Artykuły

Jeszcze raz - Swinarski

JAK pisać w trybie sprawozdawczym o premierze, skoro wszyscy, którzy żyjemy sprawami polskiego teatru, wciąż jeszcze trwamy pod wrażeniem nie­spodziewanego ciosu? Od śmierci Wilama Horzycy, któ­ry nie ukończył pracy nad Norwidem w Teatrze Narodo­wym, zdarza się już po raz drugi, że oto premiera dzieła, ze względu na osobowość artysty oczekiwanego ze spe­cjalnym zaciekawieniem, odbywa się pod jego nieobec­ność.

Konrad Swinarski już nie powie aktorom, jak ocenia ich pracę, jak zresztą nie rzuci także na całość dzieła scenicz­nego owego ostatniego, najbar­dziej krytycznego i twórczego spojrzenia. Kilka ostatnich prób "Pluskwy" Włodzimierza Majakowskiego w Teatrze Na­rodowym poprowadziła Ewa Starowieyska, autorka znakomitej scenografii przedstawie­nia, zarazem współautor dawniejszej inscenizacji Swinarskiego sprzed 11 lat. Jej trud jest trudem wiernym, to się czuje i widzi - pomimo iż nie ma ona w teatrze tych możliwości, jakimi np. dyspo­nował niegdyś Toscanini, gdy zatrzymał na chwilę orkiestrę w "Turandot", aby zaznaczyć, gdzie rzeczywiście kończy się muzyka Pucciniego, a zaczyna - pietyzm.

"Pluskwę" widać po latach tak samo wyraźnie, jak wte­dy, gdy powstawała. Stworzył ją satyryk, ale nie tylko - bo i wrażliwy moralista.

Lata dwudzieste, rewolucja jest młoda, pojawiają się za­hamowania, które uzasadniają m. in. nową politykę gospodar­czą, tzw. NEP. Podnosi głowę drobnomieszczaństwo, pojęte zresztą nie tylko jako forma­cja ekonomiczna, ale - sze­rzej - jako swoista postawa życiowa, egoistyczna i kon­sumpcyjna. Majakowski z nie­pokojem stwierdza, że ta ide­ologia może okazać się atrak­cyjna także dla niejednego proletariusza, i dlatego pisze właśnie tę sztukę o deklasują­cym się robotniku Prisypkinie, który zdradza ideał walki i klasowej konsekwencji dla pluszowego ciepła salonu madame Renesans przeciwsta­wiając mu w planie rzeczywi­stym innych robotników, np. Ślusarza z II obrazu, zaś w planie utopii wizję społeczeń­stwa przyszłości, niemal całkowicie uwolnionego od tak ni­skich motywacji.

W roku 1929 pojmowano zre­sztą "Pluskwę" nie inaczej: w inscenizacji Meyerholda postać Prisypkina - jako "monumentalnego" fagasa i chama - grał wielki aktor Igor Iljiński, a cała inscenizacja była skie­rowana ostrzem polemicznym przeciwko wszystkim możli­wym Prisypkinom. Ta tradyc­ja obowiązuje w teatrze ra­dzieckim do dziś, aczkolwiek już w okresie prapremiery zdawano sobie sprawę, że za­równo krytyka, podjęta przez Majakowskiego, jest być może zbyt plakatowa i przez to jednostronna jak i zbyt uproszczona, naiwna może się wydać jego wizja nazbyt rychłej przyszłości.

O tym też - zapewne - myślał Swinarski, gdy na nowo powrócił do zja­wiska "prisypkinowszczyzny". Nie można powiedzieć, że siła oddziaływania ciepełka salonu madame Renesans już została zredukowana do jakiegoś nie­groźnego minimum: niebezpie­czeństwo przewagi ideału konsumpcyjnego w życiu nad in­nymi, ideowymi motywacjami może się odnawiać a "prisyp-kinowszczyzna" jest przecież jej funkcją. Co wszakże Swi­narski, a za nim Tadeusz Łomnicki, odtwórca roli Prisypki­na, dodają od siebie do trady­cji Meyerholda i Iljińskiego to owo właśnie rozróżnienie - odnoszące się do samej postaci negatywnego bohatera.

Nie musi on, okazuje się, być tak plakatowo-jednowymiarowy. Postać, pojmowana jako wyraz tendencji, zasługu­je na ostrą krytykę: należy się więc Prisypkinowi cała ta sa­tyryczna deformacja, w jaką wyposaża go Łomnicki. Jest to typ śmieszny i odrażający, nie wolny od rysów czy gestyki z jakiegoś wczesnego, prymitywnego etapu człowie­czeństwa, zarazem będący także klownem madame Renesans i fordansera Olega Bajana. Z drugiej przecież strony - jest to człowiek nie tyle samotny, co zagubiony; jego opcja na rzecz pluszowego ciepła to mo­że zdrada nieuświadomiona, tragiczna przez głupotę. Łomnicki nie odbiera więc Prisyp­kinowi wszystkich ludzkich cech, a w części II przedsta­wienia nada mu nawet rys cierpienia.

Jest to wielka rola tego wy­bitnego artysty, a jej specjal­ne bogactwo tkwi w przekony­wającym obrazie owej dwoi­stości postaci, jej rozdarcia między chciwym chamstwem a zwykłym ludzkim cierpieniem. Między Prisypkinem - kon­kretnym człowiekiem a "prisypkinowszczyzną" - zacho­dzi właśnie taki dialektyczny, pełen sprzeczności związek wzajemnego uzasadniania się i wykluczania zarazem, które­go unaocznienie jest wielką zasługą, aktora i reżysera.

Rola Łomnickiego jest wielką wartością tej premiery. Drugą są poszczególne elementy spektaklu - spośród których wymienić trzeba przede wszystkim wspaniały obraz III, wesele w salonie fryzjerskim pana i pa­ni Renesans, opracowane w każdym szczególe i znakomicie zagrane - jako feeria drobno-mieszczańskiego kiczu. I jesz­cze długa sekwencja obrazu I, i te fragmenty obrazu II, od wejścia Ślusarza, a następnie Prisypkina i Bajana, kiedy dokonuje się ostatecznie kulturalna przemiana robot­nika Prisypkina w fagasa. Zaś całość - pozwala domyślić się przypuszczalnego wyrazu i ryt­mu zamierzonej inscenizacji, i unaocznia, na co już (choćby na rytm "cyrku i fajerwerku" czy niektóre obrazy II części) czasu zabrakło.

Są jeszcze doskonałe rola Tadeusza Janczara (Ślusarz). Bohdany Majda (Elzewira Dawidowna Renesans), Zdzisława Wardejna (Oleg Bajan), wy­borne epizody Jana Ciecierskiego (Monsieur Renesans), Eugeniusza Robaczewskiego (Gość), Aleksandra Dzwonkowskiego (Drużba), Joanny Walterówny (Swatka), Wojciecha Brzozowicza (Swat), Anity Dymszówny (Gość).

I jest jeszcze ów niezwy­kły nastrój przedstawienia, który opisać trudno. Publicz­ność reaguje spontanicznie, ma po temu wiele okazji - a je­dnocześnie tak liczni na wi­downi są ludzie, którzy wie­dzą, że oto nie ma już tego, dla którego owe reakcje by­łyby najpiękniejszym wyrazem uznania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji