"Wesele" u Mrożka
"Tango" zaczyna się jak groteska o strasznych mieszczanach - tych z pokolenia sprzed pół wieku i tych sprzed wojny, polskich i niepolskich - trwających nadal w naszych czasach. Na scenie jest rupieciarnia rzeczy i ludzi. Wypchane zwierzęta, połamany wózek dziecinny, klatka, suknia ślubna sprzed czterdziestu lat, katafalk po zmarłym dziadku sprzed dziesięciu lat, sztuczne kwiaty, aksamitne obrusy, figurki, graty i łachy - niczego tu się nie rusza i nie zmienia od niepamiętnych czasów. I ludzie: babcia - zidiociała, wesoła staruszka, która lubi grać w karty; wuj Eugeniusz z fin de siecle'u; rozmamłany ojciec-intelektualista, który w imę wolności osobistej nie zapina piżamy na guziki; mama, która się puszcza z ordynarnym, ale za to "prostym, autentycznym jak życie" debilem Edkiem... I syn Artur- młody człowiek, ten buntuje się przeciw światu, który - jak u Szekspira - wypadł z formy, wyzbył się wszelkich zasad i systemów wartości, znajduje się w marazmie i rozkładzie. To wszystko mieści się w grotesce obyczajowej, którą Mrożek prowadzi po swojemu. Śmiejemy się z konsekwentnego i logicznego redukowania realności do absurdu, z nadrealistycznych pomysłów wyrastających na gruncie konkretnej rzeczywistości.
Ale ten realistyczny i nadrealistyczny obraz mieszczański, obraz najbanalniejszych stosunków i sytuacji w rodzinie stopniowo obrasta głębszymi treściami, nabiera perspektywy historycznej, rozszerza się. Młody Artur chce zwyciężyć "wszystko jedność i bylejakość", buntuje się - w imię czego? Nie wiadomo - dla zasady. Buntuje się wobec tych, którzy kiedyś sami się zbuntowali przeciw konwencjom i obalili je. Ale w ich miejsce stworzyli inne, polegające na... braku konwencji. Artur pragnie wyzwolić się z tych nowych konwencji i tym samym wrócić do starych. Wraz z wujciem, który staje się w tym jego sprzymierzeńcem, usiłuje wprowadzić porządek w domu, przywrócić jakieś formy i normy postępowania, urządzić np. swój ślub po staremu, tradycyjnie, z błogosławieństwem, welonem i dziewiczością zachowaną do nocy poślubnej. W akcie drugim jeszcze się śmiejemy, ale już drąży nas niepokój. W akcie trzecim śmiejemy się coraz mniej, ze sceny zaczyna się sączyć groza, coraz bardziej stężona, coraz bardziej przerażająca.
W domu rodzinnym zapanował ład. Katafalk zamienił się w kredens, nowe meble porządnie ustawione, malowane łabędzie na ścianie, panna młoda w welonie, wszyscy starannie ubrani, Edek w liberii lokaja, przedślubna fotografia rodzinna. Ale nie można wrócić do starych form. Pijany Artur, ten, pożal się Boże!, ideolog zaczyna to rozumieć. Potrzeba mu idei, ale jakiej? Nie ma jej. Szuka, może ktoś mu ją podsunie. Daremnie. Umierająca babcia woła: kto wy jesteście?! A jej śmierć staje się dla Artura natchnieniem. Jest idea: władza, stać się panem życia i śmierci innych ludzi, siłą, która wprowadza porządek, "buntem góry przeciw dołom, wyższości przeciwko niższości". Jednak z tej "wielkiej improwizacji" Artur zostaje sprowadzony na ziemię przez tradycyjny, konwencjonalny odruch uczucia, załamuje się w swej słabości. Nie można uciec od konwencji. Sprzątnie go z łatwością Edek, ten chamski, brutalny lump, on obejmie rządy w tym domu. On jest silny i on wprowadzi porządek. Pierwszy wujcio go usłucha i będzie mu służył: "ulega przemocy, ale w duszy będzie nim gardził". Razem tańczą tango przy trupie Artura, kiedy reszta rodziny poszła zająć się jedzeniem. Ten taniec kończy sztukę - jak w "Weselu".
Bo Mrożek przy całej swej oryginalności tkwi po uszy w polskiej tradycji literackiej i teatralnej - od Wyspiańskiego do Witkacego i z powrotem. Jeżeli wspomniałem "Wesele" to nie przypadkiem. Nie pomylę się chyba twierdząc, że "Tango" jest bliskie rangi artystycznej "Wesela", co nie znaczy, żeby rola obydwu utworów w literaturze i życiu narodowym miała być jednakowa. Wrażenie, jakie zostawia trzeci akt "Tanga", jest wstrząsające, choć tym razem nie było Tarnowskich, którzy by opuścili premierowe przedstawienie. Publiczność czuje, że przeżyła w teatrze coś niezwykłego.
Mogłem zaledwie dotknąć po wierzchu kilku wybranych spraw z sztuki Mrożka, w rzeczywistości jest ona, oczywiście, o wiele bogatsza. Nie wszystkie jej myśli dadzą się precyzyjnie wyłożyć, nie zawsze biegną one całkiem jasną linią. Ale Mrożek nie operuje alegorią, którą by można było dokładnie objaśnić. Posługuje się poetyką teatru. Nie rozstrzyga i nie wykłada swej filozofii, ale sugeruje pewne problemy. W "Weselu", jak wiadomo, też nikt jeszcze wszystkiego nie wytłumaczył.
Teatr Współczesny zawierzył Mrożkowi i jego wyczuciu teatralnemu. ERWIN AXER wyreżyserował "Tango" ściśle według wskazówek autora, EWA STAROWIEYSKA zgodnie z tymi wskazówkami przygotowała scenografię. Scenografia była znakomita a Axer poprowadził przedstawienie koncertowo. Rozkosz sprawiało oglądanie gry aktorów. BARBARA LUDWIŻANKA wybornie czuje sie w tym stylu interpretacji, jej babcia była nadzwyczajna. HALINA KOSSOBUDZKA doskonale zagrała matkę. Młodziutka BARBARA SOŁTYSIK była pysznym, rozleniwionym erotycznie "nowoczesnym" dziewczęciem. Nikogo tu nie można wyróżnić - wszyscy reprezentowali jednolity, najwyższy poziom artystyczny. WIESŁAW MICHNIKOWSKI brawurowo rozegrał zwłaszcza trzeci akt jako pijany Artur, któremu władza poszła do głowy. MIECZYSŁAW CZECHOWICZ jako Edek był nieporównanie śmieszny i straszliwie groźny zarazem. TADEUSZ FIJEWSKI - wujcio i MIECZYSŁAW PAWLIKOWSKI - tato-artysta wydobyli ze swych ról maksimum naturalności i dowcipu. Teatr Współczesny osiągnął po "Wirginii Woolf" drugi wielki sukces w tym sezonie. Właściwie - jeżeli idzie o powodzenie - mógłby tylko tymi dwoma przedstawieniami wypełnić cały przyszły - sezon. Co nie znaczy, by należało go do tego zachęcać.