Artykuły

Serce pana Zygmunta

Gramy "Transfer!" na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Natychmiast po piątkowym spektaklu pakujemy pana Zygmunta Sobolewskiego do samochodu i wieziemy do kliniki w Aninie. Serce. W Wigilię pan Zygmunt ledwo przeżył zawał, od tego czasu wielkim wysiłkiem woli wchodzi na scenę, żeby opowiedzieć swoją przesiedleńczą historię - o aktorze "Transferu!" pisze Jan Klata w Tygodniku Powszechnym.

Jeszcze rozemocjonowany i wzruszony reakcją publiczności pan Zygmunt siedzi z tyłu naszej niezwykle ekskluzywnej furgonetki VW rocznik' 86, typ T-2, z racji przestronności i koloru zwanej Nautilius. Za oknami rozjarzone kapitalistyczne wieżowce poranionej przez historię stolicy.

Nagle pan Zygmunt mówi, że Warszawy nie lubi, że zawsze będzie miał związane z nią złe wspomnienia. Troszkę unosimy się lokalną dumą, tłumacząc, że przecież Powstanie Warszawskie, że to takie miasto specyficzne, nienarzucające się ze swym urokiem od pierwszego wejrzenia, ale za to kiedy się wgłębić etc. Pan Zygmunt opiera łokieć na turystycznym stoliku koloru weiss i stwierdza z łagodną nostalgią, że co prawda on jest z Kresów, ale rozumie, i że nie chodzi o '44, ale o '56 i zaczyna opowiadać.

Był wtedy w wojsku. Posłano go do jednostki pancernej. Do końca służby zostało kilka miesięcy, gdy nadszedł Październik. Coś wisiało w powietrzu. Pewnego dnia wydano ostrą amunicję. Jednostka została postawiona w stan gotowości. Pan Zygmunt siedział w swoim T-34. Wokół niego stało wiele innych T-34, a w każdym z nich kuliło się czterech przerażonych ludzi. Nie znali się nawzajem, nie wiedzieli, jak się to wszystko skończy - niestety, przeczuwali, o co może chodzić. Ciągłe ożywione komunikaty po rosyjsku nie nastrajały optymistycznie. Później w eterze zapanowała przedśmiertna cisza. Pan Zygmunt zapamiętał ją naprawdę nieodwołalnie. I wtedy nagle ktoś z innego czołgu powiedział to, co w końcu wypowiedziane zostać musiało. Dwa wyrazy. Proste pytanie: "Będziemy strzelać?". Ale ten ktoś, kto wreszcie zadał to pytanie, zrobił coś więcej. Sam sobie odpowiedział: "Ja nie". To wywołało lawinę. Po chwili posypały się głosy z wszystkich innych czołgów: "Ja też nie". Pan Zygmunt do dziś słyszy te "kamienie spadające z serc rekrutów na blachę czołgowej podłogi". Naiwnie wyświechtane zwroty nabierają przenikliwego sensu w T-34. Poczuliśmy to w wiosenny warszawski wieczór w VW T-2.

Skręcamy w kierunku nowego mostu Siekierkowskiego. Jadący z nami Matthias Goeritz, również występujący w "Transferze!" młody niemiecki pisarz globtroter, ze zdziwieniem porównuje wijące się wokół Nautiliusa wielokondygnacyjne ślimaki rozjazdów do Los Angeles. Tłumaczę mu opowieść pana Zygmunta. Matthias milknie. Do Anina dojeżdżamy w ciszy.

Izba przyjęć. Ciśnienie 200. Pan Zygmunt zostanie w szpitalu jakiś tydzień. Wkrótce wyjdzie, z naprawionym sercem wróci do domu we Wrocławiu, będzie występował w "Transferze!" we Wrocławiu, Edynburgu, Bukareszcie

Szczecinie, Lille, Dublinie, Budapeszcie, Moskwie i wszędzie tam, gdzie ludzie będą chcieli go wysłuchać. Kamień został w Warszawie.

Na zdjęciu: aktorzy "Transferu!".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji