Artykuły

Nasz upiór straszy

"Upiór w operze" w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Roma w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Musicalowy hit w Teatrze Roma. Reżyser zrobił efektowne przedstawienie, więc widz polubi ten staroświecki melodramat.

Nie jestem fanem tego musicalu. "Upiór w operze" wyszedł co prawda spod ręki Andrew Lloyda Webbera, ale nawet jemu zdarzają się dziełka pozbawione chwytliwego przeboju, a to w wypadku musicalu grzech niewybaczalny. Jeden świetny motyw charakteryzujący tytułowego Upiora to za mało. Reszta muzyki tonie w zbyt sentymentalnym sosie.

A jednak od czasu prapremiery w 1986 r. "Upiór" święci triumfy, to jeden z najchętniej oglądanych musicali wszech czasów. Z biegiem lat się nie starzeje, zresztą już w momencie powstania muzycznie nawiązywał do tradycji musicalu.

Oglądając inscenizację w warszawskim Teatrze Roma, znów się przekonuję, że od mało interesującej muzyki oraz znanej intrygi, zaczerpniętej z powieści Gastona Leroux z 1911 r., w "Upiorze w operze" zdecydowanie bardziej liczy się teatralna efektowność.

Reżyser Wojciech Kępczyński to zrozumiał. W naszym teatrze dramatycznym obowiązuje inscenizacyjna niechlujność, miło więc obejrzeć wielki spektakl zrealizowany tak precyzyjnie. Jest wszystko, co niezbędne w musicalowym widowisku. "Upiór w operze" ma świetne tempo i wręcz filmowy montaż. Niemal każda scena zaskakuje rozwiązaniami scenograficznymi Pawła Dobrzyckiego. Zbudował on gigantyczne schody XIX-wiecznej paryskiej Opera Populaire, złocony gabinet dyrektorski, monumentalną rzeźbę na dachu. Wprowadził też widza w labirynt operowych podziemi, po których trzeba płynąć łodzią, by dotrzeć do kryjówki Upiora.

Nie zabrakło też kilku teatralnych sztuczek, choćby upadku wielkiego kryształowego żyrandola. W finale zaś po Upiorze pozostaje jedynie maska osłaniająca jego oszpeconą twarz. Dzięki tej lirycznej scenie widz z sympatią wspomni tytułowego bohatera, który pokochał Christine i zrobił wszystko, by dać jej szczęście, a ona wybrała innego. Przed tonacją serio tej melodramatycznej opowieści skapitulował nawet autor przekładu Daniel Wyszogrodzki i jego teksty piosenek nie mają tej lekkości co dawniej.

Odrobinę ironicznego dystansu potrafił zachować Wojciech Kępczyński, co dodało wartości spektaklowi. Zdarzenia toczą się tak, jak chciał autor, ale przedstawione są w tonie nie całkiem serio. Frajdę sprawiła reżyserowi zabawa konwencją dwóch operowych scen odgrywających istotną rolę w musicalu. Sprowadza do absurdu tzw. operę tradycyjną, a w nowoczesnym widowisku o Don Juanie zawarł czytelne aluzje do inscenizacji Mariusza Trelińskiego.

Teatr Roma zgromadził wyrównany zespół, a premierowa obsada przyniosła kilka miłych niespodzianek. Barbara Melzer, która karierę zaczynała w "Metrze" Józefowicza i Stokłosy, objawiła komediowy talent jako operowa primadonna Carlotta. Intrygującą postać Upiora stworzył Damian Aleksander, on też najlepiej śpiewał. Interesującym nabytkiem Romy wydaje się młody Marcin Mroziński (wice-hrabia Raoul), a debiutująca w dużej roli Paulina Janczak ma dziewczęcy urok niezbędny dla Christine. Z pewnym wysiłkiem, ale dość sprawnie, pokonała też muzyczne pułapki swej partii. Wokalnie "Upiór w operze" okazał się trudnym sprawdzianem dla zespołu Romy, bo wymaga dużych głosów. Wykonawców stara się wesprzeć technika, ale jak na razie nagłośnienie jest tak przesterowane, że część tekstu stała się po prostu niezrozumiała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji