Artykuły

Nagość w teatrze, czyli premiera "Operetki"

"Operetka" w reż. Marka Mokrowieckiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.

W piątek to był piękny koncert. To dzisiejsze jakieś takie ciężkie - westchnęła pewna pani, wychodząc na przerwę po pierwszych dwóch aktach "Operetki" Gombrowicza, pierwszej premiery płockiego teatru w nowym gmachu.

Owa pani wzdychała z zachwytu nad koncertem Mazowieckiego Teatru Muzycznego Operetka, który w piątek zagrał program pt. "Polscy tenorzy w hołdzie Janowi Kiepurze". Były "Brunetki, blondynki", "O sole mio" i kuplety z "Barona Cygańskiego". Sobotnia propozycja płockiego Teatru Dramatycznego - "Operetka" Gombrowicza - wydała się jej zbyt ciężka.

A przecież mogło być sto razy ciężej. Gombrowicz napisał pokaźne i zawiłe dzieło, bez wyraźnej fabuły, ze skomplikowanymi historiozoficznymi wywodami, gdzie wszyscy mówią czy śpiewają całkiem sporo, w dodatku niemal wszystko powtarzają, jak to w operetce, dla ładniejszej melodii. A w sobotę wszystko szło sprawnie - od prezentacji zmanierowanej "do urzygu" arystokracji, obsesyjnie wręcz przywiązanej do spraw stroju, formy i konwenansu oraz prostackiego lokajstwa, liżącego buty jaśnie państwu. Poprzez bal na książęcym zamku z finałową rewolucją, kiedy to służba rzuca się na szlachetnie urodzonych. Potem rozruchy, terror, zbrodnie, aż po finał, kiedy to z trumny, do którego pragną złożyć swe członki i jaśnie panowie i służba, wstaje zapowiedź nowego: naga, niewinna (choć w płockiej realizacji wręcz zdziecinniała) dziewczyna. Mieliśmy więc do czynienia z dość lekką i naprawdę strawną wersją gombrowiczowskiej "Operetki".

Więc może oprawa nie ta? Ależ skąd, było widowiskowo. Na początek biała przestrzeń wielkiej sceny z różowym neonem, potem obficie udrapowane tkaniny na zamku, i barokowe obrazy wyświetlane z rzutnika na wielki ekran zawieszony nad sceną (które w momencie rewolucji stanęły w ogniu). Wspaniałe stroje (specjalnie nie związane z żadną epoką, może poza maciejówkami i oficerkami, czyli rewolucyjnym zestawem obowiązkowym) i dodatkowa obrotowa scena (to nowy gadżet płockiego teatru i zrozumiała jest radość z tego powodu, warto jednak pamiętać, że za dużo obrotów to murowany zawrót głowy). Scena czyszczenia butów, kiedy arystokracja zamiera bez ruchu z lokajstwem przyssanym do jej nóg czy ta z finałem rewolucji, kiedy służba zastyga z rękoma wzniesionymi do ciosów nad powalonym jaśnie państwem - były naprawdę przejmujące.

Chyba że chodzi o muzykę, bo ta, choć początkowo operetkowa (płoccy aktorzy dzielnie wyśpiewywali wszystkie kuplety), to w gdzieś w okolicach drugiego aktu zmienia brzmienie na to rodem z koszmarnego snu Jana Kiepury - czyli na czysty trans.

Albo o aktorów, choć wydaje się, że wszyscy bez wyjątku poradzili sobie śpiewająco (wielkie brawa dla wysuwających się na pierwszy plan Szarma i Firuleta czyli Piotra Bały i Przemka Pawlickiego).

Sama więc pani widzi, że o płockiej "Operetce" można powiedzieć wiele dobrego (a nie pójść do teatru byłoby z pewnością stratą). Choć przyznam szczerze, że i mnie było nieco ciężko. Oto dlaczego: "Operetka" nie różniła się od wielu innych płockich przedstawień. Poprawna, elegancka, miejscami zabawnie zagrana. Ale bez ognia. To przedstawienie nie łapie nikogo ani za twarz, ani za serce. Nie budzi metafizycznego dreszczu. Mówi o historii, nie o współczesności. O ludziach w ogóle, ale nie o nas. Może poza jedną sceną - tą, w której rodzice młodej dziewczyny niby to wracają z kościoła, on bredzi coś o pogodzie, ona dodaje coś bez ładu i składu o jakichś szmatkach. Przed sobą zaś pchają wypchany po brzegi wózek na zakupy, wypisz wymaluj z jednego ze sklepów przy Wyszogrodzkiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji