Artykuły

Fabryka i jej sobowtór

"Factory 2" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Ekscentryczny pomysł Lupy zrobienia metodą Warhola spektaklu o Warholu i jego Fabryce - bez gotowego tekstu, za to z gotowymi na wszelkie ryzyko aktorami - zaowocował znakomitym i przejmującym spektaklem.

"Lubię patrzeć" - mówi Andy Warhol. Warhol patrzy, podgląda, maniakalnie rejestruje wszystko, co się dzieje wokół niego, fotografuje, filmuje. Ale też nieustannie prowokuje - do odejścia od schematycznego postrzegania rzeczywistości. Od pokus szybkiego klasyfikowania, nazywania, syntetyzowania. Od żądania, żeby dzieło sztuki zdradzało natychmiast, o czym traktuje, czemu służy, jaką zawiera myśl. Czy można powiedzieć, jaką myśl zawiera "Blow Job", film Warhola, który Lupa pokazuje na początku "Factory 2"? Przez kilkanaście minut (oryginalny film trwa jeszcze dłużej) oglądamy twarz młodego chłopaka. Jedno ujęcie, żadnego montażu, żadnych atrakcji, żadnej konkluzji. To, że kamera zarejestrowała scenę seksu oralnego, pozostawiono naszej wyobraźni.

Witkacy 2

W drugiej części spektaklu widzimy na ekranie nagiego Warhola (to już film Lupy): "Rozebrałem się po prostu... Moja nagość nie ma żadnego powodu artystycznego, humanistycznego, dokumentalnego... Moja nagość jest moją nagością" - mówi. Nagość w sztuce zwykle coś musi - upiększać, symbolizować, wstrząsać, uwznioślać, epatować, kusić. Tu chce być jedynie nagością - poza sztuką, poza teatrem.

Ta Warholowska niechęć do fiksowania i szybkich konkluzji, przemożna potrzeba rejestrowania rzeczywistości i prowokowania jej do odsłonięcia ciemnych, podświadomych i absurdalnych rejonów zawsze była bliska Lupie. Tak jak idea grupy, klanu oddającego się Witkacowskiej "życiowej twórczości". "Factory 2" to spektakl bliski dawnym (sprzed dwudziestu paru lat) Witkacowskim przedstawieniom Lupy - przede wszystkim "Maciejowi Korbowie i Bellatrix". Tam też mieliśmy do czynienia z grupą osób prowadzących w swoistym laboratorium niebezpieczne międzyludzkie eksperymenty dla odczucia tajemnicy istnienia.

Sobowtór

Ściany wyłożone srebrną folią. Z boku drzwi do łazienki, kuchni, windy. Kamery, wielki ekran nad sceną. Na środku czerwona kanapa znana z licznych zdjęć Fabryki. Na scenie wszyscy - upozowani jak do rodzinnej fotografii. Każdy (to też znamy z dokumentów) prezentuje swoją oryginalność, dziwność, urodę, styl. Z boku Andy jak żywy (Piotr Skiba), w srebrnej peruce i ciemnych okularach, dyskretnym gestem wskazuje na swoją gromadkę i zaprasza widzów, by podziwiali - albo może i przyłączyli się. Za chwilę premiera "Blow Job". Po projekcji Gerard Malanga (Krzysztof Zawadzki) prezentuje zebranych. Początek, realistyczny i obyczajowy, sugeruje, że będzie to solidna opowieść o Fabryce. Poznaliśmy bohaterów, obejrzeliśmy film, o którym teraz leniwie dyskutują. Tworzą się relacje, gładko i sprawnie. Cienki dowcip, lekka ironia - czyżby tylko tyle? Taki ma być spektakl?

Ależ nie, na szczęście. To początkowe podszywanie się - z podejrzaną łatwością - zespołu Lupy pod grupę Warhola potrzebne jest tylko jako mocna odskocznia do czegoś więcej. Do stworzenia sobowtóra Fabryki, próby wykorzystania metod Warhola, przepuszczenia ich przez osobowości aktorów, by powstały hybrydy: trochę tamci ludzie, trochę współcześni. Spektakl też jest hybrydą, wypadkową teatru Lupy i Fabryki Warhola.

Sposób patrzenia

Niby nic nowego, przecież każdy spektakl jest w gruncie rzeczy hybrydą - tyle że w tym wypadku materią wyjściową była nie literatura (scenariusz powstawał już w ostatnim etapie pracy), lecz życie, utrwalone w micie, dokumentach, filmach, fotografiach. Co z tego wyniknęło? Najważniejsze wydaje się to, że niezauważalnie przyjmujemy jako oczywisty sposób patrzenia Warhola. Jeżeli on uważał za ciekawe patrzenie na coś, co się (prawie) nie dzieje, my też patrzymy na to zafascynowani. Wyświetlane na ekranie "screen testy", czyli sfilmowane twarze aktorów, którym nie zadano żadnego zadania, zmagających się z koniecznością wytrzymania w bliskim kadrze. Przekraczający ludzką (czy raczej teatralną) miarę telefoniczny monolog Brigit - Iwony Bielskiej - z maniakalną dokładnością opisującej sprzątanie mieszkania, kąpiel, spuszczanie różnych przedmiotów w klozecie. Monologi spowiedzi Nico (Katarzyna Warnke), Edie (Sandra Korzeniak), Erica (Piotr Polak). Łatwo skwitować, że każde z nich wypowiada swoją samotność - ale jak to jest zagrane: trafnie, prosto, bez jednego fałszywego tonu, często na cienkiej granicy między śmiesznością a powagą. Ta uważność i ostrość spojrzenia to oczywiście też sprawa reżyserii - bo nie jest przecież tak, że aktorzy puszczeni są samopas. A wszyscy grają wspaniale - nie ma tu popisów, jest znakomicie zestrojony zespół indywidualności.

Klan

Druga sprawa to funkcjonowanie klanu Fabryki. Choć pod adresem Warhola padają (na scenie) oskarżenia o wampiryzm i wykorzystywanie ludzi, Lupa nie idzie tym łatwym torem. To nie opowieść o artyście i jego ofiarach - tutaj wszyscy są i artystami, i ofiarami. Eksperyment życiowej twórczości wciąga i uzależnia jak narkotyk; wszyscy chcą być artystami i wiedzą, że bez Warhola im się to nie uda. Co nie znaczy, że nie ponoszą kosztów - ale i mają zysk. Tonacja spektaklu mimo wszystko jest jasna, dzięki niezwykłej energii aktorów i ich gotowości do najbardziej ryzykownych eksperymentów. Do zadanych przez Warhola i filmowanych improwizacji (wypełniających trzeci akt), wydobywających z biorących w nich udział aktorów wstydliwe wyznania (trójka transwestytów - Krzysztof Zawadzki, Bogdan Brzyski, Iwona Budner), sadystyczne wybuchy (Adam Nawojczyk i Małgorzata Zawadzka) czy gotowość do pastwienia się nad ofiarą (Małgorzata Zawadzka, Joanna Drozda, Marta Ojrzyńska).

Eksperyment

Delikatnie i precyzyjnie prowadzony jest wątek walki o to, kto jest w tym klanie najbardziej wtajemniczony, najbliższy Warholowi, najbardziej niezbędny, twórczy, kochany i kochający. Viva (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) w pięknej sennej scenie zakłada białą perukę - jest bardziej Warholem niż on sam, pojawiający się na moment w długowłosej peruce kobiety. Ultra (Urszula Kiebzak) stara się dostarczyć Fabryce i Warholowi nowej podniety i możliwości osiągnięcia (niezbyt określonego) przeżycia metafizycznego - przyprowadza "świętego" tancerza (Tomasz Wygoda) z Indii czy Tybetu. Paul Morrisey (Zbigniew Kaleta), jedyny w tym towarzystwie trzeźwy i zwyczajny, organizuje i filmuje, choć pragnąłby może czegoś więcej. Jedne supergwiazdy odchodzą, inne chcą zaistnieć, kobiety i homoseksualiści prowadzą ze sobą cichą walkę. Jest w tym obrazie sporo humoru i celnej ironii, ale Lupa nie krytykuje tego towarzystwa ani nie moralizuje; wydobywa zaskakującą prawdę ludzkich relacji.

Ta opowieść o kondycji artysty prowadzącego po omacku eksperyment poznawczy sama jest eksperymentem - zaborczo wsysa publiczność na ponad siedem godzin, proponując coś, co wymaga uwagi i przestrojenia wrażliwości. Zapewne nie pochłonie wszystkich widzów, ale na spektaklu, który oglądałam, tych pochłoniętych było wystarczająco wielu, aby po tak długim przedstawieniu zgotować owację na stojąco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji