Artykuły

Palił jak smok

KAZIMIERZ DEJMEK różnił się od innych przede wszystkim tym, że nikogo nigdy nie naśladował. Nie chciał być lepszy od Amerykanów, Francuzów, Hiszpanów, Włochów. Skupiał się wyłącznie na tym, co dotyczyło życia i sytuacji człowieka w naszym kraju. Na tym polega jego wielkość i jego sukces - mówi Gustaw Holoubek. Wielkiego artystę wspominają ludzie teatru.

Kazimierz Dejmek - aktor, reżyser, dyrektor teatralny - był jednym z najwybitniejszych artystów teatru polskiego ostatniego 60-lecia. Biografia artysty w szczególny sposób łączy się z dziejami teatralnej Łodzi. Tu debiutował jako aktor i reżyser. Również jako dyrektor współzałożonego w 1949 roku wraz z Antonem Makarskim, Jerzym Merunowiczem i Januszem Warmińskim Teatru Nowego, który w latach 50. zyskał sławę jednej z najciekawszych scen w kraju, która teraz przyjęła jego imię.

Aktorzy muszą się uczyć istotnie mówić...

Gdy go zakładali, był to pierwszy w Polsce teatr z założenia socrealistyczny, który na inaugurację wybrał "Brygadę szlifierza Karhana" Vaska. Reżyserował kolektyw, a aktorzy w halach produkcyjnych uczyli się, jak mają się poruszać. "Brygada..." odniosła spektakularny sukces: podczas gościnnej prezentacji w Warszawie spektakl obejrzeli Bolesław Bierut i Józef Cyrankiewicz, a twórcy dostali Order Sztandaru Pracy.

Po tym wydarzeniu na scenie zaczęto wystawiać dzieła, których bohaterami byli chłopi, robotnicy, górnicy. Królowały sztuki poświęcone walce klasowej i politycznej agitacji. W1954 roku (po śmierci Stalina, ale jeszcze przed XX zjazdem KPZR) w repertuarze teatru zaczęły pojawiać się przedstawienia "rozrachunkowe". Wystawiono "Łaźnię", "Ciemności kryją ziemię", a także "Noc Istopadową". Wszystko reżyserował Kazimierz Dejmek, sięgając po nowe środki wyrazu - groteskę i umowność. W końcu lat 50. pojawiły się najbardziej oryginalne przedstawienia w twórczości reżyserskiej Dejmka: "Żywot Józefa Reja" i "Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim Mikołaja z Wikowiecka". Wtedy, w 1962 roku opuścił "Nowy" po raz pierwszy. Objął dyrekcję Teatru Narodowego w Warszawie, zakończoną w 1968 roku zdjęciem z afisza wyreżyserowanych przez niego "Dziadów". Do Łodzi wrócił w 1975 r. i "Nowym" kierował do 1980 roku. Przygotował wówczas polskie prapremiery "Operetki" Gombrowicza, "Garbusa" i "Vatzlava" Mrożka, "Zwłoki" Dürrenmatta (światową premierę tej sztuki wyreżyserował wcześniej w Wiedniu). Poj awiły się też doskonałe "Uciechy staropolskie".

W latach 80. i 90. Dejmek znów dał polityczny i artystyczny wyraz swemu zaangażowaniu w sprawy Polski i polskiego teatru. Wystawił w Teatrze Polskim w Warszawie, którego dyrekcję sprawował w latach 1981-1995, .".Ambasadora" Mrożka, a po ogłoszeniu stanu wojennego "Wyzwolenie" Wyspiańskiego. Później był szefem ZASP-u, ministrem kultury i sztuki. W 2001 r. przyjechał do łódzkiego "Nowego" wyreżyserować "Sen pluskwy" Słobodzianka, rok później zdecydował się po raz trzeci objąć dyrekcję teatru, który od kilku dni nosi jego imię. Szekspirowskiego "Hamleta" już nie dokończył.

Wielu artystów podkreśla, że to jemu zawdzięcza zawodowy sukces, że on "zrobił" z nich aktorów, że nauczył patrzenia na teatr i szacunku do niego. Mówił: "Aktorzy muszą się uczyć istotnie mówić, a publiczność musi się uczyć istotnie słuchać". A gdy coś nie było jasne, dowodził, że trzeba zrobić to tak, "żeby Kuśpitowski zrozumiał".

Barbara Krafftówna: - To fenomenalna osobowość. Zapamiętałam Dejmka "pomiędzy": jako reżysera uroczego i jako kata. Oczywiście żartując. Człowie, stykając się z nim, dokształcał siebie, ubogacał nie tylko warsztat. Wielu aktorów pamięta, że

bało się go na pczątku, jego ostrej formy dyscyplinarnej. A ja nie bałam się nigdy, może spowodowane było to naszą wcześniejszą znajomością? Skurczów nerwowych ani lęków nie miałam. Był bardzo rzeczowy i komunikatywny. Wiadomo było zawsze, że gdy coś powiedział, to tak miało być. I już. Kiedy zaproponował mi, bym zagrała w Łodzi w "Garbusie", stanęłam na głowie, żeby tu być. Dejmkowi się nie odmawiało. Szansa na współpracę z Dejmkiem była czymś niepowtarzalnym.

Barbara Horawianka, aktorka: - Ja i mój mąż - Mieczysław Voit - zaangażowaliśmy się do Łodzi, do Dejmka w 1957 roku. Widział nas w Krakowie i przez dwa lata przysyłał swojego asystenta, by nakłonił nas do przeprowadzki. A trudno było wyjeżdżać z Krakowa do Łodzi. Zaważyła rzecz przyziemna: pobraliśmy się i nie mieliśmy gdzie mieszkać, a Dejmek dawał nam dwa mieszkania do wyboru. I nigdy tego nie żałowaliśmy. W "Nowym" byliśmy do 1963 roku, i poszliśmy za nim do Warszawy. Kiedy wracał w 1975 roku do Łodzi, przyszedł do nas do domu w Warszawie i powiedział w bardzo ostrych słowach, które złagodzę: "Mam dla was propozycję, którą pewnie odrzucicie i powiecie, że macie to w dupie, ale chciałbym, żebyście przyszli do mnie do Łodzi, do "Nowego". Na co mój mąż powiedział: "No to się Kaziu zdziwisz, idziemy do ciebie". Spakowaliśmy walizki i prawie na trzy lata znów zawitaliśmy w Łodzi. Aktorzy lgnęli do niego. Kiedy widział, że już nic z kogoś nie wy krzesze, machał ręką. A krzyczał, czasem okropnie, na tych, w których widział potencjał. "Co, k..., rusz tą dupą, no co ty!! Jak to nie potrafisz, k...". On potrafił człowieka zmobilizować i wmówić, że umie się coś zrobić, że się w to wierzyło. I zawsze miał rację. Chociaż nie był amantem ani Apollem, dziewczyny kochały się w nim okropnie. We wszystkim co robił był ogrom wdzięku i pasja. W takim zespole jak ten pierwszy Teatru Nowego nie byłam później już nigdy. Dejmek umiał zrobić tak, że teatr był dla wszystkich rodziną, czymś najważniejszym. Cieszę się, że Teatrowi Nowemu w Łodzi nareszcie nadano imię Dejmka. To jest spełnienie, bo to jego teatr.

Marek Barbasiewicz, aktor: - Dejmek to dla mnie wszystko naraz: i ciężka droga, i fascynacja reżyserem, dyrektorem. Od pełnego przerażenia na początku, po rewolucję w moim teatralnym świecie wywołaną jego myśleniem. Dla mnie było i jest to podstawowe. Z czasem - jeśli w takiej relacji to w ogóle możliwe -porozumiewaliśmy się jak przyjaciele w sprawach zawodowych. To była ogromna satysfakcja. Mój największy stres związany z pracą z Dejmkiem to "Operetka" i Fior. Czułem się prze-czołgany, pogubiony, niedojrzały do tej roli i powolutku, dzięki temu chichotliwemu mędrcowi i guru, wszystko się stawało. Czy na mnie krzyczał? Stosunkowo mało. Krzyczał na początku, później, jak poznaliśmy się lepiej, to krzyczał na mnie mniej niż na innych. Ale trzeba było wiedzieć, że jeżeli krzyczy, to jest świetnie. Najgorsza była sytuacja, kiedy nic nie mówił. Zawsze potrafił mnie, ale przecież nie tylko, rozbawić: miał świetne puenty, nie znosił nabzdyczenia. W totalnej awanturze przy potwornym napięciu, jak w filmie Hitchcocka, nagle mówił coś takiego, że wszyscy, którzy przed chwilą go nienawidzili, kochali go.

Anna Seniuk, aktorka: - To wielki dar losu, że spotkałam na swojej drodze Kazimierza Dejmka. Dziesięć lat w jego teatrze było szkołą profesjonalizmu, pokory i perfekcjoniz-mu. Bez Dejmka nie mogłabym być ani pedagogiem, ani tak ukształtowaną aktorką, jaką jestem. W naszej - środowiska - pamięci Dejmek zapisał się jako wymagający, surowy, a nawet despotyczny dyrektor. Za jego życia krążyły anegdoty o tym jak był wymagający, surowy, jak umiał być tyranem. Ja natomiast zapamiętałam go z wielu momentów, kiedy był delikatny, ciepły, ujmujący, kiedy zachwycaliśmy się jego ogromnym poczuciem humoru. Wraz z Dejmkiem odeszła epoka teatru z jego regułami, hierarchią, dyscypliną. Teatru, w którym na pierwszym miejscu zawsze był widz. Kiedyś zarządził próbę w sobotę, a ja miałam chore dziecko i stuprocentową pewność, że nie znajdę opiekunki. Dzień wcześniej, przed wieczorną próbą podeszłam do niego i pytam, czy mogę zwolnić się jutro z próby. Spojrzał na mnie tak, że pożałowałam pytania, i tego, że się urodziłam. Po próbie zrobił omówienie i na samym końcu powiedział, niczego nie tłumacząc: jutro spotykamy się wszyscy, wolne ma tylko pani Seniuk.

Gustaw Holoubek, aktor, dyrektor artystyczny Teatru Ateneum w Warszawie: - On był niepodobny do nikogo. Jako pierwszy zaproponował wizerunek teatru, który byłby teatrem polskim, wynikającym z polskiej kultury, literatury, z polskiego oglądu świata i z tego wszystkiego, co można by nazwać duchowością naszą. On udowodnił, że jest to nie tylko możliwe, ale wręcz konieczne po to, by ludzie zaczęli zadawać sobie sprawę z własnej tożsamości, żeby wiedzieli na czym polega to, że żyjemy w tym a nie innym kraju. Wszystkie jego inscenizacje mają charakter rodzimego ducha, z któ-

rego wynikają. Chcę przez to powiedzieć, że Dejmek różnił się od innych przede wszystkim tym, że nikogo nigdy nie naśladował. Nie chciał być lepszy od Amerykanów, Francuzów, Hiszpanów, Włochów. Skupiał się wyłącznie na tym, co dotyczyło życia i sytuacji człowieka w naszym kraju. Na tym polega jego wielkość i jego sukces.

Krystyna Bobrowska pracowała w dziale literackim Teatru Nowego i przyjaźniła się z Dejmkiem: - Żywot człowieka niezwykłego - tak nazwałabym ogromną księgę, w której można opisać życie Kazimierza Dejmka. Wielkiego reżysera i Człowieka. Znaliśmy się ponad czterdzieści lat, choć pracowaliśmy ze sobą tylko pięć. Mogłabym mówić o nim bardzo długo, ale co wydaje mi się najważniejsze u Dejmka, to jego otwartość, odpowiedzialność, obowiązkowość i ogromna precyzja. Pod chwilami może chropawą powierzchownością, skrywał złote serce. Wierzył w teatr, nigdy nie zostawiał swoich przedstawień, czuwał nad nimi, oglądał prawie każdy spektakl, bywało, że zmieniał coś już po premierze.

Jan Englert, aktor, dyrektor Teatru Narodowego: - Nie ma wśród ludzi polskiego teatru osoby równie fascynującej i niekonwencjonalnej. Fascynującej głównie dzięki artystycznym dokonaniom, ale także poprzez poplątane losy artysty, który tworząc swój teatr próbował rozmawiać z rzeczywistością, a nawet ją zmieniać, nie zawsze doceniając moc mechanizmów rządzących tą rzeczywistością i stając się, mimo woli, jej ofiarą. Zaryzykowałbym twierdzenie, które prawdopodobnie samego Kazimierza Dejmka by rozsierdziło - rzeczywistość, którą usiłował zmienić, poprawić i uczynić nie tyle może lepszą, co przejrzystą i podporządkowaną pewnej logice, w istocie wessała go w swoje bezlitosne tryby i zburzyła w pewnym momencie świat teatru, który dla Kazimierza Dejmka był zawsze najwspanialszym i najważniejszym ze światów. Można by bowiem zaryzykować sformułowanie wizytówki artysty Kazimierza Dejmka: "Kazimierz Dejmek - artysta zaangażowany".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji