Artykuły

"Woyzeck" z Krakowa

Dobrze, że mogliśmy zoba­czyć w Warszawie "Woyzecka" Buchnera, z którym przyjechał Teatr Stary z Krakowa. To na pewno przedstawienie wybitne. Wybitne dzieło reżyserskie Konrada Swinarskiego, wybitne osiągnięcie aktorskie Franciszka Pieczki w roli tytuło­wej. No i wybitna sama sztu­ka. "Woyzeck" w swej poetyce teatralnej wydaje się bardzo nowoczesny. Raz jeszcze oka­zuje się, jak bardzo dramat dzisiejszy łączy się z roman­tyzmem - w sferze formy i w sferze treści. W tej sztuce nie­mieckiego romantyka mamy króciutkie sceny niezmiernie skondensowane, urastające co­raz to do metafory teatral­nej, do idei poetyckiej czy fi­lozoficznej a przy tym zbudo­wane z surowca bardzo reali­stycznego, naturalistycznego, czasem trywialnego. Surowiec ten jest nawet autentyczny, bo całą fabułę Buchner wziął z au­tentycznego wypadku ze współ­czesnej kroniki kryminalnej i nasycił ją autentycznymi rea­liami i aluzjami do ówczesne­go życia. Fabuła jest bardzo prosta: zamordowanie niewier­nej żony. Ale staje się ona pretekstem do snucia opowie­ści o życiu, o nędzy, o udrę­czonym człowieku, o moralno­ści biednych i bogatych, o bezwzględności panujących, o bezduszności nauki i pustce abstrakcyjnej filozofii. Konrad Swinarski pokazał "Woyzecka" właśnie jako opo­wieść, jako balladę filozoficz­ną. Nie ma w niej nic z oby­czajowej rodzajowości, nic z dramatu psychologicznego, bo i Buchner nie do tego zmie­rzał. Scenografia Wojciecha Krakowskiego stwarza tło wa­lącej się rudery, na którym przy zmianie kilku elementów akcja przenosi się ciągle z miejsca na miejsce, czy to bę­dzie "wolna okolica", koszary, karczma, czy mieszkanie Woy­zecka, sala wykładowa lub uli­ca. Zawsze ten szary ton nę­dzy dominuje. Do tego przy zmianach scen opada we­wnętrzna kurtynka w kształcie kościelnego feretronu z obra­zem króla i Boga o sercu krwawiącym nad nędzą świa­ta. Od razu wiemy w jakiej atmosferze się znajdujemy, od razu też poddany został ton ironii, tragicznej ironii, jaka dominuje w przedstawieniu. Ironia ta brzmi w skocznych taktach marszu i pochodach orkiestry wojskowej, która w charakterze przerywników mię­dzy scenami ustawicznie prze­wija się przez całe przedsta­wienie, mówiące przecież o sprawach żałośnie smutnych i rozpaczliwych. Ten żałosny smutek tchnie z pijackich or­gii i rozpasania, pokazanych - i może nawet nadmiernie roz­budowanych i powtarzanych - w obrazach przywodzących na myśl malarstwo holenderskie. Kontrastuje z nimi dramat moralny i rozpacz Woyzecka.

Ironiczna jest też dodana przez Swinarskiego końcowa scena sekcji zwłok z ostatecznym wnioskiem: indywidualność do­chodzi do wolności - w śmier­ci.

Swinarski prowadzi całość konsekwentnie i jednolicie w nieco Brechtowski sposób, w którym wszystko tłumaczy się bardzo dobitnie i jasno, a przedstawienie nie tyle wzru­sza - przez co może się wy­dać zimne - co uświadamia pewne prawdy i myśli.

Franciszek Pieczka okazał się idealnym aktorem dla roli Woyzecka. Prosty, biedny człowiek, trochę filozof po omacku, błądzący po bezdro­żach tego świata, wyposażony w instynktowną uczciwość i poczucie sprawiedliwości, w imię której zabija wiarołomną Marię. To wszystko Pieczka pokazał w sposób głęboki i bardzo sugestywny. Izabela Olszewska zagrała Marię z go­dną uznania dyskrecją, była prosta i wyrazista jako balla­dowa cudzołożnica. Cały zespół sprawnie dostosował się do tego udanego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji