Artykuły

Mówiąc Herbertem - mówię siebie

- Nie można przemawiać tylko do elitarnej widowni. Trzeba szczególnie przekonać młodego widza, podać mu coś, co go poruszy - mówi WOJCIECH WYSOCKI, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

Rozmowa z Wojciechem Wysockim, aktorem filmowym i teatralnym.

Był rok 1976. Na ekrany wchodzi film "Con amore". Jak wszyscy widzowie byłam pod wrażeniem postawy Andrzeja, rezygnującego z kariery dla miłości, ale podziwiałam powierzchowność przystojnego Grzegorza, który uczucia zostawia na później. Bohater wybiera karierę. Czy Pan też dokonywał w życiu takich wyborów?

- Nie. Los mi tego oszczędził. Ten film to stare dzieje. Byłem jeszcze studentem PWST. Scenariusz mi się nie podobał, bo było to takie polskie "Love story", ale wiedziałem, że będzie miał powodzenie. Obejrzało go 1,5 mln widzów, pokazywano go nawet w Chinach. Postać, którą grałem, budziła wiele emocji. Parę razy nawet opluto mnie na ulicy, bo taki straszny byłem, zostawiłem chorą dziewczynę. Takie sytuacje pokazują jak wirtualna rzeczywistość miesza się ludziom z realnym życiem Po tym filmie nie byłem jednak już anonimowy i chociaż nie lubiłem tej roli, spełniła ona swoje zadanie.

Występuje Pan w wielu serialach, od 1997r. w "Klanie", teraz w "Ranczo". Czy decyzja grania w serialach jest dla aktora trudna i nie stanowi swoistego dylematu, zmuszającgo do wyboru: popularność i rozpoznawalność czy ambitne role teatralne?

- To jest trudny wybór. Nie należę do aktorów, którzy potrafią miesiącami czekać na propozycje... Odmawiać i na przykład czytać książki. Zapominamy, że granie to jest nasz zawód. Artystami bywamy. Ja dobrze się czuję jak dużo gram, sporo pracuję i właściwie nie mogę wyobrazić sobie, że nie występuję.

Seriale jednak przynoszą popularność. Na internetowym FilmWeb uzyskał Pan średnią ocen 8,15 w skali 10. To chyba niezły wynik?

- Nie przesadzałbym z tym Internetem. To domena ludzi przede wszystkim młodych. Sam korzystam z Internetu, ale mam świadomość, że takie badanie popularności dotyczy tylko wybranej grupy widzów.

Uważany jest Pan za popularnego aktora średniego pokolenia. Gra Pan w teatrze, występuje w serialach, ma na koncie znaczące role filmowe i niezapomniane kreacje radiowe, za które uhonorowano Pana w zeszłym roku Wielkim Splendorem - Nagrodą Teatru Polskiego Radia. Który rodzaj artystycznej działalności jest Panu najbliższy?

- Aktorstwo jest jedno, ale uprawia się je w wieloraki sposób. Grając długo w serialach tęsknię za rolą teatralną. Im dłużej pracuję w tym zawodzie, tym częściej mam potrzebę komfortu pracy i grania w dobrym towarzystwie... Zresztą, jak kiedyś powiedziałem "lubię płodozmian".

Ostatnio prowadzi Pan również w ramach Herbertiady warsztaty teatralne. Czy pociąga Pana dydaktyka?

- Lubię prowadzić warsztaty w Kołobrzegu. Wciągnęło mnie to. Może dlatego, że są bardzo mobilizujące i dają wiele satysfakcji, bo widać natychmiastowe efekty pracy. Aktorstwo to taki zawód, w którym u siebie się tego nie widzi, nawet oglądając film. Być może rozszerzę tę działalność w przyszłości.

Po spektaklu w Dworze Artusa podczas rozmowy z panem Orcholskim publiczność dowiedziała się skąd pomysł na spektakl oparty na poezji Herberta. "Życiorys" powstał parę lat temu na zamówienie Polonii z Oslo. Wykonywany był jednak okazjonalnie. Teraz w Roku Herberta prezentuje go Pan częściej. Ale przecież sztuka wyrosła z fascynacji poezją autora "Pana Cogito".

- To dojrzewało we mnie. Mówiłem Herberta zanim stał się modny. To jest poeta, pod którym mógłbym się podpisać. Mówiąc jego poezję, mówię siebie. Jestem w jego wierszach. Wyrażam się Herbertem.

Czy sam wybierał Pan utwory i jaki był klucz, według którego powstała sceniczna całość?

- Oczywiście sam dokonałem wyboru. Kompozycja "Życiorysu" odzwierciedla kolejne etapy ludzkiego życia: dzieciństwo, społeczno-polityczny okres wieku dojrzałego, żegnanie się ze światem. Układ tekstów jednak się zmieniał, niekiedy w czasie spektaklu. Wpływała na to widownia. Pewnie nadal będę coś poprawiał, może pojawią się inne utwory.

Zrezygnował Pan z wierszy inspirowanych i przesyconych antykiem. Czy była to świadoma decyzja?

- Tak. Nie mieściły się one w prostej opowieści o życiu. Starałem się dobrać wiersze zrozumiałe bez przypisów. To moje ustępstwo na rzecz upowszechniania tej poezji. Nie bójmy się tego określenia. Nie można przemawiać tylko do elitarnej widowni. Trzeba szczególnie przekonać młodego widza, podać mu coś, co go poruszy. Oddziaływać pozarozumowo, wzbudzać emocje. Ważne jest jednak wyważenie proporcji między intelektem a sercem. Wtedy słowa z Trenu Fortynbrasa: "nie umiałeś żadnej ludzkiej rzeczy, nawet oddychać nie umiałeś" przemawiają i docierają do wnętrza.

W sztuce nie znalazło się słynne "Przesłanie pana Cogito". Powiedział Pan po spektaklu, że słyszy w sobie ciągle wspaniałą interpretacją Zbigniewa Zapasiewicza, ale chciałabym nawiązać do tego wiersza i zapytać czemu jest Pan wierny idąc przez życie?

- Staram się być wiernym. Na tym staraniu się polega przecież życie. Zadała pani trudne pytanie. Jeśli odpowiem bardzo serio, będzie to pretensjonalne, a ja boję się pretensjonalności i patosu. Trzeba by mieć talent Herberta, żeby odpowiedzieć prawdziwie i niebanalnie, dlatego pozostawię to pytanie bez odpowiedzi.

Herbert też nie znalazł odpowiedzi na wiele pytań. W "Jedwabiu duszy" chce wiedzieć co oprócz pończoch znajdzie się na "szklanej płycie małej duszy" kobiety. Alenapisał też jeden z najpiękniejszych erotyków polskiej poezji "Różowe ucho". Te diametralnie różne poetyckie opinie Herberta o kobietach nie znalazły się w Pańskim monodramie, a więc zapytam co sądzi o nich aktor - Wojciech Wysocki?

- Sądzę jak najlepiej. Chociaż Proust powiedział, że najpiękniejsze są kobiety "zobaczone w przejeżdżającym powozie", a więc "przelotne", ja od dziesięciu lat jestem w szczęśliwym związku. Przed chwilą zadzwoniła zaniepokojona żona, bo jest zamieć, a ja muszę wracać do Warszawy. Moja żona i córka - Rozalia, to jest to, co najlepszego mogło mnie spotkać w życiu.

Jak dowiedzieliśmy się po spektaklu "harmonia u Wysockiego jest lepsza niż u Herberta". Poranna praca nad rolą, sobotnie mecze koszykówki - zaprzeczenie artystycznego życia cyganerii.

- Normalnie przykładny człowiek. Proszę spojrzeć na mój PESEL. Miałem w swoim życiu etap cyganerii. To już było. Teraz jestem na kolejnym etapie, to zupełnie naturalne.

Na zakończenie pytanie, które nasunęło mi się z powodu zbieżności nazwisk, a nawet inicjałów. Czy w jakiś sposób twórczość Włodzimierza Wysockiego wpłynęła na Pana artystyczne życie?

- Nigdy za nim nie przepadałem. Może dlatego, że był modny, a ja zawsze szedłem pod prąd. A może byłem zazdrosny? Nie, taki próżny nie jestem. Pewnie to przekora, stoję zazwyczaj obok, szukam swojej niszy. Jego śpiewanie w sensie muzycznym było okropne. Nie chodzi o to, że się mylił. Ja dziś też zmieniłem dwa słowa, bo to jest materia żywa. Okropne były aranżacje Wysockiego. Ale niosło, a jak jest duch to forma się nie liczy. Musi być duch w tym, co robimy.

Teczka osobowa

Wojciech Wysocki - ur. 16 stycznia 1953 r. w Szczecinie.

W 1976 roku ukończył PWST w Warszawie.

Zadebiutował w spektaklu "Święto Borysa" Thomasa Bernharda w reż. Erwina Axera na deskach Teatru Współczesnego w Warszawie.

Gra w teatrach Współczesnym, Dramatycznym w Warszawie.

W 2007 roku otrzymał Wielkiego Splendora - nagrodę Teatru Polskiego Radia.

Brał udział w radiowych serialach "Matysiakowie" i "Motel w pół drogi".

Zagrał w wielu filmach, w tym między innymi: "Wszyscy jesteśmy Chrystusami", "Deja Vu", "Ranczo", "Jezioro Bodeńskie" oraz w serialach "Ranczo" i "Na Wspólnej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji