Artykuły

"Wyzwolenie" Wyspiańskiego - dramat o dojrzewaniu

- Rozmowy Konrada z Maskami to anatomia dochodzenia do myślowej autonomii - mówił przez premierą "Wyzwolenia" w łódzkim Teatrze im. Jaracza reżyser WALDEMAR ZAWODZIŃSKI, który w roli Konrada obsadził studentów Filmówki.

Leszek Karczewski: Ilu Konradów wystąpi w Pana inscenizacji "Wyzwolenia"?

Waldemar Zawodziński: Zaprosiłem wszystkich dziewięciu studentów III roku Wydziału Aktorskiego. Oczywiście, mógłbym dokonać wyboru. Ba! Mógłbym obsadzić doświadczonego aktora, by stanął i "przyp..." Kondrada. Ale nie idzie mi o pojedynczego charyzmatycznego bohatera, ale o zbiorowy portret generacji młodych. Moje pokolenie wychowało się w kulcie Stanisława Wyspiańskiego. Najpierw jako plastyk, potem jako człowiek teatru, dałem się wprząc w zwodniczy chocholi taniec uwielbienia. Dlatego bardziej interesują mnie refleksje czy impresje "na temat Wyspiańskiego" młodych ludzi, niż długie rozmowy w gronie tzw. dorosłych, przewidywalne i znane. Czy dla dwudziestoparoletniego chłopaka mówienie o sprawach społecznych, duchowych, politycznych z perspektywy czwartego wieszcza coś w ogóle znaczy? Chciałbym, by młodzi ludzie zagrali na tyle prawdziwie, na ile tekst Wyspiańskiego stanie się ich tekstem. I by stali się aktorami, grającymi Konrada, na ile pozwolą im ich umiejętności. By teatr raz okazywał się czymś, co dotyka do żywego, to znów czasem tylko teatrem.

Konradowie grają równocześnie Maski.

- Bo w każdym z nich trochę Konrada i trochę Maski. Rozmowa Konrada z Maskami z II aktu stabilizuje całą konstrukcję myśli Wyspiańskiego. Z czego te tytułowe wyzwoliny? Z siebie. Z naszych ograniczeń, wewnętrznego spętania. Kiedy dokonywała się transformacja, miałem nadzieję, że po zmianach 1989 r. szybko do głosu dojdzie pokolenie nie naznaczone duchowym przetrąceniem. Okazało się, że ta generacja doświadczyła je po rodzicach. Chcę przeczytać Wyspiańskiego przez Witolda Gombrowicza - stąd kolejność premier, stąd "Wyzwolenie" po "Ślubie" z zeszłego sezonu. Chcę, by młodzi zetknęli się z "Wyzwoleniem", bo rozmowy z Maskami to anatomia dochodzenia do myślowej autonomii.

Czyli ma Pan "Wyzwolenie" za Bildungsdrama?

- Tak. Dlatego zostawiam II akt w całości. Bo on jest najważniejszy. Ciekawi mnie też, na ile wytrzyma on próbę teatru. Czy w ustach młodych ludzi będzie prawdziwy i atrakcyjny. Oczywiście rozumiem, że ta dziewiątka nie reprezentuje - choćby przez wykształcenie - całej generacji. Ale autotematyzm "Wyzwolenia" szalenie dotyka aktorów. Młodzi właśnie wchodzą w teatr, za moment będą nadawać mu ton. Od nich będzie zależeć, o czym będą chcieli nim mówić.

Czy obecność "Ślubu", "Wyzwolenia", przygotowywany "Makbet" to znak, że Jaracz już nie chce mówić o świecie nowych brutalistów?

- Może trzeba przywrócić harmonię. W repertuarze Jaracza zawsze znajdował się dramat współczesny. Lata 90. XX wieku przyniosły akurat takie teksty. Dziś brakuje klasyki współczesności, tekstów, które konstutuują współczesność, ale już są przesiane przez sita czasu. Nowego trendu, porównywalnego do nowych brutalistów jeszcze nie widzę.

Czy konstruuje Pan już repertuar scen-córek Jaracza w regionie?

- Będziemy pokazywać te same spektakle co na scenie macierzystej - i tak samo. Po prostu będziemy zmuszeni przygotowywać o dwa-trzy spektakle w sezonie więcej, mając na uwadze wyłącznie warunki techniczne filii. Te miasta są na tyle duże, że mieszka w nich sporo inteligentnej, wrażliwej i czujnej publiczności i na tyle małe, by nie mieć stałego zespołu teatralnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji