Warszawskie Spotkania Teatralne. Dzień piąty
Weselna impreza, okraszona hitami "Chałupy welcome to", "Bania u Cygana", zakrapiana alkoholem i przypalona marihuaną szybko obdziera bohaterów z pancernej skóry, odsłaniając cały brud fobii i kompleksów - o "Weselu" w reż. Michała Zadary z Teatru STU prezentowanym podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych/Zadara.pl pisze Iga Dzieciuchowicz z Nowej Siły Krytycznej.
Wśród materiałów festiwalowych znalazłam tajemniczy, metalowy przedmiot i naiwnie pomyślałam, że mi się nie przyda. Po co komu w teatrze otwieracz do konserw? Organizatorzy WST okazali się jednak bardzo przenikliwi
Po pierwszej części przedstawienia usłyszałam rozmowę dwóch eleganckich pań:
Pani nr 1 (niezadowolona): A mi się nie podoba... Ja to nie lubię takiego teatru, to w ogóle nie jest teatr!
Pani nr 2 (w tonie riposty): Ale Paszport Polityki dostał!
W tym momencie z czeluści torby błysnął otwieracz i uśmiechnął się do mnie złowieszczo metalowym zębem
Jedni głośno wyrażają swą dezaprobatę, inni wymownie milczą. Obok mnie siedziała para, która wymieniała się pogardliwymi minami, wzdychając i przewracając oczami. Gdy widownia grzmiała od śmiechu, szanowni państwo uparcie spoglądali na zegarek. Bo jak tu znieść dwie i pół godziny w kiblu, wśród pijanych i naćpanych gości weselnych? No cóż, chyba słusznie rozbito jajko na plakacie przedstawiającym twarz Zadary
Na szczęście większość czasu otwieracz grzecznie siedział w torbie. "Wesele" zebrało wyjątkową, niezwykle skupioną i obdarzoną poczuciem humoru publiczność, która natychmiast pojęła teatralny kod reżysera. Owacjami nagrodzono znakomitą scenę rozmowy Gospodarza (Tomasz Cymerman) z Wernyhorą (Dominik Nowak) - w spektaklu Wernyhora przybywa jako daleki krewny ze Wschodu, w garniturze, z fioletową reklamówką, w której oprócz piwa i pomarańczy znajduje się złoty róg. Po raz kolejny możemy podziwiać talent komediowy Nowaka, który mówi tekst ze wschodnim akcentem, podpity, podekscytowany wizytą stoi naprzeciwko Gospodarza i do końca nie wiadomo: gardzi nim czy mu współczuje?
Wydawałoby się, że dramat Wyspiańskiego, oparty na autentycznym wydarzeniu, będący dotkliwą metaforą tamtych czasów, jest dla dzisiejszego widza nieciekawy i nieaktualny. U Zadary słowa "Grunwald, miecze, król Jagiełło" są rezultatem dziwacznej, narkotycznej wizji, bo gdzieś tam, w toalecie, ktoś zapalił sobie blanta. "Wesele" w tym ujęciu przekształca się i w oskarżenie współczesnych trzydziestolatków o marazm i lenistwo, i w dramat samotności, gdzie każdy zabarykadował się i uszczelnił tak, by niczego nie widzieć, nie słyszeć i mieć pozorny święty spokój. Weselna impreza, okraszona hitami "Chałupy welcome to", "Bania u Cygana", zakrapiana alkoholem i przypalona marihuaną szybko obdziera bohaterów z pancernej skóry, odsłaniając cały brud fobii i kompleksów. Błyskotliwy - to słowo przychodzi do głowy po obejrzeniu spektaklu.
Gdy czekałam na taksówkę, ktoś zapytał znajomego:
- Ale nie rozumiem dlaczego tak po macoszemu potraktował Chochoła?
Na dnie torby zapiszczał otwieracz...