Artykuły

Jak Adam M. wywołał Marzec

Milicjant obserwował pochód studentów, którzy po ostatnim przedstawieniu "Dziadów" szli pod pomnik Mickiewicza. Napisał w raporcie, że "było spokojnie, więc odjechał". Nie wiedział, że właśnie zaczyna się trzęsienie ziemi - piszą Anna Bikont i Joanna Szczęsna w Gazecie Wyborczej.

Kiedy w połowie stycznia 1968 r. rozeszła się po Warszawie wiadomość, że partia zdejmuje z afisza "Dziady" Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka i 30 stycznia odbędzie się ostatnie (zaledwie jedenaste od listopadowej premiery) przedstawienie - wszystkie bilety były już od dawna wyprzedane.

To, że zapowiedziano datę ostatniego przedstawienia, było dla Jacka Kuronia koronnym dowodem, że władza sama prosiła się o demonstrację. "Wiadomość wydawała się dziwna (...). Bo przecież można było któregoś dnia po prostu przestać grać Dziady . Poszłaby stugębna plotka po fakcie" - wspominał w książce "Wiara i wina".

Z informacją, że w obronie "Dziadów" i Dejmka chcą zaprotestować studenci warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, przybiegła do Kuronia Teresa Bogucka. Pamięta, że był przeciwny demonstracji i zaproponował zbieranie podpisów pod petycją do władz. Wtedy jednak wydarzenia miały już swoją dynamikę.

Studenci PWST - Małgorzata Dziewulska (to ona na starym prześcieradle napisała farbami plakatowymi hasło: "Żądamy więcej przedstawień!"), Ryszard Peryt i Andrzej Seweryn - już obdzwaniali znajomych.

- Szereg osób namówiłam na przyjście - opowiada nam Dziewulska. - Nie pamiętam, żebym z kimś konsultowała mój pomysł, ale oczywiście to, co zrobiliśmy, było realizacją marzeń policji politycznej.

Anna Hertzberg, wtedy studentka architektury, pamięta przejęty głos Seweryna, który pyta ją, czy chce wziąć udział w proteście. - Wskoczyłam w tę ofertę bez namysłu i z entuzjazmem godnym nastolatki żądnej wielkich przeżyć, zwłaszcza jeśli miały coś wspólnego z chłopcami z PWST.

Jednak w późniejszych procesach marcowych będzie mówiło się głównie o inspiracji środowiska tzw. komandosów i grupy Michnika. Inna rzecz, że włączyli się oni do akcji z prawdziwym impetem.

Dramat wśród elity

- Nawet gdyby Jacek i Karol Modzelewski, którzy niedawno wyszli z więzienia na warunkowe, powiedzieli kategorycznie "nie" - wspomina Marta Petrusewicz, wtedy studentka ekonomii - my i tak zrobilibyśmy tę demonstrację. Kto by chciał zrezygnować z tak świetnej zabawy? Nami wtedy nie rządził ani Jacek, ani Karol, choć byli dla nas autorytetami, ani Adaś Michnik, choć był liderem naszej grupy. Bo kiedy Jacek siedział, nauczyliśmy się działać bez przywódców.

- Oczywiście ciekawiło mnie samo przedstawienie, ale też ekscytowało to, że będzie studencka rozróba z rodzaju tych, jakie robiliśmy, przychodząc na spotkania z aparatczykami od nauki i zadając im niewygodne pytania - opowiada nam Irena Grudzińska-Gross. - Jako studentka romanistyki wiedziałam o awanturach na premierze sztuki Wiktora Hugo "Hernani" w Comédie-Française w 1830 r., gdzie Théophile Gautier przyszedł w czerwonej kamizelce, co stało się symbolem romantycznego przełomu. Ten skandal teraz miał się powtórzyć, potwierdzając żywotność sztuki romantycznej. Optymistycznie uważałam, że wszystko dobrze się skończy i za chwilę będziemy żyli w innej Polsce. Skrzyknęliśmy się wśród przyjaciół, że spróbujemy dostać się do teatru bez biletów.

Historyk Andrzej Friszke w zeznaniach z marcowych śledztw wyczytał, że Józef Dajczgewand agitował po pokojach w akademiku. Również Jan Lityński przez kilka dni zajmował się głównie bieganiem po mieście i zwoływaniem ludzi na spektakl 30 stycznia: - W przeddzień spotkałem się z Adamem, który był wtedy świeżo po ponownej lekturze "Dziadów" i cytował mi z pamięci całe fragmenty.

- Mickiewicz wcześniej mnie nie kręcił, to była dla mnie po prostu szkolna lektura - opowiada Michnik. - Nie miałem pojęcia, że może tak się wpisać we współczesną historię. Dejmek odczytał "Dziady" wbrew dotychczasowej tradycji mesjanistyczno-katolickiej, bardzo po laicku, i to było mi bliskie.

W swoim "Raptularzu" Zbigniew Raszewski, krytyk i historyk teatru, któremu dejmkowska inscenizacja się nie podobała (co zresztą wprost Dejmkowi powiedział; a nie był odosobniony, np. aktor Aleksander Bardini nazwał spektakl "wieczorynką mickiewiczowską"), drobiazgowo relacjonował wszystkie związane z "Dziadami" wydarzenia, afery z władzami, klimat kolejnych spektakli. Przyznawał, że między tym, co działo się na scenie, a widownią od początku istniała niesamowita chemia.

Raszewski dokonał w swych zapiskach mistrzowskiego streszczenia mickiewiczowskiego arcydzieła tak, jak zinterpretował je reżyser: "W pewnym kraju żyje lud, nędzny wprawdzie, ale niepozbawiony mądrości, którą czerpie z wiekowego doświadczenia i bliskiego związku z naturą. Lud ten ma głęboko zakorzeniony zmysł sprawiedliwości i zdumiewające wyczucie prawd ostatecznych. Ale na bieg wydarzeń, które rozstrzygają o jego losie, nie ma wpływu. Jest tylko ich komentatorem i sędzią.

Właściwy dramat toczy się zatem wśród elity, która ma wysoką kulturę i jeszcze wyższe pojęcie o swojej roli, nie może jednak współtworzyć historii, gdyż jest podzielona, i to aż na trzy grupy. Jedna siedzi w więzieniu, druga chciałaby walczyć o sprawiedliwość, ale nie może, a trzecia współpracuje z okupantem. (...).

Najwybitniejszy przedstawiciel elity, niejaki Konrad, jest rozdarty. Świadomości w porównaniu z chłopami ma aż za wiele, brak mu jednak dyscypliny wewnętrznej. Pycha pożera go i rzuca na pastwę diabła.

I jeśli diabeł nie zwycięża, to dzięki ks. Piotrowi, który łączy wyostrzoną świadomość elity z mądrością ludu. Ksiądz Piotr uzdrowi Konrada, jednak w pełni świadom tego, że sprawiedliwość może zapanować w tym kraju w dosyć odległej przyszłości, a teraźniejszość oznacza długą serię bolesnych prób".

W dusznej, naznaczonej ideologicznym kłamstwem i społecznym marazmem atmosferze epoki późnego Gomułki taka wizja to był dynamit. I pomyśleć, że Dejmek zaplanował "Dziady" dla uczczenia 50-lecia rewolucji październikowej (co zresztą zaakceptowała władza). W wywiadzie dla drugoobiegowego "Zapisu" tłumaczył później: "Dramaturgia światowa niewielu dziełami równie wielkimi, skierowanymi in tyrannos [przeciw tyranom] może się poszczycić. Ostatecznie nie tylko nasz straszny Litwin nie lubił caratu, nie lubili go też bolszewicy z Leninem na czele". W 1981 r. na sesji o wydarzeniach marcowych dodał: "Rewolucja październikowa, czy to się komu podoba czy nie, jest drugą w dziejach nowożytnych po rewolucji francuskiej wielką rewolucją Europy. Wydawało mi się, że zamiast wystawiania utworów służalczych i lokajskich należy mówić o rewolucji poważnie".

Publiczność od początku żywiołowo reagowała na wszelkie padające ze sceny słowa, które mogły być odebrane jako aluzja do aktualnej sytuacji. Jeszcze przed premierą Dejmek zrezygnował z wygłaszania przez Konrada "Do przyjaciół Moskali". Konrad wychodził tylko na scenę, stał w milczeniu, a ręce miał skute kajdanami. Ale od siódmego spektaklu - wezwany wcześniej do Komitetu Centralnego PZPR przez Wincentego Kraśkę, kierownika Wydziału Kultury KC - zrezygnował również z kajdan. Miał wciąż nadzieję, że takimi drobnymi ustępstwami uratuje spektakl przed zdjęciem z afisza.

Owacja po premierze nie miała sobie równej w historii powojennego teatru, co obecni na sali członkowie Biura Politycznego KC Zenon Kliszko i Marian Spychalski odebrali jako wystąpienia antyrosyjskie. Po Warszawie krążyły plotki, że ambasada ZSRR zgłosiła protest. Cenzura kastrowała bądź zatrzymywała recenzje. Raszewski pisał do Dejmka: "Po tym, czego się dowiedziałem, uważam za konieczne oświadczyć Panu na piśmie, że wszyscy przy Panu stoimy i stać chcemy. Wszystko, co powiedziałem podczas naszej ostatniej rozmowy, unieważniam do odwołania, tzn. do chwili, gdy w sposób swobodny i nieskrępowany można będzie dyskutować na tematy artystyczne".

21 grudnia 1967 r. wezwał Dejmka na dywanik Kraśko. Jego zarzuty brzmiały jak wyrok: antyrosyjskość, antyradzieckość, religianctwo. Na mieście coraz powszechniej mówiło się o zdjęciu "Dziadów". Teatralne kasy szturmowały tłumy.

Z "Harfą" i Puttkamerową

30 stycznia 1968 r. pierwsi widzowie, ci bez biletów, zaczęli gromadzić się w holu Teatru Narodowego już o 16, na kilka godzin przed spektaklem. Obsługa teatru kilka razy wychodziła do nich z oświadczeniem, że wejściówek nie ma i nie będzie, ale mało kto odchodził.

Powszechną zazdrość wzbudziła klasa licealistek z Lublina, które miały wcześniej wykupione bilety. Zdesperowani oczekujący proponowali im za nie bajońskie jak na owe czasy sumy, ale one, zdyscyplinowane, odpowiadały: - Pani nauczycielka powiedziała, że musimy to koniecznie obejrzeć.

Dla wtajemniczonych sposobem na dostanie się do teatru było rzucanie hasła "Harfa" (w przedstawieniu uczestniczył chór o takiej nazwie). Nim bileterzy się zorientowali, weszło tak kilkudziesięciu gapowiczów.

Natan Tenenbaum, student Politechniki Warszawskiej, przechodził obok teatru przypadkiem i zobaczywszy tłum, postanowił obejrzeć "Dziady" raz jeszcze. Stał koło starszej pani i próbował przekonać biletera, że to Maryla z Wereszczaków Puttkamerowa, muza Mickiewicza, i że powinien ją wpuścić razem z nim.

"Drzwi wejściowe do teatru w wyżej wymienionym dniu o godzinie 19.15 blokowali widzowie bez biletów i uniemożliwili wejście na widownię osobom z ważnymi biletami. W tej sytuacji Dyrektor teatru Ob. H. Anders zawezwał telefonicznie pogotowie MO" - pisali pracownicy administracji teatru w późniejszym oświadczeniu. Chwilę później dyrektor administracyjny teatru zadzwonił do komendy stołecznej milicji z prośbą o interwencję. Przybyły kapitan MO wydał decyzję wpuszczenia tych, którzy blokowali drzwi. Dlaczego? Z poczucia odpowiedzialności, żeby kogoś nie zdeptano w napierającym na drzwi tłumie? A może był to element prowokacji?

Jeszcze o 19.30 większość widzów zaopatrzonych w bilety stała w holu. Chwilę potem już wszyscy weszli, część z płaszczami w ręku, bo nie starczyło wieszaków w szatni. Dziewulska nie zapamiętała, czy transparent zostawiła razem z paltem, czy też wsadziła go pod sweter. Kije do niego razem z Andrzejem Sewerynem i Ryszardem Perytem schowali na zewnątrz teatru, gdzieś za węgłem.

Ile widzów było na przygotowanej dla 900 osób widowni? Ze sporządzonej przez dyrektora administracyjnego teatru na żądanie MSW notatki wynika, że sprzedano 880 biletów, 22 abonamenty, 40 "siedzących dostawnych", 75 "stojących", a ok. 50 osób weszło bez biletów, razem 1067. Sądząc po ścisku panującym na sali - młodzi ludzie wypełniali szczelnie wewnętrzne przejścia, stali wzdłuż rzędów, siedzieli na balustradach, niektórzy przykucnęli na krawędzi sceny - można spokojnie doliczyć do tego setkę albo i więcej.

"Duszno i ciasno - odnotował Raszewski, któremu "bilet dostawny" załatwiła Halina Zakrzewska, kierowniczka literacka teatru, która za działalność w wywiadzie AK odsiedziała siedem lat - ale nastrój podniośle pogodny, jak przed procesją albo przed defiladą".

Spektakl zaczął się z półgodzinnym opóźnieniem.

- Na widowni było pełno ubeków - wspomina Jan Tomasz Gross. - Niektórych poznawaliśmy, bo to już był czas, kiedy za nami chodzili.

- Ubeków było 12. Tak wynika z materiałów, które czytałem w IPN - mówi Friszke .

Było też wielu widzów z partyjnego rozdzielnika; kiedy tylko wokół "Dziadów" zaczęło się robić gorąco, część biletów przekazano do dyspozycji ministerstw czy KC.

Bezprzykładny wybuch entuzjazmu

Na samo wejście na scenę Gustawa Holoubka - Konrada zerwały się huraganowe oklaski. Podobnie było po uznanych za "polityczne" kwestiach, jak: Nie dziw, że nas tu przeklinają/ Wszak to już mija wiek,/ Jak z Moskwy w Polskę nasyłają/ Samych łajdaków stek albo Jeśli kto władzę cierpi,/Nie mów, że jej słucha;/ Bóg czasem daje władzę/ W ręce złego ducha.

"Widzowie reagowali, jakby rozpruto worek więzionych dotąd uczuć" - wspominał potem ten ostatni spektakl Gustaw Holoubek.

Irena Grudzińska-Gross: - Byłam na I balkonie, stałam w środku przy balustradzie, z prawej strony widziałam Karola Modzelewskiego. Orientowałam się na niego z oklaskami i okrzykami. Aktorzy wydawali mi się lekko przerażeni, jakby z wahaniem przyjmowali nasze oklaski, z pewnością nie podburzali sali. Ale i tak atmosfera stawała się coraz bardziej gorąca.

Barbara Toruńczyk: - Kiedy zaczęły się pierwsze, wielkie owacje, Julka Juryś powiedziała: "Jak już tak klaskać, to też demonstrować, na stojąco!". Przy scenach z Salonu Warszawskiego już wstawałyśmy do klaskania. A Jula była bardzo widoczna, ruda, ubierała się na malinowo.

Seweryn Blumsztajn: - Poszedłem nie po to, żeby przeżywać sztukę, chciałem manifestować, ale Holoubek tak grał, że zaczęły mi przeszkadzać te ryki, to przerywanie oklaskami, tubalny śmiech Karola w czasie scen z Salonu.

Erwin Axer, reżyser teatralny, pisał potem: "Po końcu spektaklu publiczność biletowa i bezbiletowa zgodnie połączyła się w bezprzykładnym wybuchu entuzjazmu. (...) W klaskającym do opuchnięcia dłoni sąsiedzie rozpoznałem znanego wszystkim kosookiego cenzora. - I pan także? - zapytałem. Bez słowa nurknął w tłum. Widać miał swoje instrukcje, ale i może duszę artystyczną podatną na czar Holoubka".

Raszewski odnotował w "Raptularzu": "Już się wydaje, że oklaski osiągnęły swój zenit, kiedy na scenę wchodzi Holoubek i grzmot jeszcze przybiera na sile - o wiele decybeli. Teraz studenci zaczynają skandować: Dej-mek! Dej-mek! . Dejmek, który dotychczas siedział na naszym balkonie, na miejscu reżyserskim, zaraz się ulatnia, wobec czego studenci zmieniają repertuar. (...) Po chwili orientujemy się, że na wszystkich piętrach zgodnie wołają: Nie-po-dle-głość bez cen-zury! Nie-po-dle-głość bez cen-zury! ".

Wspomnienia uczestników tamtych wydarzeń są zgodne: to hasło wymyślił Karol Modzelewski.

Kurtyna opadała i podnosiła się dziesięć razy (ale tak samo było po wszystkich przedstawieniach).

Transparent domaga się pochodu

W sierpniu 1980 r. Dejmek powie Raszewskiemu, że powinien był przed ostatnim spektaklem wyjść na scenę i powiedzieć, co naprawdę myśli o władzy ludowej. Ale nigdy nie chciał i zawsze powtarzał - też w wolnej Polsce, kiedy mógłby kreować się na wielkiego opozycjonistę - że jemu się to wszystko nie podobało, że to była ordynarna prowokacja Gomułki ("Sądzę, że (...) był mu potrzebny detonator, który pozwoliłby rozprawić się z opozycjonistani wewnątrz aparatu, wszystko jedno, czy spod znaku rewizjonizmu, czy konserwy").

Było już po 23, kiedy publiczność zaczęła opuszczać teatr. Zacinał zimny deszcz.

Teresa Bogucka: - Urok wspólnoty prysł, kiedy tylko wyszliśmy na wielki, pusty, tonący w ciemnościach plac Teatralny. Stała tam osamotniona grupka naszych znajomych z transparentem. To, co nas łączyło z całym tym tłumem na widowni w czasie spektaklu, zakończyło się wraz z nim.

Andrzej Seweryn: - Wymyśliliśmy w kafejce teatralnej, że przygotujemy transparent i zamanifestujemy. Chodziło nam o poparcie artystów, dlatego skierowaliśmy się w stronę wyjścia dla aktorów.

Jan Lityński: - Wyszliśmy podnieceni. Myślałem, że pod teatrem poskandujemy hasło Karola i rozejdziemy się. Ale zobaczyłem, że jest nas jednak trochę, i powiedziałem do Sewka Blumsztajna: "Nigdy nie będziemy mieli tylu ludzi, musimy z tym coś zrobić".

Seweryn Blumsztajn: - Gdyby nie transparent wyjęty spod płaszcza Małgosi Dziewulskiej, nie byłoby manifestacji. Była ona zresztą wyłącznie dla ubeków, nikogo innego przecież na ulicach nie było.

Małgorzata Dziewulska: - Wydawało nam się, że ktoś do nas wyjdzie z teatru, że my to robimy w imieniu artystów, w imieniu Dejmka. A oni nie mieli zamiaru wystawiać nosa, na pewno obawiali się prowokacji. Zachowali się sensownie, ale wtedy to było dla mnie bolesne. Ja nie chodzę na żadne demonstracje poza teatralnymi i wtedy też, jako uczestnik, myślałam, z jaką dramaturgią teatralną porównać to, co robimy. No więc można by to porównać do groteski, sztuki absurdalnej, na pewno nie do XIX-wiecznego dramatu romantycznego. Użyto naszego zapału do celów sprzecznych z naszymi, do uruchomienia całej machiny śledztwa, w którym chcieli wytropić, kto za tym stoi. Chodziło im o takie nazwiska jak Blumsztajn, Lityński, Michnik.

Irena Grudzińska-Gross: - Pomysł z manifestacją był absurdalny. Pewnie Małgosi, Ryśkowi Perytowi i Andrzejowi Sewerynowi wydawało się, że dołączą się aktorzy, publiczność, ale tymczasem wszyscy zaczęli się rozchodzić. Małgosia mówiła później, że to była prowokacja? Ciekawe. Ja pamiętam, że jeśli ktoś to sprowokował, to ona: gdyby rozwinęła transparent w teatrze, nie byłoby demonstracji, a transparent na ulicy domagał się pochodu.

Adam Michnik: - Ja się nie przyłączyłem do pochodu, szedłem drugą stroną ulicy. Miałem za sobą dwie dyscyplinarki, dwa razy byłem zawieszony w prawach studenta, właśnie świeżo mnie odwiesili. Często miałem obstawę, czułem ich oddech na plecach. Nie miało sensu, żebym w tym brał udział.

Barbara Toruńczyk: - Szłam z Adamem jako jego bodyguard. Między nami a pochodem sunęły milicyjne suki.

Pochód szedł Wierzbową, potem Trębacką pod pomnik Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu. Krzyczeli: "Chcemy wolności bez cenzury", "Mickiewicz - Dejmek", "Wolna sztuka, wolny teatr".

Raszewski zanotował: "Przez salę prób przechodzimy z p. Zakrzewską do jej biura. (...) Dochodzą nas z dworu jakieś krzyki, więc podchodzimy do okien. W tej chwili dołącza się do nas Mrożewski [Zdzisław, grający Senatora] już rozcharakteryzowany. Na ulicy dobre dwie setki studentów z transparentem (...). Na nasz widok zaczynają skandować: Mic-kie-wi-cza! Mic-kie-wi-cza! . "No, przecież za to im nic nie mogą zrobić? - niepokoi się Mrożewski".

Andrzej Seweryn: - Otoczyła nas milicja. Jakiś oficer wołał, żeby się rozejść. Jako osoba praworządna wskoczyłem na podwyższenie: "Koledzy i koleżanki, nasz cel został osiągnięty, teraz rozejdźmy się". I sam zacząłem się rozchodzić. Wtedy podeszło do mnie dwóch panów i zabrało do Pałacu Mostowskich. I tak się zaczęło moje opozycyjne życie zbuntowanego artysty.

Wtedy jeszcze SB nie wyrywało nikogo z pochodu - który zresztą topniał w oczach. "Wokół byli tylko sami znajomi" - powtarza się w różnych relacjach. I jeszcze: - Nikt nie był takim idiotą jak my, żeby wychodzić na puste, ciemne ulice i manifestować.

Pod pomnikiem ktoś dał Lityńskiemu kwiaty - skąd się wzięły, nikt nie pamięta, może były dla aktorów, a ci nie wyszli. Razem z Dajczgewandem przeskoczył przez płotek, żeby złożyć je u stóp Mickiewicza.

Andrzej Friszke: - Jeden z obecnych tam policjantów napisał w sprawozdaniu, że towarzyszył pochodowi aż do pomnika, ale było spokojnie, więc odjechał. Nie miał świadomości, że właśnie zaczyna się coś, co skończy się trzęsieniem ziemi.

Część manifestantów ruszyła nieniepokojona w stronę Żoliborza, a część - Świętokrzyskiej. Tych otaczało coraz więcej ubeków w cywilu, którzy co rusz próbowali wyszarpać kogoś z tłumu. Słychać było, jak tajniacy podają sobie przez walkie-talkie: "Mały, w czarnej kurtce i żółtych spodniach". Chodziło o Lityńskiego. Świętokrzyska była zablokowana przez radiowozy, było tam więcej ubeków i policjantów niż studentów. Zatrzymano ok. 30 osób. Funkcjonariusze pytali, czemu dali się wykorzystać przez "mośków". Przewieziono ich na Wilczą i do Pałacu Mostowskich, przetrzymano kilkanaście godzin. Potem były kolegia i grzywny.

Nocą z 30 na 31 stycznia na wyludnionych ulicach Warszawy, w konfrontacji garstki studentów z siłami SB, rozpoczął się Marzec '68.

- Występując w obronie "Dziadów" - opowiada Lityński - pokazaliśmy, że bronimy wartości narodowych Byliśmy po długich dyskusjach z Jackiem i Karolem, którzy uważali, że nie ma problemów narodowych, jest tylko walka klas. Ale my, kiedy oni siedzieli, poznaliśmy Jana Józefa Lipskiego i wiedzieliśmy, że to nieprawda. Więc kiedy oni mówili, że wszystkiemu winna jest biurokracja partyjna, my powtarzaliśmy za Janem Józefem, że chodzi o brak niepodległości. To my ich wciągnęliśmy w te narodowe przemyślenia. I stąd genialne sformułowanie Karola: "Niepodległość bez cenzury".

- Ci, którzy zakazali wystawiania "Dziadów", nie spodziewali się tego - mówi dalej. - Dla nich byliśmy Żydzi, bananowe dzieci, kosmopolici i chcieli przeciwstawić nam "zdrowy trzon narodu". Ale dla świadomości studentów to, że wystąpiliśmy w obronie "Dziadów", miało wielkie znaczenie. Potwierdziła to zresztą zaraz potem odezwa ZLP, że tu nie chodzi o rewizjonistyczne siły w partii, tylko o tych, którzy wzięli w obronę narodowy dramat.

Korzystałyśmy m.in. z: Kazimierz Dejmek, "Casus Dziady ", "Dialog", czerwiec 1981; "Krajobraz po szoku", rozmowy przeprowadzone przez Annę Mieszczanek, Przedświt 1989; Irena Heppen, "Pół jawa, pół sen. Teatr Narodowy - Dziady w sezonie 67/68", "Res Publica", marzec 1988; "Pamiętnik Teatralny", zesz. 3/4/2005 poświęcony dejmkowskim "Dziadom"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji