Artykuły

Kobiecość, teatr i znak zapytania

II Festiwal Teatrów Europy Środkowej Sąsiedzi w Lublinie podsumowuje Grzegorz Kondrasiuk w Akcencie.

W połowie czerwca do Lublina powrócił Festiwal Teatrów Europy Środkowej "Sąsiedzi" (11-16 VI 2007). W drugiej edycji "Sąsiedzi" stali się... "Sąsiadkami", w tym roku festiwal odbył się bowiem pod hasłem "Kobiety Wyszehradu -Inwazja". Natomiast sama formuła organizycyjna imprezy pozostała niezmieniona - przegląd konkursowy, prezentujący spektakle zgrupowane w trzech nurtach: głównym, plenerowym i dziecięcym. Za program odpowiadała znana z ubiegłego roku międzynarodowa ekipa kwalifikatorów. Konkursowe spektakle głównego nurtu dobrano tematycznie i miały to być próby zmierzenia się z tematem zasygnalizowanym w podtytule edycji: "Kobiety Nowej Europy". Teatralne propozycje festiwalu służyć miały, jak czytamy w tekście programowym, "wieloaspektowej refleksji na temat roli i miejsca kobiecości w nowej Europie". Program uzupełniały pokazy pozakonkursowe, imprezy towarzyszące, koncerty. Teatry oceniało jury w składzie: Irena Jun, Grzegorz Janikowski, Jagoda Hernik-Spalińska.

W trakcie kolejnych prezentacji okazywało się, że właściwie każda z następujących po sobie manifestacji "kobiecego" teatru stawia nad zaproponowanym tematem nadrzędnym kolejny znak zapytania. Pomysł teatralnego "przyłapania kobiecości" rozbił się o fundamentalną niemożność uzgodnienia wspólnej, choćby minimalnej definicji "kobiecości" w sztuce, "kobiecego" teatru - nie udało się dotrzeć ani o krok bliżej do jednolitej, wyrazistej, "kobiecej", czy może feministycznej, wizji świata. Najwyraźniej było to widać w panelowej dyskusji "Forma żeńska w teatrze" z udziałem m.in. autorek i reżyserek festiwalowych spektakli oraz szefowej toruńskiego "Kontaktu" Jadwigi Oleradzkiej. Właściwie żadna z artystek nie zgodziła się na proponowane przez prowadzącą dyskusję Jagodę Hernik-Spalińską określenie swojej twórczości jako "kobiecej" i na stwierdzenie, że twórczość ta wypływa ze szczególnej, niedostępnej mężczyznom wrażliwości. Niechęć artystek do zaszufladkowania odczytać można jako ucieczkę od teatru przekarmionego ideologią i społecznymi tezami. Jeśli teatr zagląda na terytorium feministyczne - czyni to ostrożnie, ze świadomością zagrożeń i uproszczeń.

Mieliśmy zatem okazję obserwować szereg autonomicznych wypowiedzi scenicznych (o bardzo zróżnicowanej sile wyrazu, o czym za chwilę), zaś ich różnorodność, zamiast refleksji nad "miejscem kobiety", skłaniała do namysłu nad językiem, którego można w owej "wieloaspektowej refleksji nad kobiecością" użyć. Jury miało twardy orzech do zgryzienia. Zbyt poważne traktowanie wyjściowych założeń uniemożliwiłoby ocenienie chyba 90% spektakli konkursowych. Właściwie tylko dwie propozycje w bezpośredni sposób zadawały pytanie o to, co w mądrym języku nazywa się "gender" - czyli o sposób, w jaki płeć determinuje np. zachowania społeczne czy powstawanie i odbiór kultury. Niewielka i skromna "Bajka", międzynarodowa kooperatywa sygnowana przez czeski Teatr Ludem, przeszła bez większego echa. Warto ją jednak odnotować, chociażby za odważną, ale i zarazem subtelną próbę "psychodramy" - wypowiedzenie wyzwań, oczekiwań i traum zafundowanych dorastającym kobietom przez zachodni model wychowania. Produkcjom czeskim i słowackim zazdrościć można umiejętności operowania symbolem - czerpania korzyści z doświadczenia, z którego polski teatr wyzwala się niekiedy zbyt ochoczo. Seryjnie produkowane obrazki w nachalnie realistycznej manierze, społeczne i rozrachunkowe, wydają się zupełnie wyprane z tajemnicy i chyba nie są w stanie zgłębić "gende-rowej" problematyki. Prezentowany na festiwalu "Absynt" z Laboratorium Dramatu stał się tego niezamierzoną ilustracją. Nagrodę dla Matyldy Paszczenko za rolę Karoliny w tej sztuce należy więc raczej rozpatrywać w kategoriach nadziei na przyszłość.

Dla odmiany teatralny feminizm ironicznie, a rebours, potraktowali Porywacze Ciał. W "Ra Re" poznańskie trio (aktorki Katarzyna Pawłowska i Agnieszka Kołodyńska, reżyser Maciej Adamczyk) skutecznie obśmiało new age'owe fascynacje gospodyń domowych, warsztaty "odkrywania samego siebie", naiwną zachodnią "rytuałomanię". Jednak tylko pozornie jest to teatr zgrywy - "Ra Re" swoją niedbałą formą wyprowadza nas na manowce. W istocie ich komunikat jest doskonale przemyślany, działa na zasadzie kontrabandy. Parodia, żerowanie na stereotypach (także tych dotyczących kobiet) w istocie prowadzi do ich podważenia, a w konsekwencji do rzeczowego namysłu nad proporcjami "cudzych" i "naszych", społecznych i indywidualnych wzorców osobowości.

Wobec nikłej (i nader dwuznacznej) reprezentacji na "Sąsiadkach" teatralnego feminizmu jury pozostał wybór najszerszego z możliwych znaczeń "kobiecości w teatrze": najwyraźniej teatr kobiecy to teatr, w procesie powstawania którego biorą udział kobiety. Czyli, mówiąc poważnie, chodzi po prostu o artyzm i wrażliwość, czyli o "talent w sztuce, który nie ma płci" - jak uzasadniono w werdykcie przyznanie nagrody Sławomirowi Maciejewskiemu za chyba najlepszą z ról w festiwalowych spektaklach. W uzasadnieniach innych werdyktów również znalazły się ślady wątpliwości na temat istnienia teatralnego idiomu kobiecości. Najwyraźniej nie dało się ukryć, że spektakle o świecie kobiet są również spektaklami o mężczyznach i o relacjach pomiędzy kobietami i mężczyznami. Że recepta na teatr, który ma coś do powiedzenia na temat rzeczywistości międzyludzkiej, jest niezmienna - musi być to po prostu teatr doskonałego scenicznego rzemiosła, uzupełniony "bożą iskrą" aktorskiego, literackiego, reżyserskiego talentu.

Na lubelskim festiwalu najwyrazistszym przejawem takiego pojmowania sztuki była "Plaża" [na zdjęciu] Petera Asmussena w reżyserii Iwony Kempy, pokazana przez toruński Teatr im. Wilama Horzycy. Przede wszystkim dlatego, że stanowiła lekcję krystalicznej prostoty - AD 2007 mogłaby być lekturą obowiązkową, pokazującą w praktyce, jak można dokonać rewolucji w sztuce scenicznej bez karmienia się aż do niestrawności popkulturową pulp fiction, bez postnowocze-snych chwytów i efekciarskich "podpórek", po prostu robiąc dobry użytek z potencjału "tradycyjnego" teatru, opartego na dramacie i postaciach. Okazało się, że w absolutnym zaufaniu utalentowanym aktorom i w najoszczędniejszej z możliwych inscenizacji kryje się ogromny artystyczny potencjał.

Fabuła "Plaży" jest dość prosta, by nie rzec pretekstowa. Widzimy migawki z kilku lat życia dwóch par, historię ich wzajemnych zdrad, rozpaczy i wypalenia oraz tragicznych następstw zła wyrządzonego najbliższym. Mirosława Sobik, Jolanta Teska, Tomasz Mycan i Sławomir Maciejewski na kanwie banalnej opowieści stworzyli wiarygodny i sugestywny świat, w którym rozpacz "samotności we dwoje" prześwietlona została wewnętrznym światłem. Kluczowa jest tu (nagrodzona) rola Jana, precycyjne studium wewnętrznego przeistoczenia. Tak niemodny i zgrany w tysiącach, ba! - milionach telewizyjnych kopii psychologizm objawił w toruńskiej inscenizacji nieprzeczuwane rejestry.

Drugi z nagrodzonych spektakli, etiuda Linnei Happonen z czeskiego teatru Krepsko, także wpisała się w wątek teatralnej prostoty. "Fragile" to króciutki, może półgodzinny szkic zainspirowany postacią Laury ze Szklanej menażerii Tennessee Wiliamsa. Było to raczej zaproszenie widza do lektury wewnętrznej, rodzaj podszeptu, pomysłu na pewien nastrój. Zjawisko samo w sobie ciekawe - osiągnięcie wysokiego poziomu panowania nad teatralną materią, pełnej kontroli i świadomości scenicznego wyrazu i... rezygnacja z tego wszystkiego, ucieczka w drobne, prawie niedostrzegalne sygnały, ascetyzm formy. Kiedy w finale za siedzącą postacią Laury cień rozpada się na niezliczone migotania, można czuć tylko żal, że mieliśmy krótkie spotkanie zaledwie z jednym z nich. W powodzi notorycznego gadulstwa to niedopowiedzenie miało swój niepowtarzalny smak.

Własny rozdział w poszukiwaniach wizualnej formy zapisuje czeski Teatr Novogo Fronta. Uhonorowani zostali w kategorii spektakli plenerowych. Nagrodzone Phantomystena to mocny, transowy teatralny koktajl, sporządzony z surrealistycznych pomysłów plastycznych, tańca i gestu, zmierzający w stronę widowiska totalnego, ogarniającego widza bogactwem i zagadkowością wyobraźni.

Tradycyjnie już Lublin jest jednym z niewielu miejsc w Polsce, gdzie obejrzeć można teatr z Białorusi i Ukrainy. Tradycji tej na "Sąsiadach" stało się zadość i polska widownia po raz kolejny miała okazję przekonać się, jak trudną miłością jest miłość do teatru zza wschodniej granicy. Są to często widowiska jakby z innego świata, stające w poprzek naszym oczekiwaniom i estetycznym przyzwyczajeniom, do szpiku kości przesiąknięte drażniącym "postanisławskim" warsztatem aktorskim, nasączone nieczytelnymi dla polskiej widowni smaczkami i impregnowane na próby interpretacji. Tym razem wystąpiły w tej kategorii: przetłumaczony na uliczną plastykę Czechow ("Wiśniowy sad" Lwowskiego Teatru Voskresinnia) i białoruska wariacja na tematy bergmanowskie ("Kobiety Bergmana" Mikołaja Rudkowskiego w reżyserii Walerego Ansinienki z Teatru Dramatu Białoruskiego).

Fascynująca natomiast okazała się konfrontacja dwóch adaptacji "Badań nad ukraińskim seksem" Oksany Zabużko: polskiej z Teatru Polonia i ukraińskiej w wykonaniu Halyny Stefanowej. Wydawać by się mogło, że twórcy obu tych monodramów czytali dwie zupełnie inne książki. Badania... w wersji Katarzyny Figury i Małgorzaty Szumowskiej (adaptacja i reżyseria) to obsceniczno-depresyjna tyrada, oskarżenie świata męskiego egoizmu i przemocy, w którym bohaterka dłużej żyć już nie potrafi. Halyna Stefanowa wspólnie z reżyserką Anastasią Sosnowską przedostały się natomiast do wyższych regionów sublimacji. Książka Zabużko to nie tylko szczery, "wyzwolony" z postsowieckiego zakłamania głos na tematy seksualne, ale i traktat metafizyczny - co udało się w ukraińskim spektaklu wydobyć. Dla odmiany twórczynie polskiego monodramu postawiły na skrajną dosłowność (jak we wzmiankowanym "Absyncie"), czego wymownym znakiem był dominujący na środku sceny fotel ginekologiczny.

Niestety, organizatorzy nie uniknęli poważnych wpadek. O ile jeszcze można zrozumieć zaproszenie w celach prestiżowych produkcji tak luksusowej, pełnej gwiazd i blichtru (i niegrzeszącej głębiami interpretacji), jak "Trzy siostry" Teatru Polonia, to już bliskie marketingowemu samobójstwu jest dopuszczenie spektakli przypadkowych, ocierających się o amatorszczyznę w najgorszym ze znaczeń, drastycznie obniżających poziom festiwalu. Przykłady? Białoruski klon teatru butoh, przywieziony przez lnZhest (ubiegłoroczni laureaci Grand Prix!), bezmyślna kompilacja chyba wszystkich chwytów XX-wiecznego teatru tańca w wykonaniu Studia Tańca BB ze Słowacji oraz "Szajba" Laboratorium Dramatu, gdzie fatalne obsadzenie jednej z głównych ról i "niewykrywalna" reżyseria zarżnęły kontrowersyjny, ironiczny dramat Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk. Do tej niechlubnej wyliczanki dołączyć można wpadki techniczne: niewidoczne napisy z tłumaczeniem białoruskiego dramatu czy notorycznie "zacinający" się dźwięk w spektaklach plenerowych. Tego typu niedociągnięcia potrafią zepchnąć na dalszy plan zalety samego spektaklu i warto by je wyeliminować. Na osobny namysł zasługuje również niska frekwencja na przedstawieniach dla dzieci - nie jest to chyba najlepszy pomysł, aby pokazywać je w godzinach porannych, gdy zbliża się koniec roku szkolnego.

W tym krótkim omówieniu nie sposób oddać sprawiedliwość wszystkim niebagatelnym wydarzeniom artystycznym. Do zasług festiwalu należy zaliczyć sprowadzenie do Lublina plejady artystów, którzy mieli do powiedzenia wiele istotnych rzeczy: Ireny Jun (monodramy beckettowskie), Ondreja Spisaka i Teatro Tatro z Nitry (tym razem w dziecięcym "O stworzeniu świata"), słowackiego Teatru Lalek na Rozdrożu ze spektaklem w reżyserii Mariana Pećko ("Nie płacz Anno" ze świetną tytułową rolą Marianny Mackurowej), poznańskiej Strefy Ciszy (ponury eksperyment z publicznością w roli głównej pt. "Nauka latania"), nieznanej w Polsce sztuki Daniła Charmsa (białoruski Cyrk Szardam Brzeskiego Teatru Dramatu i Muzyki) czy witruozów ulicznego szczudlarstwa z węgierskiego Teatru Garaboncias. I choć odpowiedź na pytanie o teatralny idiom kobiecości wciąż jest tak samo daleko, pozostaje satysfakcja, że organizatorzy stworzyli lubelskiej widowni okazję do obejrzenia kilku całkiem przyzwoitych spektakli. Tylko tyle - i aż tyle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji