Artykuły

Jeden do jednego

"Kajtuś Czarodziej" w reż. Łukasza Kosa w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Kamila Mścichowska w Teatrze.

Dzieci i nastolatki spędzają przed telewizorem średnio dwadzieścia dwie godziny tygodniowo. Czy teatr nie powinien się różnić od telewizji?

"Niespokojnym chłopcom, którym się trudno poprawić" zadedykował Korczak swoją książkę. Wydana w 1935 roku powieść fantastyczna to zapis drogi do dorosłości. Zwyczajny chłopiec, Antoś, zyskuje nagle magiczną moc i staje się Kajtusiem Czarodziejem. Początkowo korzysta z niespodziewanego daru, żeby płatać głupie figle, później wykorzystuje go coraz rozsądniej. Uczy się odpowiedzialności i empatii, poznaje tajemnicę śmierci. Mimo że znajduje się w centrum wielu wydarzeń, pozostaje samotny jak dziecko długo jest samotne w świecie dorosłych. Ucieka więc w świat marzeń.

Twórcy bydgoskiego przedstawienia już na wstępie zapowiedzieli, że Kajtuś Czarodziej to nie Harry Potter. Zresztą Kajtuś ogląda na scenie film o Harrym i stwierdza, że jest "słaby". Spektakl Łukasza Kosa został umieszczony we współczesnym kontekście zgodnie z ideą projektu "Sztuki polskie w Teatrze Polskim". Przesadna aktualizacja nie była potrzebna, bo powieść Korczaka pozostaje czytelna, a język - krótkie zdania, dialogi - znakomicie oddaje mechanizmy dziecięcej psychiki. Współautor tekstu, Robert Bolesto, pokusił się jednak o przepisanie go na dzisiejszy slang nastolatków. Kajtuś mieszka więc w Wa-wie, dzielni Powiśle i chodzi na zakupy do C.H. Arkadia. Żargonowych elementów jest jednak za dużo. Kajtuś na siłę chce być równiachą czy ziomem, w każdym razie nie żbikiem, bo być żbikiem to kwas.

W teatrze, tak jak w powieści, miejsca akcji zmieniają się błyskawicznie i diametralnie. Szkoła, cmentarz, plan filmowy czy zamek czarnoksiężnika to tylko kilka z nich. Aktorzy odgrywają dziesiątki ról, kilku wykonawców wciela się w postać Kajtusia, który co pewien czas "zmienia twarz i głos". Szczególnie sprawni w scenicznych metamorfozach są Michał Czachor i Mieczysław Franaszek. Czachor - pierwszy odtwórca Kajtusia - jest wyrazisty i po dziecięcemu wiarygodny: trochę nerwowy, trochę przerażony, często nadrabia miną. Franaszek natomiast odnajduje się w kilku wcieleniach - jako sepleniący katecheta, Charlie Chaplin czy papież-milioner. Wykonawcy starają się nawiązać z dziećmi jak najbliższy kontakt. Dzięki przedłużeniu podestu prosceniowego na pierwsze rzędy foteli są oni niemal na wyciągnięcie ręki. Zadają pytania i schodzą na widownię, a gdy na chwilę siada tam Kajtuś, słychać szept zachwytu. Wszystkim działaniom towarzyszy muzyka wykonywana na żywo, która idealnie synchronizuje się z czynnościami postaci, ale gdy samodzielnie towarzyszy quasi-metalowym wokalizom aktorów, jest zbyt głośna i po prostu męczy.

Autorka scenografii pozostawiła scenę niemal pustą (jedyny stały element to wysokie rusztowanie), by zapełniać ją w kolejnych odsłonach. Na oczach widzów powstają dwa rodzaje przestrzeni: umowna, ledwie zaznaczona rekwizytem lub kostiumem, i dosłowna, pełna przedmiotów, gadżetów i dźwięków. Oglądamy epizody, w których aktorzy zastępują elementy scenografii lub słychać skrzypienie niewidzialnych drzwi, a po chwili widzimy cyrk i ring bokserski odtworzone w skali 1:1. Na scenę wkraczają postaci z horrorów, rozebrane hostessy i bojownicy Al-Kaidy. Po co? Trudno wytłumaczyć postulatem uwspółcześniania klasyki umieszczanie w przedstawieniu dla dzieci (czy nastolatków - spektakl jest polecany widzom od lat dwunastu) wszystkich makabrycznych emblematów współczesności: terroryzmu, dziennikarzy nadających na żywo z miejsca katastrofy czy wątków antyklerykalnych. Czy nie warto wypreparować wycinka teatralnego świata, który pozwoli na "wyobrażanie sobie"? Jest kilka takich momentów (na przykład wątek związany ze śmiercią babci i niemożnością jej wskrzeszenia), jednak zbyt mało jak na spektakl trwający prawie trzy godziny. Przygody, ucieczki i metamorfozy kształtują Kajtusia. Bohater stara się zrozumieć siebie i swoje uczucia. W spektaklu Kosa nadatrakcyjność wizualna (dymy, lasery i inne efekty specjalne - nawiązania do telewizji czy kina) przesłania ten wątek. Rozumiem, że rozmyślania w rodzaju: "Złym byłem uczniem. Niestarannie pisałem. Brudne miałem zeszyty, tyle czasu marnowałem. Z kolegami nie żyłem w zgodzie, kłóciłem się i biłem. Złym byłem Polakiem" nie są dziś specjalnie atrakcyjne dla nastolatków, ale coś z ducha tych słów powinno na scenie pozostać. Korczak dawał antyprzykłady i wskazywał antidota. Kos te antyprzykłady eksponuje jako element rzeczywistości. Trochę śmieszny, trochę straszny, ale co z tego wynika?

W ostatnim rozdziale powieści autor wykropkował kilka fragmentów, bo jego pierwsi słuchacze mieli po nich koszmarne sny. Po spektaklu w Teatrze Polskim dzieci nie są przerażone ani zmęczone i w szatni pytają: "Czy będzie jeszcze?".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji