Artykuły

Witkacy zatriumfował w Teatrze Miejskim

"Szewcy" w reż. Jacka Bunscha w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Justyna Świerczyńska w portalu Trójmiasto.pl.

Przypadek czy świadomy zabieg? "Szewcy", najnowszy spektakl Teatru Miejskiego z Gdyni, to ogromne zaskoczenie. Z połączenia wielu nierównych, momentami anachronicznych, a czasem wręcz pokracznych elementów powstała całość, która dała znakomity efekt.

W literaturze nic się nie skończyło, ani nie wyczerpało, chciałoby się powiedzieć oglądając najnowszą premierę w reżyserii Jacka Bunsha. Witkacy w jego wykonaniu brzmi tak, jak powinien. Bez zbędnych udziwnień, przepisywania i dopisywania aktualnych kontekstów. Wystawiony "po bożemu", zachwyca nowatorską formą i błyskotliwą diagnozą społeczną. Wyprzedza dokonania teatru niemieckiego niemal o wiek i wciąż wydaje się mieć znacznie więcej widzom dopowiedzenia, niż którykolwiek ze współczesnych dramatów.

Teatr to miejsce, w którym - na szczęście - wielu rzeczy nie sposób przewidzieć. Przerysowane gagi, kiepska scenografia, sztampowa reżyseria, to wszystko widzieliśmy już na gdyńskiej scenie wiele razy. Za każdym razem w równie niestrawnej formie. I nagle wszystko zaskoczyło. Posunięty do granic dobrego smaku obciach okazał się strzałem w dziesiątkę.

Na łamach miesięcznika "Teatr" Jagoda Hernik-Spalińska trafnie zauważa, że pozostawiony w spokoju Witkacy, spełnia wszystkie warunki teatru zaangażowanego społecznie. Po obejrzeniu gdyńskich "Szewców" pozostaje tylko przyklasnąć autorce. Bohaterowie sztuki żonglują konwencjami językowi również łatwo, jak refleksjami natury społeczno-filozoficznej. Popadają w przesadę, by po chwili poddać się wyrafinowanej autoanalizie. Z pozornego chaosu budują rzeczywistość, która można próbować odczytywać na każdym możliwym poziomie.

Niewątpliwie ogromna w tym zasługa samych aktorów. Wszyscy bez wyjątku grają znakomicie. Rzuceni na głęboką wodę, zmuszeni do przekroczenia wszelkich warsztatowych granic, instynktownie, niemal w każdym nadarzającym się momencie, próbują podszyć swoje sceniczne postacie choć odrobiną autentycznego człowieczeństwa. W konsekwencji partiom zagranym na tonach najwyższych towarzyszą momenty przepełnione absolutnym wyciszeniem, a nawet pełnym gorzkiej autorefleksji smutkiem.

Nie sposób nie wspomnieć o ogromnej pracy, jaką wykonał odpowiedzialny za ruch sceniczny Filip Szatarski. Gra Juliusza Warunka, Filipa Frątczaka, Elżbiety Mrozińskiej, Rafała Kowala czy Grzegorza Wolfa to w dużej mierze perfekcyjnie poprowadzony ruch. Co zaskakujące, wymyślony jakby wbrew aktorom, na przekór ich fizycznym możliwościom, uwierający równie mocno jak skomplikowany język ich scenicznych postaci.

Od lat nie widziałam na gdyńskiej scenie tak dobrego spektaklu. Z tym większa przyjemnością czekam na kolejną marcową premierę Teatru Miejskiego, "Świętą Joannę Szlachtuzów" w reż. Jarosława Tumidajskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji