Czapki z głów: oto teatr...
"...tylko paradoks potrafi pojąć pełnię życia, podczas gdy jednoznaczność i brak sprzeczności mają charakter jednostronny i dlatego nie są w stanie wyrazić tego, co niepojęte."
(C.G. Jung: "Psychologia a religia" (cyt. z programu spektaklu "Dziadów" w krakowskim Starym Teatrze).
Od czasu do czasu dzieje Gustawa-Konrada - duchowe i historyczne - obleka w kształt sceniczny teatr. Zawsze dzieje się to w pełnym blasku uwagi i zainteresowania.
O "Dziadach", które w krakowskim Starym Teatrze wystawił Konrad Swinarski, także napisano już sporo w tygodnikach literackich i dziennikach. Nie wątpię, że jest to dopiero początek kolejnej dyskusji, do jakiej - któryż to już raz! - impuls dała sztuka. "Dziady" a la Swinarski, czy też - jak je nazywa w programie dyrektor teatru J. P. Gawlik - "Dziady" 1973 roku, stanowią wydarzenie teatralne ogromnej miary. To stwierdzenie niech legnie u podstaw wszelkich wokół-spektaklowych rozważań. Należy się ono inscenizatorowi, należy się teatrowi i aktorom. Za odwagę realizowania struktury pierwowzoru literackiego, za wyciągnięcie z tego faktu wszelkich konsekwencji, za pójście na całego, łącznie z przemodelowaniem architektury wnętrz teatralnych, za przestrzeganie ambiwalentności znaczeń, za wspaniały dowód żywotności polskiej tradycji narodowej, więcej - jej romantycznego, najbardziej dociekliwego nurtu.
Te "Dziady" musi się obejrzeć. Obejrzeć się powinno. Przydadzą się do rozważań o drugiej Polsce, potrzebie szukania wzorców rozwojowych, bodźców samodoskonalenia, modeli heroicznych. A także do wyobrażeń na temat współczesnego teatru: czym i jaki powinien być.
Przedstawienie krakowskie trwa niemalże cztery godziny. Przerwa jest jedna, króciutka, tuż po Wielkiej Improwizacji Konrada. Grane jest z minimalnymi skrótami, te dotyczą jedynie części II, I i IV. Zaczyna się na dobrą sprawę już W hallu teatralnym i składa się z dwu odrębnych formalnie części. "Dziadów część II", obrzędowa, serwowana jest widzowi w foyer teatralnym zamienionym na kaplicę cmentarną. Stoi się tam jak na procesji pod ołtarzem, czy też - jak w kaplicy właśnie, nie bardzo dobrze widząc, co dzieje się wokół katafalku obsiadłego przez lud skupiony wokół Guślarza. Trwa obrzęd dziadów. Patronuje mu duży obraz Ostrobramskiej. Liczne dziady proszalne, tkwiące z wyciągniętymi dłońmi już w hallu teatralnym, na schodach i we wszystkich zakamarkach teatralnej drogi widza do sali, przygotowują wstępny nastrój. W foyer-kaplicy chór chłopów mamrocze i zawodzi modlitwy. Będą tak śpiewać i zawodzić przez cały czas, odprawiając swoje gusła, obojętni na to, co dziać się będzie za drzwiami podczas prezentacji (już w sali teatralnej) "Dziadów części III". Na razie widz, którego wpuszczono ławą do kaplicy, usiłuje możliwie najdrożej sprzedać swoje uczestnictwo w obrzędzie, wyszukując miejsce, skąd można by zobaczyć najwięcej. Takiego miejsca, z którego w kaplicy widać wszystko, nie ma. Czy w tłumie na cmentarzu uczestnik pogrzebu lub nabożeństwa ma możność zobaczenia całości? A przecież uczestniczy aktywnie i osobiście w określonym rytuale. Z tego faktu reżyser wyciągnął konsekwencje ostateczne. Zaprosił do bycia na dziadach obrzędowych aktywnie i osobiście. W tym celu usunął teatr, złamał dystans, wyeliminował pozorną obiektywizację obrazu teatralnego, w jakiej zwykło się dostarczać odbiorcy jego treści. Napisałam: usunął teatr. A może jednak nie? Może ten happening uczestnictwa, owo natrętne narzucanie widzowi tonacji nastrojowej, wplątanie go - od razu, bez przygotowań - w dookolne dzianie się jest formą teatru? Idealnie wyzwolonego z pudełka sceny, niezależnego, tropiącego myśl autora, w zgodzie z tą myślą budującego swoją konstrukcję. O "Dziadach" Konrad Swinarski napisał, że jest to utwór "otwarty". Forma teatralna, jaką zastosował, by tę "otwartość" zaakcentować, okazała się zamierzeniem najprostszym i optymalnie nośnym.
Po obrzędowej części cmentarnej, podczas której w rytm kadencji "ciemno wszędzie, głucho wszędzie", dokonuje się zwoływanie duchów na kaszę i soczewicę, po wizycie Zosi, Złego Pana, Gustawa wreszcie, nagle część "świec zostaje zdmuchnięta, cześć aktorów sprzed katafalku odchodzi do sąsiedniego pomieszczenia. Całkiem zwyczajnie i naturalnie zaczyna się inny obrzęd - rozgrywana w sali teatru narodowa i polityczna "Dziadów cześć III". Jest to już zupełnie odrębna jakość teatralna, oparta jednak o tę samą co w części II zasadę uczestniczenia widza w tym stopniu i w takim zakresie, w jakim pozwala na to chimeryczna, zmienna w stylistykach i nastrojach struktura formalna tekstu. Jego - tak silnie wydobyta - otwartość. A jest to stopień i zakres aktywnego uczestnictwa niebywale duży.
Niemałą rolę spełni tu architektura wnętrza. Przez całą salę - między sceną a przeciwległą ścianą - wzniesiono pomost. Spina on tylną estradę poziomą ze sceną. Wygospodarowano miejsce na przejścia wokół sali. W ten sposób całość - widownia, scena, pomost, estrada tylna - wzięte są jakby w ramki, obwiedzione krechą. Znowu - jesteśmy w środku. Pod ścianami, już za rzędami nie numerowanych tym razem krzeseł widzów, chodzą spokojnym krokiem carscy żandarmi. Jesteśmy w środku. Akcja obrazów i historii z III części "Dziadów" toczy się głównie na podciście, pośrodku sali. Z rzadka jedynie na scenie. To z samego środka sali, z pomostu, padać będą wszystkie te bolące - znane i ważkie - słowa. Prosto w nas, wtłoczonych w ramki carskiej straży, pełniącej swoją służbę za naszymi plecami.
Nic to, że teatr musiał zrezygnować ze 185 miejsc, by uzyskać taki wygląd sali. I nie o to chodzi, że po raz pierwszy stosuje Swinarski akurat ten swój podest, estrady, uczestniczące stanie pokorne w części II, bo byłaby to nieprawda. Zgoda, to wszystko - w elementach, próbach, przejawach - już było w teatrze. Bywa. Tyle że tutaj rozwiązanie to "siedzi" niejako w tekście, z niego integralnie wynika. Fakt, że Swinarski to zobaczył, jest wykonaniem połowy pracy reżyserskiej. Efekt?
Znowu obrzęd. Nasz polski, romantyczny obrzęd zaglądania sobie, Bogu i historii w zęby.
Program do "Dziadów" zawiera między innymi dwie wypowiedzi odautorskie Konrada Swinarskiego. Artykulik "O Dziadach" oraz planszę z planem Teatru Starego w skali 1:100. Plansza pobazgrana na czerwono ołówkiem reźysera zdradza jego pomysł na formułę teatralną wystawienia "Dziadów". Wypowiedź zawiera klucz do koncepcji ideowej. Są tam zdania wskazujące, jak dalece współczesnymi kategoriami myśli krakowski reżyser. Rzecz, prosta, wynika to o wiele wyraziściej z samego przedstawienia. Jeżeli mimo to chcę cytować Swinarskiego, to po to jedynie, by uniknąć wszelkiego bałamuctwa w ewentualnym sporze o kryteria i interpretację. Podejrzewam, że i reżyser dlatego umieścił wypowiedź w programie, by zamknąć jałowe dociekania na temat: co myślał itp. Pisze więc: "Dziady to utwór traktujący o problemie ja, kosmos, społeczeństwo". I dalej: "W pojęciu kosmosu mieści się właściwie wszystko, także Bóg, i "życie"; jest tu również odbicie drogi człowieka do doskonałości. Klęska osobista - temat IV części Dziadów - wyzwala w człowieku, który w utworze nazywa się Gustaw, wolę, chęć czy marzenie spełnienia się w społeczeństwie, tzn. spełnienia się przez idee w innych ludziach. (-) Proces przemiany realizacji idei osobistej w ideę społeczną, ukazany przez Mickiewicza, ma charakter uniwersalny. (-) W związku z tym idea zawładnięcia ideą, a nie idea zawładnięcia rzeczą czy pieniędzmi, jest w dalszym ciągu w narodzie żywa."
Tyle Swinarski-autor. Swinarski-inscanizator - reżyser i scenograf - zmusza do wzięcia udziału w pasjonującym i zapierającym dech obrzędzie oczyszczenia. Z czego? Zapewne, z "idei zawładnięcia rzeczą czy pieniędzmi", ale przede wszystkim z zaskorupiałych nawyków myślenia kategoriami jednostkowymi i utylitarnymi. Z wygodnego lekceważenia cierpienia, jego funkcji kreacyjnej i sublimującej.
O wiele rzeczy, o wiele nazw można się spierać. Dla Swinarskiego "Dziady" to "kosmos, ja i społeczeństwo", dla mnie bardziej jednoznacznie: spór z Bogiem o duszę i historie, ale i dla mnie, i dla reżysera, dla każdego - jest to napewno dialektyczne wadzenie się o wartości - ich kolejność, rangę, przydatność. Dla wszystkich jest to także obraz patriotyzmu polskiego, jego cienie i blaski, uwarunkowania, ograniczenia, słabości i siły.
Nie są te "Dziady" krakowskie "narodową mszą" za pogrzebaną ojczyznę, ale przecież mają i ten historyczny aspekt. Całe - gorzkie, gorące, poetyckie i rozwichrzone - są uniwersalnym traktatem o sprawach, o których była mowa wyżej, ale - będąc nim - nie przestają być konkretem spraw tej ziemi, jej przejść i doświadczeń. O duszę Konrada walczą anioł i szatan. Obie te postaci sa obecne na scenie w całym przypomnieniu skojarzeń: ze skrzydłami, z mieczem, w bieli i czerni. Ale to polskie duchy (choć uniwersalnej, co do tego nie ma wątpliwości - jawią się wtedy, kiedy rzecz idzie o stawkę: naród. Kim więc jest Konrad? Reżyser napisze: "Dziady są ambiwalentne, cechuje je dwoistość znaczeń". Tę dwoistość posiada na szczęście krakowskie przedstawienie.
Wieńczy je część II i IV oraz mówiony na scenie w głębi przez Konrada wiersz "Do przyjaciół Moskali". Ma to swoją moc i ma to swoją wymowę. Dzisiaj. Kiedy opuszcza się salę w foyer nadal toczy się obrzęd guseł ludu, a w hallu pod ścianami siedzą dziady proszalne. Jest godzina 23.40. czasem nieco później. Za progiem teatru ulica. Pełno na niej prototypów Mickiewiczowskich bohaterów. Pełno Gustawów. Który z nich zechce napisać za swoim pierwowzorem: Gustavus obiit, Conradus natus est... Konrad, czyli ten, co myśli s p o ł e c z n i e.
Jest jeszcze jedna sprawa, o której należałoby napisać. Aktorzy. Ich zasługi i potknięcia. Wydaje mi się, że jest to najsłabsza strona tego świetnego spektaklu. Cóż robić, Stary Teatr ma szczęście do filmu i do... stolicy. Wybiera się stamtąd, kogo się da. Stąd chyba kilka (z konieczności) niedobrych obsad. Z licznego zespołu biorącego udział w "Dziadach" wymienić muszę choćby tylko: Wiktora Sadeckiego(znakomity Nowosilcow), Jerzego Trelę (Gustaw-Konrad, który ma wiele pięknych momentów) Annę Polony, Jerzego Nowaka, Elżbietę Karkoszkę... Można by tak zresztą długo. Krótko więc - dzięki za piękny spektakl, którego dodatkowym walorem (a i trudnością) jest jego zdyscyplinowana zespołowość.