Artykuły

Balansowanie na szczudłach

- Biuro Podróży jest jak moje dziecko. Jestem jedyną osobą, która została z pierwszego składu teatru. To jest ogromna część mojego życia. Z tego się nie rezygnuje. To jakby wyciąć i zostawić gdzieś kawałek siebie - mówi twórca poznańskiego teatru, reżyser PAWEŁ SZKOTAK.

Nie grali chyba tylko na Antarktydzie. Mają najwyższe szczudła na świecie, a na koncie międzynarodowe nagrody - Fringe First w Edynburgu czy Festiwalu FADIR w Teheranie. Poznański teatr Biuro Podróży to fenomen: czy grad, czy deszcz, już 20. rok pod gołym niebem. Kiedy zapada zmrok, zwierzają się ludziom ze swoich pytań i lęków dotyczących współczesnego świata. Z twórcą teatru, reżyserem Pawłem Szkotakiem [na zdjęciu] rozmawia Maja Ruszpel:

Pracujecie na najwyższych szczudłach, jakie istnieją. Jakiej są wysokości?

- Tak naprawdę szczudła mamy różne, ale faktycznie używamy też tych najwyższych. Stopa aktora znajduje się na wysokości 3,5 metra.

Łatwo o upadek?

- Jeśli nie ma się doświadczenia, to tak. Zresztą praca w teatrze plenerowym jest z założenia niebezpieczna. Kiedy bowiem używasz żywego ognia albo stosujesz różne efekty pirotechniczne czy akrobatyczne, wszystko musi być zaplanowane co do sekundy i niemal centymetra. Bardzo łatwo o nieszczęście. A upadek z tak wysokich szczudeł to śmierć na miejscu.

Dodatkowo gracie pod gołym niebem.

- I to jest ta podstawowa nieprzewidywalna kwestia: nie wiesz, czy w trakcie spektaklu nie zacznie się gradobicie, czy wichura... Pamiętam takie zdarzenie w Singapurze - pioruny waliły jeden za drugim, deszcz moczył reflektory, wysiadały nam światła, spektakl graliśmy późnym wieczorem. Zastanawiałem się, kto wytrzyma dłużej - my czy publiczność... (śmiech)

I kto kogo przetrzymał?

- My ich. Choć na koniec zostali chyba tylko tacy widzowie, którzy byli ciekawi, co zrobimy, jak już zupełnie zrobi się ciemno. Czyli kiedy już wszystkie reflektory zgasną, kiedy kompletnie wysiądzie prąd, a razem z nim także nagłośnienie... Musieli nas mieć za wariatów (śmiech).

A nie jesteście trochę wariatami?

- Każdy spektakl mamy przetrenowany wręcz do znudzenia. Pierwsze pokazy przypominają przygotowania do napadu na bank - przewidujemy najróżnorodniejsze i najgorsze scenariusze. Oczywiście, bywa i tak, że balansujemy na granicy ryzyka.

Czemu?

- Spektakl plenerowy rządzi się innymi prawami niż ten w zamkniętej sali. Jest też inne skupienie widza, łatwo go stracić, bo w każdej chwili może odejść - do domu czy do knajpy - my musimy zrobić wszystko, żeby zdobyć jego uwagę. Czasem jest w tym też jakieś igranie ze śmiercią.

A pamiętasz jakieś niebezpieczne sytuacje sprowokowane przez widzów?

- Kiedyś w Bydgoszczy grupa skinheadów zaczęła nam salutować i wołać: "Heil Hitler", po czym zaczęli w aktorów rzucać puszkami, butelkami... Przez tyle lat nauczyliśmy się już jednak sobie z tym radzić. Takie zachowania raczej należą do wyjątków.

Ale ludzie bardzo silnie reagują na wasze spektakle.

- Najbardziej chyba na "Carmen funebre", do którego inspiracją były konflikty etniczne i wojna w Bośni. Dotyka on bardzo silnych, traumatycznych przeżyć. Jest czytelny pod każdą szerokością geograficzną, bo operujemy tu głównie uniwersalnym językiem obrazów i metafor, nie słowami. Z reguły więc widzowie odnoszą nasz spektakl do tego, co przydarzyło się im samym, do ich pamięci o wojnie, o brutalności.

Raz nawet podczas sceny gwałtu jedna z kobiet zaczęła krzyczeć...

- Wiem, że mogła znać to doświadczenie z własnego życia. Że mogło to być dla niej jak katharsis...

Co poczułeś, kiedy krzyczała?

- Ogromne współczucie.

A ja myślałam, że dumę...?

- Nie. To było bolesne.

Właściwie skąd wrażliwy człowiek wie tyle o brutalności? Te sceny okrucieństwa to niemal twój znak firmowy: "Carmen funebre", "Makbet: Kim jest ten człowiek we krwi?" jako reakcja na Irak, wcześniej "Giordano" o spalonym na stosie Giordanie Brunie. Wszędzie pada pytanie o zło w człowieku.

- Aktorzy czasem mnie pytają tak jak ty: Skąd ty to wszystko wiesz? Może bijesz swoją żonę? (śmiech)

A tak poważnie?

- Byłem bardzo długo psychologiem. Pracowałem z grupami młodzieży z patologicznych rodzin. Ilość cierpienia, jakie ci ludzie przeżyli, jest naprawdę niewiarygodna. Setki godzin spędziłem, słuchając traumatycznych historii. Wiem, do jakiego okrucieństwa mogą się posunąć ludzie - z braku miłości, nieświadomości, zaślepienia poczuciem władzy, bólem.

Zrezygnowałeś z psychologii po kilku latach.

- Tak, teatr mnie wciągnął.

Śmiejesz się, że nie graliście tylko na Antarktydzie.

- Bo, mówiąc nieskromnie, byliśmy już niemal wszędzie: w Edynburgu, Londynie, Istambule, Lublanie, Seulu, Bombaju, Lizbonie, Nowym Jorku... Trudno to zliczyć.

Ta nazwa "Biuro Podróży" to po prostu tęsknota za lepszym światem?

- Kiedy ją wymyślałem w ciemni fotograficznej, nawet nie marzyłem, że w ogóle kiedykolwiek wyjadę z Polski. Trwał komunizm. Nie mieliśmy paszportów, biur podróży nie było właściwie wcale. Ale jest też druga sprawa wynikająca z podświadomości - moje uwikłania rodzinne, tęsknoty.

Czyli?

- Emigracja wpisana w historię mojej rodziny. Począwszy od sześciu sióstr mojego dziadka, które z biednej galicyjskiej wsi uciekły do Ameryki, kończąc na moim rodzeństwie, z którym się wychowałem. Od ponad 20 lat brat i siostra nie mieszkają w Polsce.

Ale jaki to ma związek z nazwą teatru?

- Kiedy byłem dzieckiem, moja mama chorowała. To siostra mnie wychowywała, była pierwszą ważną kobietą. I to ona jako pierwsza pokazała mi obrazy, nauczyła mnie czytać książki, słuchać muzyki. Ona pokazała mi ten świat sztuki.

I zostawiła cię...

- Tak bym tego nie nazwał. Wyjechała... Od ponad 20 lat mieszka w Paryżu. Została w tym "lepszym" świecie. Ta nazwa pojawiła się także z tęsknoty za nią. Za kimś bliskim.

Jak myślisz, dlaczego wówczas w 1988 roku jednak wybrałeś teatr? Z tęsknoty za ludźmi?

- Teatr to przegadane godziny, a teatr taki jak nasz to także setki godzin razem w podróży, to wspólne picie wina i zabawa, ale i wspólne dramaty. Praca w teatrze alternatywnym to również duże wyrzeczenie - nie masz etatu, raz masz pieniądze, raz nie.

Jedynie bliskość jest tego warta?

- Myślę, że tak naprawdę moja potrzeba robienia teatru to właśnie po prostu tęsknota za przyjaźnią. Za tym, że znajdzie się kogoś, kto podobnie myśli, jest podobnie wrażliwy. Przecież założyłem teatr nie z myślą, że zrobię karierę, ale z potrzeby ucieczki od świata, który był nie do zaakceptowania. Z potrzeby bycia w drodze, potrzeby poszukiwań - razem z tymi, którzy podobnie czuli i żyli.

Choć brzmi to ładnie, brzmi także bardzo idealistycznie, wręcz naiwnie...

- Byliśmy naiwni. Byliśmy idealistami. Dorastaliśmy na początku lat 80. Sierpień '80 był wielkim wydarzeniem, zaś dla mojego pokolenia był nim szczególnie upadek muru berlińskiego w 1989 roku. W Polsce trwała wielka rewolucja. Żyliśmy tym. To ukształtowało naszą wrażliwość, myślenie o świecie. To był czas romantycznego zaślepienia.

Ale przecież przez te 20 lat zespół Biura Podróży się zmienił. Ludzie rezygnowali z tej przygody.

- Przy tak intensywnej pracy i relacjach odejście każdego człowieka boli. Boli niemal tak jak odejście osoby, którą kochasz. Ale też pojawili się nowi, młodsi już ludzie. A założenia teatru są takie same jak na początku. Od bycia w tym samym wieku ważniejszy jest podobny stosunek do życia, sztuki, śmierci. Zadawanie sobie pytań. Często zdarza się nam kłócić. I nie zawsze wszystko wygląda cukierkowo.

Nadal robicie wszystko razem?

- Razem tworzymy scenariusz, razem montujemy scenografię, wymyślamy rekwizyty, kostiumy. Ten teatr to grupa indywidualności, ludzi o różnym wykształceniu i doświadczeniach. Uzupełniamy się. Ja przynoszę temat na spektakl, a później się nim opiekuję.

Ale skąd idzie pierwszy impuls?

- Z rzeczywistości. "Jądro ciemności", nasza ostatnia premiera, powstało w reakcji na to, co widzieliśmy w wielkich miastach w czasie podróży: z jednej strony wybujałe dzielnice, z drugiej niewiarygodne slumsy. Ten podział - kiedyś na czarnych i białych - dziś jest podziałem na biednych i bogatych. "Makbet..." natomiast był nie tylko reakcją na wojnę w Iraku, lecz także próbą zmierzenia się z pytaniem, kim są ci, którzy te wojny wywołują, jaka jest natura zła. "Giordano" to reakcja na ogarniającą Polskę na początku lat 90. wolność, demokrację. Pytanie o jej granice.

Czyli to reakcja na to, co dzieje się na świecie.

- Tak. Reakcja na to, co dotyczy nas wszystkich. A spektakle to takie zwierzanie się ze swoich przemyśleń, lęków, pytań wobec tego, co się widzi.

Z tego, co mówisz, wynika, że masz oddanych ludzi, którzy ci zaufali, masz publiczność. Kiedy po tylu sukcesach pojawia się moment, że ogarnia człowieka pycha?

- Pojawia się takie zagrożenie jak pycha. U mnie to chyba jakoś zespoliło się z euforią młodości i minęło dawno temu.

Opowiedz więc trochę o tej euforii, której już nie ma.

- To był taki moment, kiedy czuliśmy się silni, wolni, niezależni, nieśmiertelni. Mieliśmy pierwsze sukcesy. To był czas, kiedy wygłupialiśmy się, robiliśmy różne szalone rzeczy. Jeździliśmy naszym starym samochodem na festiwale, z nudów, nie mogąc spać w nocy, rozkładaliśmy siedzenia, następnie przykrywaliśmy się białymi prześcieradłami, a kierowca zakładał maskę śmierci...

Żartujesz?

- Nie. W momencie, kiedy zbliżał się samochód z przeciwka, jeden z nas podświetlał latarką od dołu twarz kierowcy...

Mnie to w ogóle nie bawi. Zresztą to znów igranie ze śmiercią, jak z tymi szczudłami.

- No tak... Kusiliśmy śmierć.

Nie boisz się jej?

- Śmierci? Nie. I nie wynika to z braku wyobraźni, ale z tego, że zbyt często chyba śmierci w życiu dotykałem. Sam parokrotnie się o nią otarłem. A wtedy? Byliśmy młodzi. Choć pamiętam, że w całej tej euforii pojawił się też niepokój. Pamiętam taki moment, kiedy siedzieliśmy razem, piliśmy piwo, byliśmy szczęśliwi. Pomyślałem: to się zaraz skończy. I tak się stało.

Masz na myśli śmierć Andrzeja Rzepeckiego 14 lat temu na drodze do Edynburga...

- Bardzo rzadko o nim mówię. Był moim jedynym przyjacielem, świetnym aktorem. Jego śmierć wszystko zmieniła w moim życiu. Kiedy zginął w wypadku, skończyła się moja młodość. Po raz pierwszy dotknąłem czegoś, co nieodwracalne. Jechaliśmy wtedy na festiwal ze spektaklem "Giordano", który opowiadał historię skazanego przez inkwizycję Giordana Bruna. Andrzej grał Giordana...

A życie pomieszało się z teatrem - aktor, który w spektaklu grał śmierć i zabijał Giordana, prowadził samochód, który się rozbił...

- To było takie doświadczenie, które dla nas wszystkich stało się cezurą. Nie było powodów do tego wypadku. Może byliśmy trochę zdenerwowani, bo chwilę wcześniej strzelali do nas jacyś naziści. Pewnie dlatego, że zobaczyli polską rejestrację. Ale nikomu nic się nie stało. Jechaliśmy zresztą powoli, niecałe 80 km na godzinę. Nie padał deszcz, był pogodny dzień. Po tym wypadku w ogóle nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek się podniesiemy. Od tak trudnego doświadczenia chce się uciec. Niektórzy odeszli z teatru i ja to rozumiem.

A ty nie myślałeś, by odejść? Wtedy lub później?

- Nigdy.

Po tylu trudnych wydarzeniach, po zmianie całego zespołu łatwo byłoby rozwiązać teatr.

- Biuro Podróży jest jak moje dziecko. Jestem jedyną osobą, która została z pierwszego składu teatru. To jest ogromna część mojego życia. Z tego się nie rezygnuje. To jakby wyciąć i zostawić gdzieś kawałek siebie.

PAWEŁ SZKOTAK ur. w 1965 roku, z wykształcenia reżyser i psycholog kliniczny. Twórca teatru Biuro Podróży, od 2003 roku dyrektor naczelny i artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu. Laureat Paszportu Polityki (2004). Na ostatnim 26. Festiwalu Teatralnym FADIR w Teheranie za spektakl "Makbet: Kim jest ten człowiek we krwi?" (2005) według "Makbeta" Szekspira otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera. Do ważniejszych prac reżyserskich Pawła Szkotka należą m.in. "Giordano" (1992), "Carmen funebre" (I wersja 1993, II wersja 1994), "Nie wszyscy są z nas" (1997), "Martwa królewna" (2001) według Nikołaja Kolady, "Rodzina Wampira" (2002) według Wasilija Sigariewa, "Świniopolis" (2003).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji