Artykuły

Monodialogi manekinów

Opowieść, która snuje się z ust aktorów, kierowana jest do widzów chcących słuchać. Wzrokowcom ciężko jest zbierać plon. O spektaklu "W domu" w reż. Moniki Powalisz w Teatrze im. Jaracza w Olsztynie pisze Ada Romanowska z Nowej Siły Krytycznej.

"W domu" to sztuka, która rozgrywa się w głowie widza - tak można określić najnowszą produkcję serwowaną na scenie kameralnej Teatru Jaracza. Ale tak naprawdę sztuka z teatralnych desek przenosi się do głowy widza. Nie ma jednak teatru wyobraźni, mimo iż spektakl właśnie w wyobraźni ma swoje odbicie. Brakuje tego, co pozwala łączyć fakty, co zaskakuje, każe szukać odpowiedzi na pytania. Jednak myśl "W domu" nie należy do łatwych, prostych i przyjemnych. Spektakl mówi uczuciach, które dzielą, a nie łączą ludzi, a do tego dochodzi jeszcze temat eutanazji "na życzenie". Jednak reżyserka nie pokazuje cierpienia. Nie ma łez, bólu, braku sił - nie ich namacalnych - można sobie wiele dopowiedzieć "W domu" nie jest sztuką dynamiczną i właściwie nic nie dzieje się na scenie. Do tytułowego domu przyjeżdża Zelda (Milena Gauer), która kiedyś z niego uciekła. Można się domyślić, że z rodzinnego gniazda wypchnęły ją właśnie rodzinne kontakty - sztuczne, zimne i takie jak scenografia - jak mdłe pomarańczowe ściany, staroświeckie meble i kalendarz, z którego nie zrywa się żadnej kartki. Można wnioskować, że czas w tej rodzinie stoi w miejscu. A Zelda wróciła tylko dlatego, że dostała list od sparaliżowanego ojca (Stanisław Krauze), który prosi ją, by pomogła mu odejść. Matka (Joanna Fertacz) - uzależniona od ojca, nie może tego zrobić, więc w Zeldzie ostatni ratunek.

Ojciec w połowie sparaliżowany opowiada widzowi swoją sytuację. Życie w bezruchu, w oczekiwaniu na podtarcie pupy, to dla niego wstyd i dlatego chce odejść. Na scenie nie ma łóżka, nie ma basenu, ani kompresów. Jest symbolika, bo gdy Ojciec opowiada o wstydliwej toalecie, Matka zmienia swoją noszoną bluzkę na świeżą. Widać wtedy, że małżeństwo jest bardzo blisko ze sobą, bo skazane na siebie. Jednak czy jest między nimi miłość? Czy tylko Matka opiekuje się Ojcem będąc wierna przysiędze małżeńskiej? Sztuka opowiada przecież o trudnych relacjach w domu. A i eutanazję, o jaką prosi Ojciec, można przerzucić na relacje rodzinne. Każdy uśmierca powoli więzy. Paraliż Ojca również można odczytać podobnie - najpierw uczucia kostnieją, by potem odciąć się zupełnie. I tym sposobem Zelda kiedyś odcięła się od swojego ukochanego Karola. Tu w roli nieśmiałego okularnika Grzegorz Gromek, który jest wierny rodzinie i pozostaje "w domu". Niczym w telenoweli, wiąże się z siostrą Zeldy i oczekuje jej dziecka. Rola siostry (Marzena Bergmann), a właściwie rola nienarodzonego jeszcze dziecka, jest przeciwstawieniem odchodzącego Ojca.

Spektakl "W domu" podejmuje jeszcze jeden ważny temat - podejmowanie decyzji, zmaganie się z ryzykiem. Nie jest jednoznacznie powiedziane, czy Zelda pomaga umrzeć Ojcu. Rozmyśla na ten temat, rozmawia o tym z Karolem, ale dużo mówi już sam fakt, że przyjechała. I co też ważne - Zelda to postać wyróżniająca się ze wszystkich. Nie tylko ubiorem, zachowaniem, stylem życia (bo przecież zdecydowała się je zmienić), ale i podejściem do rodziny. Bo nie jest uziemiona chorobą Ojca, ale to też nie znaczy, że nie czuje się za niego odpowiedzialna. Jednak odpowiedzialność ma zupełnie inny wydźwięk. Istotne również są kilkakrotnie powtarzane słowa, że Zelda kiedyś odeszła bez słowa pożegnania. Można wywnioskować, że dziewczyna jest stanowcza i "szybko działa". To w obliczu długotrwałego cierpienia i umierania ojca, nabiera sensu i pomaga rozszyfrować koniec - również w głowie - czy Zelda spełniła prośbę Ojca, czy nie.

Monika Powalisz do tego, co dzieje się teraz dodaje czarno-białe projekcje. Na jednej ze ścian mieszkania pojawiają się animacje przedstawiające dobre momenty z życia rodzinnego. Pokazują to, co powinno się wydarzyć. Bo jeśli córka wraca, stereotypowo oczekuje się ciepłego powitania. I takie można zobaczyć - ale nie na żywo, bo wykreowane, wyimaginowane. Rzeczywistość jest inna i nie jest najlepsza - zupełnie jak i spektakl. Temat sztuki wydaje się niezwykle ciekawy, ale suma sumarum - przedstawienie nudzi. Aktorzy - idąc tropem konwencji "słowo przede wszystkim" - nie grają gestem. Wiele kwestii wypowiadają prawie w bezruchu. "W domu" to więc opowieść, która snuje się z ust i można ją podsumować tylko jednym zdaniem Pitagorasa - kto mówi, sieje; kto słucha, zbiera. A jaki jest plon? Wymowa spektaklu nie niesie nadziei. I jej brak można również przełożyć na to, co "W domu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji