Artykuły

Puste i pełne krzesło po Markuszu

Na cmentarzu północnym w Warszawie pożegnaliśmy Jerzego Markuszewskiego. W sali pożegnań licznie zgromadzili się krewni, przyjaciele i znajomi, a wśród nich artyści, pisarze, osobistości teatru oraz telewizji. Były mowy pogrzebowe. Jarosław Abramów nawiązując do tytułu swojej autobiograficznej książki nazwał reżysera największym lwem STS-u; Adam Michnik - przyjacielem, który jako pierwszy wyciągnął do niego dłoń, gdy ten w 1968 roku wyszedł z więzienia; prof. Lech Śliwonik - współtwórcą teatru politycznego i fenomenu tego teatru w polskiej kulturze; Zbigniew Bujak przypomniał podziemną Solidarność i rolę jaką odegrał w niej Jerzy Markuszewski, będąc niezapomnianym mentorem i doradcą w sprawach kultury. Po pogrzebie w mieszkaniu Krystyny Mierzejewskiej odbyło się spotkanie, na którym kameralnie reżysera wspominali Michał Komar, Jacek Bocheński, Ryszard Matuszewski, Janusz Głowacki, Andrzej Dudziński, Magda Dygat i wielu innych zaproszonych w tym żałobnym dniu do domu przy ulicy Wilczej w Warszawie.

Jerzy Markuszewski od ponad pół wieku przyjeżdżał na Mazury. W 1968 roku jego żona Zofia wbrew protestom męża pobudowała w wiosce nad jeziorem Nidzkim dom. Wielokrotnie podkreślał, że posiadanie domu ogranicza go. Nie chciał przywiązywać się do jakichkolwiek nieruchomości, gdyż ból utraty bywa większy niż przyjemności z nich płynące. Za nim i jego kolegami z STS-u upodobanie w jeziorze Nidzkim i otaczającej je Puszczy Piskiej znajdowali inni przedstawiciele pierwszej powojennej generacji inteligencji twórczej z Warszawy - aktorzy, satyrycy, muzycy, reżyserzy, poeci i literaci. Pan Jerzy był nie tylko pierwszym lwem STS-u, ale również współtworzył w radiowej "Trójce" słynny Ilustrowany Tygodnik Rozrywkowy, następnie Ilustrowany Magazyn Autorów, które to dały początek audycji 60 minut na godzinę. Mało kto o tym wie, ale w ten sposób malutkie mazurskie Krzyże stały się wielkimi kuluarami polskiej rozrywki, satyry i humoru, w których Markusz pykając fajkę doradzał, inspirował, błogosławił, pomagał i gładził po głowie. Załatwił nawet stypendium twórcze mieszkańcowi Krzyży Czesławowi Szokowi, który czasem, już schorowany przychodzi do Prania aby pomóc w obejściu. Powiada, że musi mi poczytać wiersze, ale na tych, skądinąd licznych deklaracjach poprzestaje. Pan Jerzy nie wynosił się, nie nadymał piersi, nie pchał się do jupiterów. Doskonale czuł się w drugim rzędzie. Tam był jego sztab, w którym obmyślał swoje projekty, szlifował zdolnych i utalentowanych, po czym wypychał ich na scenę, jak nie przymierzając trener, który wypuszcza na boisko swoich zawodników. Miał słuch na słowo. Swoje prozy przed publikacją czytali mu Tadeusz Konwicki, Michał Komar, Marian Brandys, a wcześniej poeci STS-u - Dąbrowski, Osiecka, Abramów, Jarecki. Temu ostatniemu, kiedy trwonił czas na swojej działce w Krzyżach, rzucał zza płotu - "ty nie zajmuj się błahostkami, ty siadaj i pisz". Tak, STS był szkołą kolektywnego słuchania oraz pisania i wielu początkującym literatom wyszło to na dobre. Z Brandysem i jego żoną Haliną Mikołajską byli w wielkiej przyjaźni. W trzech tomach Dzienników Brandysa, pan Jerzy występuje niemalże jako domownik, wspomożyciel, ten który zawsze potrafi rozładować sytuację - liczne napięcia, lęki i obawy. A był to okres trudny dla pisarza. Wciąż martwił się o swoją żonę Halinę zaangażowaną w KOR, a ich życie prywatne i zawodowe podlegało nieustającej inwigilacji oraz szykanom. Pan Jerzy słynął w Warszawie ze swoich licznych powiedzonek i mistrzowskich puent. W którymś z wywiadów zapytany, dlaczego związał się z KOR-em, odpowiedział krótko: "bo tam było lepsze towarzystwo". A Brandys w Dziennikach przytoczył takie oto powiedzenie reżysera: "my z nimi w szachy, a oni z nami w dupniaka". W niepodległej Polsce otrzymał najwyższe odznaczenia państwowe, za KOR, za radio, za teatr. Nie przywiązywał do tego wagi. W marcu 2007 nie odebrał Złotego Medalu Gloria Artis. Nie poczuwał się do kombatanctwa. O internowaniu nie opowiadał inaczej jak z humorem. Odnosiło się wrażenie, że projektanci i egzekutorzy stanu wojennego zafundowali polskim inteligentom, zaangażowanym w działalność opozycyjną całkiem przyjemne wywczasy. Jego ironia aczkolwiek zawsze ciepła i raczej przyjazna, dystans, humor a nawet szyderstwo, ta postawa sytuowała go w zgoła odmiennym obszarze, w którym bohaterowie są cisi, robią swoje, czasem bacznie przyglądają się kombatanckim targowiskom i podśmiewają się. Ale za tym Markuszewskim krył się inny - ten odpowiedzialny za polską kulturę, ten zaangażowany w etos polskiego inteligenta, ten zrozpaczony, że ów etos zaczyna być skazywany na zagładę a inteligent na poniewierkę. Wiedział już, że historia idzie nie w tym kierunku, w jakim byśmy sobie życzyli aby podążała, że nie mamy wpływu na wielkie, systemowe rozwiązania, ale dany jest nam fragment świata, choćby najmniejszy i w tym fragmencie powinniśmy chronić wspólnotę inteligenckich wartości - jak choćby odpowiedzialność, nieustępliwą lojalność, cywilną odwagę mówienia "tak" lub "nie".

Kiedy poznałem Jerzego Markuszewskiego miał 67 lat, ja natomiast 33. W pół roku po przyjeździe do Prania i tuż po śmierci Agnieszki Osieckiej udałem się z moją przyszłą żoną Jagienką do jego domu w Krzyżach porozmawiać o autorce Okularników, o której pisaliśmy skromny reportaż dla suwalskiego kwartalnika "Jaćwież". Już w 1999 roku był świadkiem na naszym ślubie. Tuż przed śmiercią dobitnie podkreślał: "pamiętaj, miałem trzy ważne okresy w swoim życiu: STS, radio i KOR oraz Pranie". Ten pośmiertny kwaterunek K.I. Gałczyńskiego był jednym z ostatnich przyczółków jego życia, gdzie naprawdę czuł się dobrze, jak trzy dekady wcześniej w STS-ie, który w pewnym sensie był azylem dla niezależnie myślących i w KOR, bo tam było lepsze towarzystwo. Dla Prania był nie tylko największym lwem STS-u, ale też najlepszym towarzystwem, mentorem, nauczycielem i przyjacielem. O Praniu, o mnie, Jagience i naszym synu Brunie opowiadał swoim warszawskim przyjaciołom, o czym dowiedzieliśmy się dopiero na ul. Wilczej u Krystyny Mierzejewskiej. Ku naszemu zdumieniu przywitano nas jak w rodzinie. Te dobre słowa o nas i domu na wzgórzu, które uskrzydlił Gałczyński są jak zapis w testamencie.

Powiedział mi kiedyś, że warto jest żyć. "Moje życie miało sens, gdyż poznałem wielu wspaniałych ludzi, prawie wszystkich tych, których należało poznać." Namawiałem pana Jerzego, aby zaczął spisywać pamiętniki. "A po co?" - śmiał się - "Ja nie mogę pisać, bo za dużo wiem." Innych namawiał do pióra, podsuwał projekty, choćby jak ten dla Michała Komara, żeby napisał powieść o wojnie domowej w Hiszpanii. Pan Jerzy wiele wiedział lecz nie miał w sobie krzty zawiści, ani nienawiści. Nie był mściwy, nie pałał żądzą odwetu. Spuszczał kurtynę milczenia, wybaczał, ale i pamiętał. Więc nie było mowy o pisaniu memuarów, za to był czytaczem, jednym z ostatnich wielkich czytaczy, dla którego książka była czymś w rodzaju przybornika, elementem codziennej higieny, emblematem inteligenta, którego brak w życiu jest brakiem korzeni i pamięci. Z książką kojarzono go od zawsze, od chwili kiedy był uczniem liceum im. Stefana Batorego, kiedy podczas lekcji pod ławką nieustannie wciąż podczytywał. Więc książki nieustająco krążyły między nami. Lektury i artykuły, które mi podrzucał były obowiązkowe.

Nauczył mnie rozumieć ducha sceny, tego czego ten duch potrzebuje, albo czego nie znosi. Bacznie przyglądał się moim poczynaniom w Praniu, a swoje uwagi dawkował dyskretnie i serdecznie. Zawieszał je jakby w powietrzu, licząc na moją inteligencję. Dokumentalny film Antoniego Krauzego o STS-ie, nakręcony z okazji 50-lecia powstania teatru kończy się w Praniu. W opustoszałej leśniczówce do sceny podchodzą pan Jerzy i pani Zofia, która ją projektowała i mówią - "to nasz mały STS". Teatr, w którym obecnie działa warszawska Filharmonia Kameralna miał w Praniu swoją skromną, widmową kontynuację. W jakimś sensie pan Jerzy powracał na tej małej, leśnej scenie do swoich początków, do artystycznej młodości. Na nią to, poprzez jego wstawiennictwo, moje zaproszenie przyjmowały takie znakomitości jak Gustaw Holoubek, Jan Englert, Zbigniew Zapasiewicz - jedni z ostatnich wielkich aktorów, którzy potrafią unieść poetyckie słowo i ponieść jego siłę między słuchaczy. Kiedy już na dobre byliśmy bywalcami w krzyżackim domu pana Jerzego, w tej kuchni ogrzewanej kaflowym piecem, na której gospodarze nadal gotowali, reżyserska droga pana Jerzego dobiegała końca. Dla telewizyjnej "Dwójki" wyreżyserował jeszcze trzy cykle rozmów o filozofii ze swoim przyjacielem prof. Leszkiem Kołakowskim a dla teatru telewizji sztukę Michała Komara Na dworcu. Powiadał - Już mi się nie chcę, niechaj inni się trudzą." Tym bardziej jednak swoją uwagę koncentrował na Praniu. Uważał, że nie ma jednego, czy nawet kilku centrów kultury, że centrum staje się każde miejsce, w którym dzieje się coś dla niej ważnego. Delikatnie, nie nachalnie naprowadzał mnie na ten sposób myślenia - "ty nie patrz na innych, rób swoje. Nie zawracaj sobie głowy duperelami, nie dawaj się omotać tym co myśli otoczenie, naszą prowincją, która ściąga w dół, ty patrz w siebie, czytaj siebie i rób to co lubisz, bo w ostateczności tylko to się liczy." Niezależność i autonomia to były te warunki, które należało spełnić, aby pełniej zrozumieć misję kultury i sztuki. I pomagał. I uczył. I był. A kiedy z panią Zosią z końcem jesieni wracali do Warszawy - dzwonił, wypytywał o naszą codzienność, troszczył się. Z Jagienką czekaliśmy wiosny, która dla nas rozpoczynała się wraz z ich powrotem nad Nidzkie. Od lat pierwszy dzień Wielkanocy spędzaliśmy razem w Praniu.

Wspomagaliśmy się w powołaniu do życia Stowarzyszenia Leśniczówka Pranie. Pan Jerzy był jego współzałożycielem, i członkiem zarządu w latach 2000-2003. W 1999 r. wyreżyserował dla naszej leśnej sceny spektakl słowno-muzyczny Trzy bale na podstawie fragmentów trzech poematów Gałczyńskiego - Balu u Salomona, Balu zakochanych i Zabawy ludowej. Wówczas do Prania sprowadził czołówkę polskich aktorów oraz Jerzego Derfła i jego muzyków. Z młodymi ludźmi prowadził warsztaty recytatorsko-aktorskie, prelekcje, pogawędki. Przyjmował zaproszenia do jury oceniającego różne konkursy recytatorskie i parateatralne odbywające się w leśniczówce. W 2006 r. przełożył na scenę mój scenariusz "Poeci polscy XX wieku". Goście K.I. Gałczyńskiego i dobrał do każdego poety po jednym aktorze. Spektakl ten przyjęty został przez publiczność ze skupieniem i nader życzliwie, i potwierdził, że słowo poety niesione przez dobrego i wrażliwego aktora ma siłę wstrzymania przez chwilę obrotów ziemi i poruszenia sercami widzów, i że deprecjonujące słowo techniczne sztuczki teatralno-telewizyjne nie zwiodą jego autentycznej potrzeby. Po spektaklu pan Jerzy powiedział - dzisiaj było to największe święto poezji w Polsce i zarazem jej triumf. A potem jeszcze raz powtórzył swój ulubiony wers z pewnego poety - "poezja jest ostatnią linią obrony". Dla mnie i dla mojej żony jedną z takich linii obrony był Jerzy Markuszewski, obrony przed narastającą przestrzenią bez kultury, tej prawdziwie inteligenckiej kultury na co dzień i od święta. To czym dzisiaj jest Pranie i w jakim kierunku podąża (Andrzej Strumiłło namalował leśniczówkę jako Arkę Noego) zawdzięczam także panu Jerzemu, który pozostawił tu część swojej niezwykłej osobowości. Zostawił i odszedł. Trudno mi sobie wyobrazić wiosnę przyszłego roku bez Jerzego Markuszewskiego, kolejnych sezonów artystycznych. Nie powie więcej mojej żonie - "Jak ślicznie dziś wyglądasz", nie zaprosi mnie do Krzyży, abym poczytał mu wiersze, które napisałem zimą. Zachęceni powodzeniem spektaklu "Polscy poeci XX wieku" planowaliśmy dobrać drugą dziesiątkę poetów i poezją odsłonić kolejny sezon artystyczny na wzgórzu. Mam nadzieję, że dobrze przez Markusza przygotowany zdołam się uporać z tym projektem sam. A to krzesło w Praniu po panu Jerzym, stawiane każdego roku przed sceną - na werandzie lub na poddaszu - to krzesło będzie puste. Puste i pełne.

PS.

4 listopada 2007 r., zgodnie z życzeniem Jerzego Markuszewskiego żona i syn rozsypali jego prochy nad śródleśnym jeziorkiem Wesołek, położonym tuż obok Krzyży. Miejsce to upamiętnia polny kamień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji