Artykuły

Shake z Shakespeare'a

Spektakl kołysze się między błyskotliwie komiksowym widowiskiem a tandetną rewią, która zamiast obśmiewać zaczyna śmieszyć - o "Galaktyce Szekspir" w reż. Marcina Groty w Nowym Teatrze w Słupsku pisze Dorota Kowalkowska z Nowej Siły Krytycznej.

Nowy Teatr w Słupsku od przeszło trzech i pół roku wystawia widzów na próbę cierpliwości. W ramach wielosezonowego testowania, sprawdza ich estetyczną wytrzymałość, z umiłowaniem serwuje lekkie farsy albo klasykę w wersji szkolnej z łopatologicznym morałem na końcu, a wszystko z niedowierzaniem, że słupska widownia może mieć większe potrzeby intelektualno"smakowe niż te, którym odpowiadać mają proponowane przez Nowy produkcje, ba, że w ogóle może mieć jakieś.

Badania, kto więcej zniesie, kontynuowane są także w obecnym sezonie. Dwa pierwsze spektakle, czyli "Dziady" w reż. S. Miedziewskiego i "Zemsta" I. Kaskiewicza to przedstawienia, które chętnie obejrzy młodzież... pod warunkiem, że odbędą się w czasie zajęć szkolnych jako substytut prawdziwych (przyjemnych) wagarów. Z pomocą, a na pewno z chęcią resuscytacji przyszła ostatnia premiera "Galaktyka Szekspir" w reż. Marcina Groty. I o ile nie jest to spektakl, który tak uparcie i bezkrytycznie kreowany wizerunek odczarował, to na pewno odczarowywanie i wychodzenie ze stagnacji rozpoczął.

Ten reprezentujący pokolenie młodych twórców, reżyser podjął zabawę (z) Szekspirem, którego wpisał w widowisko estradowo- gagowo- taneczne, zbudowane kolażowo z wyimków kilku konkretnych dramatów ("Sen nocy letniej", "Poskromienie złośnicy", "Romeo i Julia", "Jak wam się podoba", "Otello" i "Burza"). "Fabuła jest prosta: oto Oberon - bóg ze "Snu nocy letniej", w karnawałowej atmosferze prowadzi nas, ludzi współczesnych, przez meandry miłości i pożądania. Wszystko po to (...), by otworzyć nas na urok miłości absolutnej, żywej w mitycznym doświadczeniu Romea i Julii". Taki komunikat przesyła program, ale "prostota" fabuły, jak i sama jej obecność wydają się nie być oczywiste. Świat przedstawiony, zbudowany na strzępach opowieści i subtelnie naszkicowanych portretach bohaterów, ma raczej chwiejne fundamenty, które widz musi, często dość karkołomnie, rekonstruować.

Widowisko osadzone we współczesnych realiach, ulokowane zostało w przestrzeni otwartej. Metalowy stelaż w kształcie sześcianu, przestrzeń pozbawiona ścian, przypomina wielką klatkę. Wyznacza miejsce gry i plan zdarzeń, strefę relacji, które mogą się zmienić, tak jak może się zmienić układ świata przedstawionego, jeśli ktoś wyjdzie poza jego wyznaczony obszar. Początkowo ściany przednią i tylną stwarzają sznurki od wertikali, które oświetlane, stają się Lasem Ardeńskim albo przestrzenią klubu, aranżowanego zasłoną z koralików.

Ale możliwości kreacyjne tej przestrzeni nie są wykorzystywane zbyt często. Poza animowaniem jej światłem (nakładanym dość płasko, więc tylko kolorującym) i grą aktorską, funkcja "klatki" przestaje wieloznaczna, przez co ona sama staje się martwym elementem scenografii. Widowisko rozpoczyna taniec, a właściwie gimnastyczna rozgrzewka. Aktorzy "próbują" choreografię za zasłoną ze sznurków, ubrani w koszulki z nadrukami ("Weź mnie z lewej" u Puka czy "Tylko dla dorosłych" u Lizandra i Otella), ćwiczą , by rozpocząć swoje show.

Właśnie, "Galaktyka Szekspir" to składanka rozrywkowych trików, gagów, parodii i często niemal kabaretowych wariacji na temat Szekspira, która nie tyle tworzyć ma łatwy do odczytana porządek, ale stanowić rozrywkowe widowisko z błyskotliwym Szekspirem w tle.

Połączenie ich leitmotivem miłości, zwłaszcza u Szekspira, jest wielkim uproszczeniem całej opowieści. Grocie chodzi jednak nie o konkretne, układające się w logiczną historię "zdarzenia po zdarzeniu", ale o pewną literacko-sceniczną, komiksowo-kabaretową żonglerkę, której Szekspir, mistrz zabaw konwencją i stylem, jest prowodyrem. Często te zabawy są nieudane, postaci otoczone grubaśnym konturem dosadnego dowcipu, jeszcze częściej sprowokowane nie tyle samym pomysłem, co wygraniem go pod publikę, ale... Ale pojawia się też wiele pomysłów błyskotliwych, zaskakujących, które w nowy sposób anektują i przetwarzają fragmenty szekspirowskiego dramatu.

Ta gagowo-melanżowa konstrukcja pozwala mi mówić o spektaklu "na wyrywki", który filtrowany przez sączek popkultury, taką "wyrywkowość" właśnie dopuszcza.

Do najciekawszych pomysłów należy scena walki rodów Kapuletich i Montekich, rozegrana jako starcie samurajów, wygłaszających szekspirowski tekst w języku japońskim, który tłumaczy widzom, czytająca z kartki po polsku, konferansjerka-narratorka. Scena serwuje prześmieszną zabawę w "poplątanie języków.

Na uwagę zasługują również reżyserskie gry z erotyzmem, często subwersywnym, dwuznacznym.

Przykładem jest ubranie Demetriusza w strój kowbojski, jasno nawiązujący do "Brokeback Mountain". Grota posługuje się popkulturowymi ikonami, które zderza za pomocą pastiszu z kulturą ludową, jak choćby w scenie z "Jak wam się podoba", w której Probierek jest Supermanem, a Audrey (odkryte zdolności komiczne Marty Turkowskiej), ubrana we współczesny strój stylizowany na łowicki - młodą babą, uciekającą przed herosem z innego świata. Probierek zostanie oswojony przez Puka, który przychodzi ze "Snu nocy letniej". Ciągle obecny w spektaklu Puk to hiphopowiec, maszerujący z czarodziejskim kaktusem w jednej ręce i cudownym zielem w drugiej, ośmielającym kolejne pary i wprawiającym w nastrój rozchichotanej magii. Ciekawy jest także skacowany monolog Hamleta (godna pochwały Agnieszka Ćwik), który wygłasza zmęczona po imprezie lady, pytająca tak chwiejnie, jak stoi: "być albo nie być..."

To intertekstualne mieszanie nieprzystawalnych konwencji, nawiązanie do teatru absurdu łączonego z kinem akcji, sięgające do fascynacji Dalekim Wschodem (jaką też przejawiał Szekspir), pozwala dopatrywać się tarantinowskiej kategorii widzenia współczesności i przedstawienia transgresywnej kultury, gdzie wysokie przechodzi w niskie, kobiece w męskie, poważne w absurdalne. I o ile przetwarzanie schematów i mielenie ikon udaje się w pierwszej części spektaklu, o tyle w drugiej, owocuje nudą i sprawia wrażenie pomysłów i scen wysilonych.

Dowcip, powtórzony albo słabo opowiedziany przestaje być śmieszny, czego dowodem jest choćby scena walki kickbokserskiej w wykonaniu Kasi i Petruchia z "Poskromienia złośnicy". Kolejne gagi też już nie działają, nie pomagają im taneczne wygibasy w stylu "Gorączki sobotniej nocy", a już tym bardziej fatalnie zaśpiewane z playbacku songi oparte na Szekspirowskich sonetach. Spektakl kołysze się między błyskotliwie komiksowym widowiskiem a tandetną rewią, która zamiast obśmiewać zaczyna śmieszyć. Koniec też zdaje się być niefortunny, gdy Romeo i Julia wygłaszają słynny dialog o miłości ("Czemuż Ty jesteś Romeo"") zamknięci w metalowych obręczach, tworzących kule, w które ich ciała wpisane zostały jak w szkicu Leonarda. Patos, już nie wykrzywiany, urasta do granic możliwości. Na szczęście za chwilę pojawi się Oberon (Krzysztof Bauman), wodzirej i szef imprezy, który wraz z Tytanią (Bożena Borek) zamknie ją przesłodkim happy endem.

Jednocześnie Szekspir Marcina Groty, umieszczony na poziomie popkultury, z wykorzystaniem jej emblematów, mówi zarówno o bezrefleksyjności tak łatwej komunikacji, jak i jej dezorientacji.

Mimo wszelkich braków, potknięć technicznych, nieudanej części drugiej, słabej wokalistyki, nieplanowanej rewiowości, spektakl przedstawił słupskiemu widzowi świeżą propozycję i nowe patrzenie na teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji