Satyryczna Apokalipsa Różewicza
Tadeusz Różewicz jest pisarzem trudnym. Ale nie tyle dla widzów, ile dla reżyserów. Jest bowiem poetą i realistą w jednej osobie i kto zgubi w pracy nad jego tekstem choćby część tylko z któregokolwiek z tych dwóch elementów, ten nie potrafi odczytać jego sztuk i przekazać ich złożonej struktury widzom. Różewicz znalazł nareszcie partnera, który go rozumie, znalazł teatr, który go umie grać. Tym reżyserem jest Jerzy Jarocki. Mogliśmy się o tym przekonać oglądając przedstawienie "Mojej córeczki" w Starym Teatrze w Krakowie. Jesteśmy tego pewni po obejrzeniu spektaklu sztuki "Stara kobieta wysiaduje" w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu.
W roku 1963 stwierdzał Różewicz: "Apokalipsa zasłoniła swoje oblicze. Świat wydaje mi się od jakiegoś czasu konstrukcją trwalsza i solidniejszą. Nie będę ukrywał, że na zmianę mojego nastroju wpłynął akt polityczny o znaczeniu ogólnoludzkim. Myślę o zakazie prób z bronią jądrową".
"Stara kobieta wysiaduje" jest powrotem Różewicza do Apokalipsy. Tylko, że nie jest to powrót mechaniczny, lecz dialektyczny. Tym razem Różewicz znajduje dystans do Apokalipsy. Dystans poetycki i dystans satyryczny. Nie przestała go ona przerażać, lecz już go nie obezwładnia. Różewicz podejmuje z nią walkę. Nie jest ona już dla niego złem nieuniknionym. "Stara kobieta wysiaduje" daje człowiekowi do ręki potężną broń do walki z nią. Jest to poezja i humor, a także biologiczna, niezniszczalna siła gatunku ludzkiego. W roku 1963 pisał autor "Kartoteki": "Oddychając Apokalipsą nie mogłem bawić innych (i się bawić)". W roku 1966 stwierdził nawet: "czuję, że "czas", "duch czasu" (...) pragnie teraz dramatu (może tragedii), a nie komedii. Wszystkie moje pomysły komediowe nagle wydały mi się grzechami. Sam akt pisania komedii - aktem zdrady i stratą czasu". A jednak "Stara kobieta wysiaduje" jest tragikomedią, może liryczną tragifarsą, w żadnym razie tragedią. Różewicz oddycha tu znowu Apokalipsą, a jednak bawi innych. Znalazł bowiem klucz do jej przezwyciężenia. Na razie na scenie, ale może w przyszłości także w życiu?
Tym kluczem otwiera tę sztukę Jerzy Jarocki. I na tym polega jego zwycięstwo, nie mniej w tym przedstawieniu ważne od zwycięstwa samego autora. Przedstawienie jest dowcipne, jest poetyckie, jest piękne w swej starannie skomponowanej brzydocie. Nawet śmietnik w jaki zamienia się scena pod koniec przedstawienia ma tu swój wdzięk. Jest to bowiem śmietnik poetycki, a nie naturalistyczny, śmietnik metafora, a nie fotografia. Śmietnik w cudzysłowie sztuki. Dzięki temu przedstawienie nas nie przytłacza, nie przygnębia, lecz pozwala myśleć o wojnie, zagładzie, o końcu świata, jako o bezsensie i absurdzie, z którym można i trzeba walczyć wszelką dostępną nam bronią. Różewicz jest poetą. I dlatego walczy z Apokalipsą z pomocą poezji. Najbardziej znamienne jest tu zakończenie przedstawienia. Z głębin śmietnika, z trzewi starej kobiety rodzi się piękny chłopiec z kwiatem w ręku. Symbol łatwy do odczytania. I on właśnie przepędza ze sceny uosobienie przemocy i brutalności: żołdaka w czarnym mundurze i białym hełmie amerykańskiego MP.
"Stara kobieta wysiaduje" ma w sobie coś z "Wariatki z Chaillot" Giraudoux i coś z Becketta. Ale ma także swój własny odrębny ton, który nadaje tej sztuce właściwą rangę. Tym tonem jest wiara w człowieka, w jego niezniszczalną siłę biologiczną, jaką uosabia stara kobieta i w jego piękno, które uosabia jej syn. Poeta.
Jerzy Jarocki nie tylko zrozumiał doskonale sztukę Różewicza, lecz znalazł także znakomity wyraz artystyczny dla jej konstrukcji, jej kształtu. Z niezwykłym mistrzostwem oddał jej polifonię, wielopla-nowość, wielopłaszczyznowość. Jak mistrz kontrapunktu przerzucał akcję na zasadzie kontrastu z jednego planu w drugi. Pod tym względem druga część przedstawienia skomponowana jest świadomie efektowniej, ostrzej, drastyczniej od pierwszej. Oto po lewej stronie sceny trzy piękne dziewczyny bawią się na plaży wielkoświatową paplaniną. Po prawej stronie zaś jest śmietnik, dno, ślepiec, pogrążający się, raz po raz w brudach życia. A jakże znakomitą i przejrzystą wymowę ma owa scena, w której niezniszczalna stara kobieta huśta się nad światem, uwieszona na lampie. Jest w tym przedstawieniu (do którego bardzo piękną scenografię skomponował Wojciech Krakowski) pantomima i dowcip, jest żart, satyra i głębsze znaczenie. Nie waham się nazwać tego spektaklu jednym z największych wydarzeń teatralnych ostatnich lat, może najważniejszym przedstawieniem roku 1969.
Role Starej Kobiety grają we wrocławskim przedstawieniu trzy aktorki: Maja Komorowska, Ina Nowicz i Maria Zbyszewska. Jest to zamierzone podkreślenie, że nie chodzi tu wcale o człowieka, lecz o pojęcie. Każda z nich jest trochę inna, lecz wszystkie trzy uosabiają biologiczną niezniszczalność, odwieczność Starej Kobiety, która wszystko i wszystkich przetrwa. Może znajdziemy tu gdzieś punkty styczne z shawowskim Matuzalemem.
Wydaje mi się, że najwięcej wyrazu ma w tej roli Maria Zbyszewska, ale wszystkie trzy panie grają bardzo ostro i dobrze.
Zabawnym partnerem Starej Kobiety jest Edward Lubaszenko w roli młodego kelnera. Starym kelnerem Cyrylem jest Eliasz Kuziemski, pełen niedbałej elegancji i swoistego wdzięku. Eleonora Sowińska prezentowała z powodzeniem swe wdzięki w roli pięknej dziewczyny.