Artykuły

Majster autolansu w salonie megalomanii

"Na szczytach panuje cisza" w reż. Krystiana Lupy z Teatru Dramatycznego w Warszawie na XIV Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Pisze Leszek Karczewski w Gazecie Wyborczej - Łódź.

"Na szczytach panuje cisza" w reżyserii Krystiana Lupy, przedstawienie o udawaniu, udaje beztroską komedię z życia intelektualistów, maskując gorzką autoironię.

Moritz Meister, Maurycy Mistrz (Władysław Kowalski) - to mistrz autolansu. W użyczonym przez naród domu u podnóża Alp ukończył właśnie oczekiwaną teatralogię. Nie ukończył tylko nadymania własnego ego, w czym sekunduje mu małżonka Anna (Maja Komorowska). Oboje - pysznie kabotyńskiem aktorstwem - prowadzą salon megalomanii. Ich goście to snoby. Von Wagener, dziennikarz działu kulturalnego "Frankfurter Allgemeine Zeitung" (Andrzej Szeremeta) okazuje się ignorantem. Panna Werdenfels (Agnieszka Śnieżyńska), doktorantka z Heidelbergu, idiotką, zadająca kuriozalne pytania o dwa spośród czterystu kilkudziesięciu rozdziałów, z uwagi na pojęcie logosu oraz ze względu na antropozofię.

Tu nawet przedmioty udają, nadymają się, pozują. Bezcenna waza z Krety okazuje się kopią. Fortepian, do którego siada Anna, nie gra - gra głośnik. Perłą biblioteki jest jedyny egzemplarz powieści "Lejek" oraz inny wolumin, jaki każdy człowiek, który pragnie mienić się wykształconym, powinien koniecznie przeczytać. Tylko akurat nie ten egzemplarz, ponieważ w miejscu po wyciętych kartkach ukryto kasetę na pigułki.

Dom Meistrów to nadęty pusty balon, w którym Goethego kojarzy się z Wittgensteinem i żeni z Heiddeggerem. Tetralogia o profesorze Stieglitzu, w której Meister zamknął dzieje europejskiej cywilizacji, to centon wypisów z przeczytanych dzieł, zlepionych autobiograficzną papką. A jej autor jest kabotynem wygłaszającym syntetyczne sądy o wszystkim. We wszystkim jest element wszystkiego.

Maskarada ma wiele pięter. Za Moritzem Meisterem ukrywa się Thomas Bernhard, autor dramatu, który, jak Meister, w 1965 r. odizolował się od życia kulturalnego w alpejskiej wsi Obernathal. Również i on tworzył apokryficzne autobiografie.

Meister z kolei ukrywa się pod maską bohatera tetralogii, profesora Stieglitza. A w grającym Meistra siwowłosym Władysławie Kowalskim, w dżinsach i z narzuconym na ramiona swetrem, ukrywa się bliźniaczo niemal podobny reżyser Krystian Lupa. Gorzkiego smaku nabierają wynurzenia o "artyście interpretującym" jako twórcy drugiej kategorii - w interpretacji aktora, w interpretacji reżysera. Jedno jedyne zdanie brzmi w tym spektaklu prawdziwie, jak wybuch przekłutego balona: "Pocałujcie mnie w dupę". Tylko kto je wypowiada?

"Na szczytach panuje cisza" Lupy zastawia jeszcze jedną pułapkę: to komedia, w której się uczestniczy, gdy tylko się o niej pisze. W finale przedstawienia Wydawca (Piotr Skiba) podsumowuje odczytaną z rękopisu przez Meistra bezładną grafomanię z ostatniego rozdziału teatralogii: "No to mamy arcydzieło". Kółko adoracji zastyga w zachwycie. W końcu Maja Komorowska wymusza oklaski - bo to już koniec spektaklu. A brawa - tyleż dla Meistra, ile dla Lupy. Autoironia Majstra Lupy nagle zmienia wektor i uderza w bezkrytycznych recenzentów, czczących geniusz wszystkich bez wyjątku kolejnych premier reżysera. Dłużyzny genialne i nuda genialna. W "Na szczytach panuje cisza" też.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji