Artykuły

Produkować improwizacje

Wielogodzinne przedstawienie ogląda się z zainteresowaniem, trudno się nim znudzić. Jest jednak w dziwny sposób niedopracowane. Pamiętając o rocznej pracy nad jego kształtem, trudno nie mieć poczucia rozczarowania - o "Factory 2" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Nie sposób powiedzieć, o czym jest "Factory 2" Krystiana Lupy. Z jednej strony dlatego, że nie jest o niczym konkretnym. W artystowskiej bohemie niknie Andy Warhol (Piotr Skiba), spektakl nie ma głównego bohatera, żaden z tematów nie jest prowadzony przez całe przedstawienie, nie jest najistotniejszy. Z drugiej strony zaś - rozmaitość podejmowanych wątków może przyprawić o zawrót głowy. Od prywatnych historii przez improwizacje (czy to demonstrowane wprost na scenie, czy zachowane w formie nagrań), projekcję filmu - do wkraczania życia scenicznego w przestrzeń foyer.

To niedopowiedzenie naśladuje struktura przedstawienia. Składa się ono z kilku autonomicznych scen. Można w nich dostrzec następstwo czasowe, są ułożone w kolejności chronologicznej - jednak jeśli chodzi o poruszane tematy, wszystkie one mogłyby być ułożone w innym, dowolnym ciągu. Nie ma - poza podważalną chronologią - zasady organizującej następstwo wydarzeń. Niewiele by się zmieniło, gdyby zamiast jakiejś sceny Lupa kazał na gorąco danego wieczoru zaimprowizować dowolnym aktorom scenę na dowolny temat.

Oglądamy postaci zbudowane, stabilne, zaprojektowane, by trwały. Nie o przemianę i rozwój tutaj bowiem idzie, ale właśnie o trwanie, bycie. Najważniejsza zaś w tym wszystkim miała być właśnie improwizacja, jednorazowe i nieprzygotowane budowanie działań scenicznych wobec widza. A dzięki postaciom, które zachowują pewien constans, improwizacja może być bardziej wartościowa - pojawia się wtedy konkretniejszy materiał, na bazie którego mogą pracować artyści.

Wielogodzinny pobyt w "żyjni" nowojorskiego świat(k)a artystycznego, jaki funduje widzom Stary Teatr, skupia jak w soczewce zjawiska, które potencjalnie mogą zajść w miejscu takim, jak to. Działania artystyczne, zawiść i zazdrość, romanse i spektakularne porzucenia, działania na krawędzi ryzyka i ekshibicjonizmu - to wszystko pojawia się w magmie, jaką wydaje się być "Factory 2". W tej magmie też niekiedy tematy giną, by już nie powrócić, czy by pojawić się jako własne dalekie odbicie, rozpisane na inną konstelację osób.

Wykonawcy spektaklu, choć oddają się swoim bohaterom i są bardzo blisko postaci, nieustannie przełamują to zaangażowanie prywatnym stylem gry aktorskiej. Połączenie tej prywatności z pasją i głębokim wniknięciem w postać daje wrażenie podglądania realnie funkcjonujących ludzi, nie postaci, czy aktorów. Łączenie przeciwieństw zresztą wydaje się być jednym z kluczy do tego przedstawienia.

Wśród całej ekipy na szczególne uznanie zasługuje kilka osób, których występ był szczególnym momentem olśnienia teatralnego. Iwona Bielska w roli Brigid, choć nie rezygnuje ze swej nadwyrazistej ekspresji, wpasowuje się znakomicie w półprywatny sposób gry pozostałych aktorów (ze szczególnym wskazaniem na interludyczny monolog w trakcie przerwy, wykonywany ze swadą i potoczystością).

Viva Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik jest chłodna, skupiona, nieco hieratyczna, chwilami jakby nieobecna, ale nawet odwrócona tyłem, milcząca i nieruchoma staje się centrum uwagi widza, skupiając na sobie jego spojrzenie. Dyskretny, ironiczny uśmiech błąkający się po jej twarzy, nadaje postaci charakteru osoby podchodzącej do eksperymentów Warhola z pewną nieufnością, choć przecież to właśnie Viva jednoznacznie deklaruje ogromne oddanie i przywiązanie do Andy'ego. Zderzenie - znowu! - dystansu i zaangażowania daje w efekcie kompletną, wyrazistą postać.

Znakomity - zwłaszcza w sekwencji umieszczonej pod koniec przedstawienia - jest Adam Nawojczyk (Ondine). Cynik podważający konwenanse społeczne, wcześniej zachowujący się na podobieństwo introwertyka, nagle wybucha wściekłą furią, wykraczającą daleko poza ramy scenicznego świata, rozsadzającą konwencjonalne "granie złości", budzącą strach u innych aktorów.

Zabawny duet tworzą na początku przedstawienia Urszula Kiebzak (Ultra) i Tomasz Wygoda (Tancerz tybetański). Jej gadatliwość i jego milczenie (nie zna języka, jak twierdzi Ultra) stanowią kontrast tak prosty, że aż ocierający się o banał. Przełamuje ten schemat jego taniec, zapierający dech w piersiach, ekspresyjny, bolesny. W miarę rozwoju akcji zaś, gdy widz dowiaduje się, jaki jest powód milczenia mężczyzny, zaczyna postrzegać go głębiej, inaczej o nim myśleć. Natrętne rozgadanie Kiebzak skontrastowane z milczeniem płynącym już nie z nieznajomości języka, ale z głęboko skrywanego strachu, stanowi zupełnie inny rodzaj zestawienia, niż to z początku sztuki.

Wielogodzinne przedstawienie ogląda się z zainteresowaniem, trudno się nim znudzić. Jest jednak w dziwny sposób niedopracowane. Pamiętając o rocznej pracy nad jego kształtem, trudno nie mieć poczucia rozczarowania. Nie chodzi tu o brak fabuły czy czas trwania widowiska. Po wyjściu z Teatru Kameralnego pozostaje jednak wrażenie niedosytu, dotknięcia zaledwie czegoś, na co - jako widz - miałoby się większa ochotę. Niewielka ilość fragmentów improwizowanych w spektaklu poświęconym w jakiś sposób improwizacji to także coś nieoczekiwanego. Jakby reżyser nie do końca potrafił poprowadzić temat, którego analizę rozpoczął. Olśniewająca gra aktorów i wypracowany, dopieszczony kształt spektaklu windują go bardzo wysoko - do tego jednak Lupa zdążył nas już przyzwyczaić. Każąc zaś czekać tak długo na swój nowy spektakl, rozbudził ogromne oczekiwania, których "Factory 2" nie jest w stanie zaspokoić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji