Artykuły

Wyspy nieszczęśliwe

Reżyser chciał stworzyć spektakl pełen absurdu. Jednak przyjęcie takiego założenia wymaga precyzyjnej struktury, którą można podważać. Stworzenie spektaklu o potrzebie porozumienia z pomocą szarej gąbki i czterech legwanów jest ogromnym wyzwaniem - o "Galapagos" w reż. Aleksandra Sobiszewskiego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

Po śmierci Henryka Tomaszewskiego zespół Wrocławskiego Teatru Pantomimy zdecydował się kontynuować działalność. Spektakl "Galapagos" w reżyserii Aleksandra Sobiszewskiego, jednego z mimów Tomaszewskiego, udowadnia, że praca z Mistrzem nie oznacza automatycznie predyspozycji do reżyserowania. "Galapagos", miało być pseudothrillerem. W samej nazwie kategorii zakładano więc ironiczną zabawę konwencją. Niestety, ze szczytnej idei odnaleźć można jedynie ślady określenia "pseudo".

Na scenie wielka skała, którą stanowi pomalowana na szaro gąbka. Bohaterami opowieściami są trzy legwany (Katarzyna Sobiszewska, Artur Borkowski, Radomir Piorun) indyk (Zbigniew Szymczyk), kobieta z fitness clubu (Alina Szymczyk), dwóch pływaków (Agnieszka Kulińska i Paulina Jóźwin), małżeństwo Galapagos (Aleksander Sobiszewski, Anna Nabiałkowska) hodujące wyrośnięte jaszczurki oraz pustelnik (Mariusz Sikorski). Pojawiają się na scenie po kolei, próbując zakłócić pustelniczą sielankę głównego bohatera. Pustelnik najpierw z niezrozumieniem przygląda się dziwacznym mieszkańcom, potem nawiązuje bliższą znajomość z dwoma legwanami, oddaje się zmysłowym przyjemnościom z pływaczkami.

Ta ostatnia sekwencja jest zresztą jedynym fragmentem spektaklu, w którym pojawiają się elementy ruchu pantomimicznego. Podziw budzą aktorzy, przebrani za legwany, ponieważ przez ponad godzinę łażą po scenie, ciągnąc za sobą dwumetrowe ogony. Wprawdzie reżyser donikąd ich nie prowadzi, ale przynajmniej można przyglądać się technice poruszania się na brzuchu. "Galapagos" pełne jest niezrozumiałych, pozbawionych spójności obrazów. Siedzący w kącie indor co chwilę wydaje z siebie stosowne dla ptaka odgłosy, a w połowie spektaklu przechodzi całą scenę, by podnieść jedno z legwanich jaj i chińskimi pałeczkami zjeść jego zawartość. Następnie dziwaczne małżeństwo rozpruwa legwana, zawiesza do góry nogami na linie, by wypatroszyć go z plastikowych wnętrzności. Kulminacją historii jest przybycie dwóch "złych legwanów" (koniecznie w ciemniejszych kostiumach niż wcześniejsze). Oto siadają przy stoliku na proscenium, zamawiają nic innego jak dwie puszki piwa, z głośników wydobywa się nic innego jak ciężki rock, światło oczywiście pulsuje, a za kelnerów robi nie kto inny, jak dwa "dobre legwany", między którymi właśnie zawiązuje się miłosna fascynacja. Jednym z "dobrych legwanów" jest pustelnik, który zarzucił na siebie skórę wypatroszonego gada. Obraz ten stanowi subtelną metaforę symbiozy człowieka i zwierzęcia, koniecznej na Galapagos. Pustelnik bowiem odnajduje porozumienie ze zwierzętami, podczas gdy w kontaktach z ludźmi pozostaje bezwolnym narzędziem (kobieta w gimnastycznym ubraniu wykorzystuje go jako przedmiot do ćwiczeń). Sobiszewski niepotrzebnie chwyta się dosłowności, która skutecznie niweluje szansę na jakąkolwiek ironię czy absurd.

Reżyser chciał stworzyć spektakl pełen absurdu. Jednak przyjęcie takiego założenia wymaga precyzyjnej struktury, którą można podważać. Stworzenie spektaklu o potrzebie porozumienia z pomocą szarej gąbki i czterech legwanów jest ogromnym wyzwaniem. Nie sposób, niestety, przekonać widza, by dobrowolnie podjął ironiczny tok myślenia reżysera, jeśli nie otrzymuje od niego jasnych sygnałów do tego zachęcających. Wierzę, że aktorzy tego teatru posiadają talent ruchowy i mam wciąż nadzieję zobaczyć spektakl na miarę ich możliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji