Artykuły

Upiór w Romie

"Upiór w operze" w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Radek Molenda w Idziemy.

Gdy blisko sto lat temu Gaston Leroux, paryski reporter i pisarz, napisai niewielką książeczkę, nie wiedział, że stanie się ona kanwą do powstania w 1986 r. najsłynniejszej dziś musicalowej opery Andrew Lloyda Webbera pod tym samym tytułem. W połowie marca "Upiora" odkrył przed warszawską publicznością teatr muzyczny przy ul. Nowogrodzkiej. Spektakl jest prezentem, jaki Roma sprawiła sobie i swojej publiczności na 10-lecie swojego musicalowego istnienia pod dyrekcją Wojciecha Kępczyńskiego. Dodać warto, że prezentem ambitnym, ponieważ jest to jak dotąd najtrudniejsza muzycznie i inscenizacyjnie realizacja Romy.

Upiór, oszpecony od urodzenia geniusz muzyki, mieszka w paryskiej operze Garnier. Zna jak nikt piwnice i zakamarki teatru, w którym chowa się przed światem i nad którym obejmuje władzę - ogląda przedstawienia ze słynnej loży nr 5, a gdy mu się coś nie podoba - straszy tamtejszych artystów. Zakochany w chórzyst-ce Christine Daae staje się dla niej "Aniołem muzyki". Uczy ją śpiewu i pozbywszy się divy Carlotty Giudicelli, czyni ze swojej podopiecznej gwiazdę opery. Oprowadza ją po swoim "królestwie", jednak nieopatrznie zdejmuje przed nią maskę, ukazując swoje oblicze, więc Christine woli obdarzyć swym uczuciem majętnego patrona teatru, wicehrabiego Raoula de Chagny. Upiór swoimi, upiornymi metodami zaczyna walczyć o ukochaną, która - o zgrozo - nie potrafi wybrać między fascynacją jednym i uczuciem do drugiego. Miłosny, pełen szaleństwa trójkąt przestaje istnieć, gdy upiór uwalnia od siebie ukochaną i znika. Tyle libretto w wersji warszawskiej.

Z opowieści Leroux o człowieku odrzuconym przez innych tylko dlatego, że miał szkaradny wygląd, niewiele zostało. Pozostała jednak przepiękna muzyka i takaż scenografia. Starannie odtworzono architekturę paryskiej Garnier. Zadbano, by bohaterowie przechodzili przez lustra, znikali i pojawiali się w niespodziewanych miejscach. Jest wielki, spadający żyrandol i oryginalnych rozmiarów słoń. Nieco gorzej wypadli wokaliści, którzy rozśpiewywali się dopiero w trakcie przedstawienia lub brakowało im kondycji, by utrzymać poziom do końca. Warto wśród nich wyróżnić Barbarę Malzer w świetnej, pełnej humoru roli Carlotty (widać doświadczenie pracy na scenie) i studenta warszawskiej Akademii Teatralnej Marcina Mrozińskiego w roli Raoula.

Warszawski "Upiór w operze" jest godnym odnotowania wydarzeniem artystycznym. W końcu niecodziennie zdarza się oglądać spektakl, który na Broadwayu zgromadził już blisko osiem tysięcy razy komplet publiczności. Jednak nie jest propozycją dla wszystkich. Trochę kiczowaty, operowy West End, do tego stylizowany na koniec XIX w. sprawia, że entuzjaści "Kotów", "Miss Saigon" czy "Akademii Pana Kleksa", których nie urzeka muzyka Webbera, mogą na "Upiorze w operze" się nudzić. Dla tych wszystkich Roma ma dobrą wiadomość: do końca czerwca bilety wyprzedane!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji