Artykuły

Teatr na własną odpowiedzialność

- Nie mogę się zgodzić na sprowadzenie ludzi do bandy kretynów, których jedyną potrzebą jest robienie zakupów, kopulowanie, farbowanie włosów i taniec. Zgoda na taki porządek świata oznacza, że Sarah Kane faktycznie jest współczesnym Szekspirem. Myślę, że tzw. współczesność kryje w sobie całą masę ważnych i fascynujących zjawisk i że nie upadliśmy wcale aż tak nisko, jak można by było sądzić z mediów - mówi reżyserka Agata Duda-Gracz w rozmowie z Bronisławem Tumiłowiczem z Przeglądu.

Bronisław Tumiłowicz: Ostatnio mówiło się sporo o upadku albo upadaniu teatru, o odchodzeniu od sztuki dramatycznej, aktorskiej i reżyserskiej, o tworzeniu spektakli niskoobsadowych, byle jak i byle gdzie. Agata Duda-Gracz: To bardzo powierzchowna ocena. I łatwa - bo prościej jest biadać nad upadkiem teatru niż spróbować dostrzec zachodzące w nim zjawiska. Przecież tyle się zmienia! Tyle jest teraz języków teatralnych, sposobów mówienia o świecie. Prof. Jerzy Nowosielski powiedział kiedyś, że sztuka nie rozwija się ruchem liniowym, lecz spiralnym - te same zjawiska, problemy, tematy (i zarzuty) pojawiają się w twórczości każdego pokolenia, tylko już na innym poziomie (czasowym, obyczajowym). Tak samo jest w teatrze - on nie upada, tylko ewoluuje - po to, by w nowy sposób opowiadać o tym, o czym mówił 500 lat temu. Jeżeli zaś chodzi o zarzut "małoobsadowości" sztuk... no cóż, niektórym trudno odmówić siły rażenia, np. dramatom Becketta czy Ionesco. Mówi pan, że teatr powstaje "byle gdzie", a ja sądzę, że wspaniale jest, iż miejsca nieteatralne - dworzec, stara fabryka czy garaż stają się Teatrem. To oznacza po prostu, że magia teatru nie tkwi w takim czy innym budynku, ale w ludziach, którzy go tworzą. Chyba podobnie jest z Kościołem, prawda? Albo przynajmniej powinno być.

Czyli nie ma żadnego kryzysu, wszystko jest OK?

- Wydaje mi się, że do teatru chodzi dzisiaj mniej ludzi niż kiedyś, że stał się bardziej elitarny, co jest oczywiście smutnym zjawiskiem. Ale nie nazywałabym tego od razu kryzysem - to bardziej signum temporis. Większość potrzeb zaspokaja bowiem telewizja, dostarczając rozrywki łatwej, lekkiej i niewymagającej myślenia. Z drugiej strony nie zauważyłam, żeby dobry spektakl grano do pustej bądź półpustej widowni. Czy to nie piękne?

Nie dajecie sobie rady z telewizją, ale przecież to jest wasz środek wyrazu. Wyście się na tym wychowywali od małego.

- Dla niesystematycznego widza, jakim jestem, dawno zatarła się granica pomiędzy serialem, dziennikiem a reklamą z racji dość wyrównanego poziomu... nazwijmy to abstrakcji. Mogłoby to być zjawisko nawet zabawne, gdyby nie adnotacje u dołu ekranu świadczące o tym, że to się dzieje naprawdę. Poza tym nie mogę się zgodzić na sprowadzenie ludzi do bandy kretynów, których jedyną potrzebą jest robienie zakupów; kopulowanie, farbowanie włosów i taniec. Zgoda na taki porządek świata oznacza, że Sarah Kane faktycznie jest współczesnym Szekspirem. Myślę, że tzw. współczesność kryje w sobie całą masę ważnych i fascynujących zjawisk i że nie upadliśmy wcale aż tak nisko, jak można by było sądzić z mediów. Trzeba tylko na tę współczesność patrzeć własnymi oczami.

Dlaczego nie sięga pani po współczesny dramat?

- Bo nie znajduję w nim nic dla siebie. Bo nie wierzę w egzystencjalne problemy cieplarnianej młodzieży, wymyślającej pikantne dialogi o "dupie Maryni". Bo bardzo często jest powierzchowny i letni, sprowadzający wszystkie zdarzenia bądź do fizjologii, bądź dewiacji. Wierzę w teatr opowiadający o wielu zjawiskach na wielu płaszczyznach, gdzie wykreowany świat polemizuje z rzeczywistością, miast głupio ją małpować. Przestrzeń do tego znajduję u takich autorów jak Genet, Ghelderode czy Dorst.

Władza? Walka o byt?

- Nie interesuje mnie publicystyka na scenie. Chcę, żeby każdy mój spektakl opowiadał inną historię, w każdym staram się zbudować kompletny świat - z niebem u góry i piekłem na dole (albo odwrotnie). I z człowiekiem śmiertelnym w środku. Fascynuje mnie wszelki mit i jego konfrontacja z rzeczywistością. Współistnienie umarłych z żyjącymi. Nasze nieuchronne przemijanie i w końcu śmierć - zarówno ciał, jak i idei. W ostatnich kilku spektaklach nęcił mnie temat wojny - idiotyzmu umierania w imię haseł głoszonych przez tych, którzy na wojnę wysyłają, lecz sami na nią nie idą. Niewyczerpywalnym tematem jest oczywiście miłość. Zarówno ta skomplikowana i bolesna miłość do drugiego człowieka, jak i ta największa - do samego siebie. Interesuje mnie cała sfera tematów obejmujących wszelkie fanatyzmy: religijne, patriotyczne, moralno-obyczajowe.

A jeśli ktoś się poczuje dotknięty, nawet zgorszony?

- Moje spektakle nie są obiektywne. Są moje. Dlatego nie oczekuję, że widzowie mi. Nie wierzę w egzystencjalne problemy cieplarnianej młodzieży, wymyślającej pikantne dialogi o "dupie Maryni".

***

Agata Duda-Gracz, jedna z najciekawszych indywidualności młodego polskiego teatru. W 2003 r. ukończyła Wydział Reżyserii PWST w Krakowie. Swoje spektakle tworzyła jeszcze podczas studiów, m.in. w Teatrze im. Witkacego w Zakopanem, w Starym Teatrze w Krakowie (współpraca reżyserska), w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Sama opracowuje scenografię do swoich przedstawień. Odniosła już w tej dziedzinie sukces - jest dwukrotną laureatką nagrody Ludwika za najlepszą scenografię krakowskiego sezonu teatralnego (Ludwik 2000 za "Naprawiacza świata" i Ludwik 2001 za "Abelarda i Heloizę").

Krytycy porównują jej spektakle do teatru Józefa Szajny czy Tadeusza Kantora. W marcu br. otrzymała w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego nagrodę za reżyserię na III Ogólnopolskim Konkursie na inscenizację dawnych dzieł literatury europejskiej za spektakl w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie pt. "Galgenberg" na motywach sztuk Michela de Ghelderode.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji