "Na Wspólnej" (2003).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji