Artykuły

"Zgaście światło, rzućcie granat"

Nawet najbardziej odporny na literaturę widz po wyjściu z przedstawienia będzie potrafił powtórzyć kilka fraz z "Wyzwolenia". Nawet jednak największym wielbicielom Wyspiańskiego trudno polecać obejrzenie tego spektaklu. Pycha reżysera skazała go na klęskę - o "......" w reż. Pawła Kamzy w Łaźni Nowej w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Punkt wyjścia najnowszej produkcji Łaźni Nowej jest znakomity. Niezagospodarowana przestrzeń sceny, sala z potencjałem teatralnym, z zaledwie majaczącymi w mrokach, upchniętymi po brzegach rekwizytami i elementami scenografii. W takim miejscu, jednocześnie niedookreślonym i bardzo konkretnym (mimo stylizacji na teatralny "bezczas" jesteśmy przecież na scenie Łaźni Nowej), umieścił swoją wizję "Wyzwolenia" Paweł Kamza. Wizję, niestety, nieczytelną, przekombinowaną, przegadaną i subiektywną w sposób tak całkowity, że nie ma w niej miejsca na dialog z widzem.

Pięcioro aktorów, ubranych we współczesne kostiumy, podczas trwającego niewiele ponad godzinę przedstawienia, kilkakrotnie rozpoczyna kolejne sekwencje działań od tych samych słów dramatu. O "zżęciu żyta łanu" każdy kiedyś skądś słyszał. Jeśli nie - będzie miał szansę usłyszeć w trakcie spektaklu. Ta bowiem i kilka innych fraz powtarzają się kilkakrotnie, wyznaczając kolejne sekwencje spektaklu. Jednak wszystkie sceny nowego spektaklu Kamzy są identycznie nijakie. I niewielka w tym wina aktorów, którzy na scenie robią, co w ich mocy, by widownia kupiła ich pracę. Problem nijakości spowodowany został przez reżysera. Paweł Kamza wielokrotnie już zabierał się za przepracowywanie cudzych tekstów. Po Wyspiańskiego sięgnął po raz pierwszy - i przegrał z nim. Niebezpieczna gra, której się podjął - żonglerka cytatami i swoisty recycling wymaga płynnego poruszania się po płaszczyźnie tekstu "Wyzwolenia" i umiejętności wydobycia zeń tej myśli, na której reżyserowi najbardziej zależy. "......" bardziej niż pochylenie nad dramatem przypomina jąkanie się i nieumiejętne członkowanie materii utworu.

Trudno mieć zarzuty do takiego pomysłu. Jeśli nawet kolejne ciągi scen opierałyby się na literalnie tym samym tekście (a w tym wypadku tak nie jest, tekst ulega modyfikacjom), wpisując go jedynie w inny kontekst sytuacyjny, całość stanowić by mogła wielokrotną interpretację jakiegoś szczególnie nurtującego twórców fragmentu dramatu Wyspiańskiego. Słowa w tym spektaklu jednak nie zaczynają wybrzmiewać inaczej, nie nabierają nowych sensów na rzecz starych. Sytuacje zbudowane na scenie przez Kamzę są na tyle niejednoznaczne, że trudno o ich wykładnię i ukonkretnienie padających słow. Aktorzy zagadują pustkę, grają wyższy lub niższy poziom emocji, tworzą przestrzeń jakiegoś spotkania, rozmowy, konstruują zalążki postaci, wszystko to jednak rozpada się, rozbite przez nieciągłą, niekomunikatywną narrację.

Nawet najbardziej odporny na literaturę widz po wyjściu z przedstawienia będzie potrafił powtórzyć kilka fraz z "Wyzwolenia". Nawet jednak największym wielbicielom Wyspiańskiego trudno polecać obejrzenie tego spektaklu. Pycha reżysera skazała go na klęskę. Gdy zatem jedna z postaci wypowiada słowa "Zgaście światło", korci, by dodać - cytujac "Gąskę" Nikolaja Kolady - "rzućcie granat". Nic przecież i tak już nie może spektaklowi zaszkodzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji